Czy można się zarazić niewiernością? Naukowcy mówią, że tam, gdzie zbierze się grupa ludzi, rozpoczyna się miedzy nimi niewidoczny transfer emocji. Ale okazuje się, że zarazić się możemy nie tylko uczuciami. O tym, co się nam udziela od innych, rozmawiamy z psycholożką, prof. Moniką Wróbel.
Spis treści
Dr hab. Monika Wróbel – psycholożka, prof. Uniwersytetu Łódzkiego. Bada procesy zarażenia emocjonalnego i transferu emocji między ludźmi.
PANI: Mówi się, że emocje są zaraźliwe. To przenośnia?
PROF. MONIKA WRÓBEL: Tak, przecież nie można powiedzieć, że emocje są jak wirusy czy zarazki. To metafora powstała przez skojarzenie z medycyną. Zarażenie emocjonalne to taki proces, który sprawia, że w towarzystwie innej osoby zaczynamy czuć to samo co ona. Najbardziej zaraźliwa jest radość, emocje negatywne udzielają się tylko w niektórych sytuacjach.
Czyli mamy wpływ na to, czy i czym się zarazimy?
To wirusami możemy się zakazić od kogokolwiek, bo dzieje się to bez żadnej kontroli z naszej strony. Natomiast zarażanie emocjonalne nie jest procesem ślepym. Badając to zjawisko, razem z moimi współpracownikami doszliśmy do wniosku, że najtrafniej jego naturę oddaje termin: zautomatyzowana kontrola. Mamy w sobie automatyczną gotowość do tego, żeby przejmować emocje innych osób, ale nasz mózg jest też wyposażony w szybkie mechanizmy kontroli, które blokują nas, kiedy coś się społecznie nie opłaca. Dlatego emocje udzielają się nam tylko od niektórych. Od tych, z którymi łączy nas wspólny cel, z którymi chcemy być w dobrych stosunkach, których lubimy, podobają się nam albo są dla nas ważni. Ale nie zarazimy się radością wrogów, bo się nam to nie opłaca.
Najbardziej udzielają się nam emocje bliskich?
To nie muszą być bardzo bliskie osoby, choć często tak jest. Ważne, czy je akceptujemy, lubimy, czyli mamy do nich stosunek przynajmniej neutralny. Kiedy się uśmiechamy nawet do obcej osoby, sugerujemy jej naszą sympatię i pozytywne intencje. Można powiedzieć, że powstaje wtedy między nami cel afiliacyjny – tak nazywamy w psychologii dążenie do pozytywnych stosunków z innymi, które jest jedną z podstawowych potrzeb psychicznych człowieka. Prawdopodobnie właśnie dlatego najbardziej zaraźliwą emocją jest radość.
Ale od bliskich zarażamy się również trudnymi emocjami – rozdrażnieniem, złością.
Jeżeli na twarzy przyjaciela zobaczymy grymas gniewu na kogoś, kogo w dodatku sami nie lubimy, wtedy tak. Udzielić nam się może także złość w pracy, w grupie współpracowników, z którymi połączeni jesteśmy wspólnym celem zawodowym, projektem czy zadaniem. Ale badania pokazują, że kiedy naukowcy pokazują nam zdjęcia obcych, rozgniewanych osób (wyrwane z kontekstu społecznego), ich złość się nam nie udzieli. Od obcych nie przejmujemy negatywnych emocji.
Czytałam o badaniu izraelskich uczonych, którzy udowadniają, że możemy się zarazić niewiernością. To prawda?
Znam to badanie. Naukowcy wykazali w nim, że w pewnych warunkach można zwiększyć otwartość na zdradę i zmniejszyć zaangażowanie w istniejący związek. W jednym z eksperymentów badane osoby czytały przygotowane przez psychologów „wyznanie”, opisujące zdradę w pracy i ukrywanie jej przed partnerem. W kolejnym zapoznano badanych z ankietą, z której wynikało, że ponad 80 proc. osób z ich otoczenia nie dochowuje wierności partnerowi. Rzeczywiście, ich otwartość na potencjalny romans wzrosła. Nie tyle jednak się nią zarazili, co ulegli społecznemu dowodowi słuszności. To jedna z zasad rządzących naszym zachowaniem. Ulegamy wpływowi postępowania innych ludzi, zachowujemy się jak większość. Nie dzieje się to w sposób świadomy, po prostu jeżeli dowiadujemy się, że ludzie podobni do nas w większości zdradzają swoich partnerów, zaczynamy przyjmować to jako normę. Dawniej uważaliśmy, że to nie do przyjęcia, ale pod wpływem informacji nasza postawa uległa zmianie. Ale to jeszcze nie znaczy, że przejdziemy od postawy do czynów i zdradzimy partnera.
Jednak są także badania, które pokazują, że kiedy nasi przyjaciele się rozstają, to prawdopodobieństwo rozpadu naszego małżeństwa wzrasta o 75 proc. Może od przyjaciół zarażamy się bardziej? Rozwodem, ale też niewiernością?
Badacze, o których pani mówi, James Fowler i Nicholas Christakis, są twórcami teorii zarażania społecznego. Udowodnili, że jeśli jesteśmy z kimś w społecznej sieci, to mamy tendencje do naśladowania wzajemnie swoich zachowań. Nie tylko dobieramy się na zasadzie podobieństw, ale upodabniamy się jeszcze bardziej. Palimy, bo oni palą, rzucamy palenie, bo oni rzucili. Odżywiamy się niezdrowo, bo oni tak robią, lub przechodzimy na dietę, bo oni przeszli. Podobnie jest z rozwodami i prawdopodobnie z niewiernością. Normą jest dla nas monogamia, zdradę raczej potępiamy. Ale jeśli w naszej społecznej sieci niewierność przestanie się spotykać z krytyką, jeśli będziemy dostrzegać, że nasi przyjaciele jej nie odrzucają – zaczniemy ją normalizować, traktować jako coś zwyczajnego, akceptowalnego. Stopniowo, nie do końca świadomie. Mogą pojawić się fantazje o zdradzie, usprawiedliwiające myśli: wszyscy tak robią. Powtórzę: to jeszcze nie znaczy, że przejdziemy do czynów, ale nasza otwartość znacząco wzrośnie.
Czy przed zarażeniem społecznym możemy się obronić?
Dopóki nie zdajemy sobie z niego sprawy, nie możemy. Zarażanie postawami to jest bardzo silny mechanizm. Dla mnie szokującym przykładem jest eksperyment na przystanku autobusowym. Pomocnik eksperymentatora siada na ławce, drugi stoi obok. Czekają, aż zbierze się grupa. Wtedy stojący eksperymentator zaczyna się odsuwać od siedzącej osoby. I to wystarczy, żeby inni poszli za jego przykładem, zaczną się odsuwać, jakby ten siedzący brzydko pachniał albo był potencjalnie niebezpieczny. Bez powodu, bezrefleksyjnie, bez sprawdzania. A gdy ich zapytać, czemu to zrobili – twierdzą, że wcale się nie odsuwali. I nawet niekoniecznie oszukują, po prostu często nie jesteśmy świadomi, że upodabniamy swoje zachowania do większości. Ci z nas, którzy zdradzili tak jak ich przyjaciele, wcale nie będą uważać, że zrobili to z powodu społecznego zarażenia. Zapewne powiemy, że nasz związek jest nieudany, partner(ka) nas nie rozumie.
Czyli dopiero, kiedy dostrzegamy przyczynę...
… jest szansa na wgląd. Zaczynamy rozumieć, że ulegamy wpływom, że się upodabniamy, dostrzegać, jak to się dzieje. W każdym eksperymencie, każdym badaniu jest grupa osób, która się nie zarazi. Podam drastyczny przykład – efekt Wertera, zarażanie się samobójstwem po śmierci znanych osób: zbadano, że nie ulegają mu ci, którzy po prostu nie mieli takiej tendencji, żadnych samobójczych myśli. Nie zabijemy się, bo zrobił to ktoś inny, jeśli jesteśmy zadowoleni ze swojego życia. I nie rozwiedziemy się, jeśli jesteśmy zadowoleni ze swojego związku.
Powiedziała pani, że najbardziej zaraźliwą emocją jest radość. A pozytywne postawy? Zaangażowanie, wierność, optymistyczne nastawienie – to się udziela?
Tak, przecież szkolimy nawet liderów, żeby wykorzystywali je w zarządzaniu zespołami. Pozytywne emocje jednoczą grupę, pod ich wpływem stajemy się bardziej twórczy, mniej krytyczni. Podobnie jest z postawami, jeśli w naszej grupie występują pozytywne zachowania, również je naśladujemy. Wciąż widzimy ruchy społeczne, które organizują się wokół dobrych idei, działalności charytatywnej, niesienia pomocy. My też możemy zarażać.