Krzysztof Hołowczyc do mety pruje pierwszy. Nie ogląda się na tych, co nie umieją dotrzymać mu tempa. A często są młodsi. To jego strategia nie tylko na wyścigowym torze. Zdaniem Krzysztofa Hołowczyca wiek to jedynie cyferki w metryce. Być młodym znaczy ciągle chcieć więcej, próbować nowych rzeczy, nie móc nacieszyć się życiem. Chociaż czasem ciało mówi: zatrzymaj się, nie pędź już. Bo pojawia się wada wzroku, choroba. On zwalnia wtedy tylko na moment. Jego motto brzmi: Nie wiesz, co robić? Gaz do dechy i naprzód! To najlepszy sposób na problemy. I czas.
Spis treści
Twój Styl: Upływ czasu niepokoi? Czuje się pan seniorem?
Krzysztof Hołowczyc: W odpowiedzi zacytuję Korę: „Czuję się świetnie, ach, jak wspaniale…”. Często z przekorą mówię, że mam stary samochód i jestem starym kierowcą. To żart, puszczenie oka do słuchaczy, bo wiem, że mój apetyt na życie nie maleje. Świat mnie wciąż napędza. Żyję w poczuciu, jakby więcej miało być jeszcze przede mną niż za mną, chociaż patrząc na moją datę urodzenia, nie jest to takie oczywiste.
Sześćdziesiąt jeden lat to dużo czy mało?
Kiedy jako nastoletni chłopak oglądałem "Czterdziestolatka", myślałem: „Boże, jacy oni są starzy”. Inna sprawa, że w tamtych czasach ludzie w tym wieku inaczej wyglądali, szybciej się starzeli. Ten Karwowski to był dziadunio! Dziś uważam, że wiek to tylko liczba. Mam kolegów, którzy są starsi ode mnie, a wciąż w superformie. Ja również dbam o ciało. Jestem świadom, że jest mi potrzebne sprawne, jeśli chcę żyć tak, jak lubię. Trzy razy tygodniu ćwiczę z trenerem personalnym na siłowni. Do tego komory tlenowe, kriogeniczne. Technologia poszła do przodu. Korzystam. Przeżyłem tyle kontuzji i złamań, że gdybym przestał ćwiczyć, chyba nie mógłbym się ruszać: obojczyki, żebra, mostek – połamane, kolano zniszczone i po operacji, kręgosłup w dwóch miejscach uszkodzony. Więc się staram i o siebie dbam. Potwierdzam przykładem powiedzenie: w zdrowym ciele zdrowy duch. Dzięki temu, że ciało mam nadal sprawne i trzymam formę, moja głowa jest w dobrej kondycji. Cały czas kocham wyzwania i imponowanie kobietom. Jakbym chciał powiedzieć: „No zaraz, dziewczyny, ja tego nie zrobię?!”. (śmiech) To niesłychanie odmładza! W domu córki śmieją się ze mnie z tego powodu: „Nie mów tylko ojcu, że tego się nie da zrobić, bo zaraz będzie próbował”. Starość kojarzy mi się z niemocą, poczuciem, że się poddałeś. I to niezależnie od tego, ile masz lat. Są przecież młodzi starzy, którzy żyją pół życiem, pół śmiercią. Bez celów, ambicji, radości. A ja wciąż nie mogę się nażyć. Znajomi się z tego naigrawają: „Hołek to na pewno spokojnie nie umrze”.
Ale czas płynie. Są sytuacje, gdy nie da się już tego zignorować. Kiedy pan to po raz pierwszy zauważył?
W pewnym momencie zwróciłem uwagę, że czytając SMS, przysuwam dłoń z telefonem coraz bliżej twarzy. Oczywiście uparłem się, że o okularach nie ma mowy: mrużyłem oczy, wysilałem się, żeby przeczytać rozmazane literki mimo mgły. Córki znów miały ze mnie ubaw, a lubią być bezlitosne: „Tato, co ty wyrabiasz?! Jeszcze usta otwórz i będziesz wyglądał jak zawodowy palant!”. Więc w końcu po długich deliberacjach zamówiłem okulary: jedyneczki, półtora. Założyłem i mówię: „Rany, to mogę znów tak pięknie widzieć świat?” Ale czaiłem się jeszcze przez jakiś czas przed córkami, w ogóle przed wszystkimi. Niechętnie te okulary wkładałem publicznie. Musiałem przywyknąć, oswoić się. Teraz przychodzę do restauracji, dumnie otwieram futerał, wyjmuję patrzałki i czytam kartę. Myślałem nawet o laserowej korekcie wzroku, ale specjaliści ostrzegli, że po niej nie będę już tak doskonale widział daleko. A że moje dalekowidzenie jest niezbędne w ściganiu się, z premedytacją nie dotykam tej sprawy. Bo ja mam wciąż sokoli wzrok na długie dystanse! Bywa, że stoimy na moście i bawimy się, kto pierwszy odczyta rejestrację zbliżającego się samochodu. Odczytuję, wszyscy myślą, że blefuję, bo nie mogę przecież tak dobrze widzieć na podobną odległość. A ja widzę! Precyzyjne widzenie w motosporcie to dar. Cieszy mnie od lat i to się nie zmienia.
W jakich sprawach jeszcze próbuje pan spowalniać upływ czasu?
Bezlitosne córki mobilizują mnie do używania kosmetyków: „Tato, weź się posmaruj, przecież ty musisz wyglądać, zarabiasz twarzą”. Ostatnio żona kupiła mi krem, który był ręcznie robiony w małej manufakturze. Wsmarowuję i moje dziewczyny twierdzą, że pomaga. Za to włos przyprószony mi nie przeszkadza. Jestem już siwiutki tu i ówdzie. Biel wchodzi mi na głowę krok po kroczku, ale nie cierpię z tego powodu.
Usłyszał pan kiedyś, że „Hołowczyc jest za stary” na jakieś wyzwanie?
Bardzo często słyszę: „O, to już stary zawodnik”. Tylko co z tego, skoro wciąż spuszczam manto tym młodym. Trochę irytuje, że jak dobry bym nie był, zawsze jakiś komentator palnie: „Hołowczyc, weteran, już końcówka, już ostatnie chwile”. A w sporcie, szczególnie w dyscyplinach technicznych takich jak moja, wiek zawodników bardzo się przesunął. Sobiesław Zasada w Rajdzie Safari wystartował w wieku 91 lat. Więc mam jeszcze sporo czasu! Poza tym dojrzały wiek u kierowcy rajdowego bywa zaletą.
Ale chęć ryzykowania chyba się zmniejsza?
Wciąż jestem w stanie wiele zaryzykować dla wygranej. A zawsze na zawody przyjeżdżam po zwycięstwo. Niektórzy mówią, że zobaczą, jak to będzie, postarają się dać z siebie wszystko. A ja walę prosto z mostu: „Chcę być pierwszy”. Tego mi czas nie odebrał. Ostatnio walczyłem o puchar Europy z de Meviusem jr. i wygrałem. A jeszcze 20 lat temu walczyłem z jego ojcem Grégoirem. I też wygrałem. Stary de Mevius do tej pory do mnie wydzwania: „Jesteś niesamowity. Ja nie dałbym rady, już by mi się nie chciało. A ty z młodymi wilkami walczysz”. Różnica jest taka, że mnie się chce. Bardzo.
Mówi się, że kobiety w pewnym wieku stają się niewidzialne, transparentne. Czy to dotyka również mężczyzn?
Świat nie jest sprawiedliwy i mężczyzn na pewno ta niewidzialność mniej dotyczy. Ostatnio w „Gazecie Olsztyńskiej” był nagłówek: „Hołowczyc jest jak wino, im starszy, tym lepszy. Znowu zwyciężył”. Uśmiechnąłem się. Nie będę krył, połechtało to moją męską próżność.
Określenie „dziadek” nie bardzo więc do pana pasuje?
Ale przecież ja jestem dziadkiem! I bardzo to lubię. Mój wiekowy samochód, którym jeżdżę od lat, subaru imprezę, nazwano z tego powodu „babcią”. Najśmieszniejsze w moim „dziadostwie” jest to, że moja wnuczka Alabama, córka Karoliny, jest niewiele młodsza od mojej najmłodszej latorośli, Tosi. Alabama zresztą wciąż ją naśladowała i mówiła do mnie „tata”. Rodzina poprawiała: „To nie jest twój tata”. Tosia również. Mówiła: „To jest twój dziadek! To jest MÓJ tata!”. A Alabama na to: „Tata-dziadek”.
Wie pan, jaka jest jedna z definicji młodości? Mieć przed sobą dalekosiężne plany. Ma pan?
A ja mam inną definicję młodości. Nie „mieć plany”, tylko „żyć tu i teraz na sto procent”. Trzeba zasuwać, nie oszczędzać się i cieszyć się każdą chwilą. Oczywiście patrzeć raczej do przodu, nie w tył. Ale nikt nie żyje w przyszłości, żyjemy teraz. Dlatego trzeba wycisnąć „dziś” jak cytrynkę. Na tym się koncentruję. Kto wie, czy będzie jutro? Tego nie wie na pewno ani stary, ani młody. Ale może taka refleksja przyszła do mnie nie ze względu na wiek. Trzy lata temu miałem raka pęcherza, na dodatek całkiem sporego. Życie pogroziło mi palcem. Nagle zrozumiałem, że już nie godzina, ale każda minuta jest cenna. Dlatego wróciłem do czynnego sportu, bo bez tego nie potrafię żyć. Gdy spotkałem na Rajdzie Safari Sobiesława Zasadę, powiedziałem mu: „Panie Sobiesławie, pan się nie obrazi – jak będę miał sto lat, chcę wystartować jeszcze w Dakarze”. Podoba mi się ten pomysł: gonić rekordzistów!
Pana rodzina jest w stanie za panem nadążyć?
Córki przyzwyczaiły się, że tata wciąż pędzi. Mój kalendarz ostatnio wyglądał tak: trzy dni testów w Maroku, później sześciodniowy rajd, od razu lot do Turcji, tam trzydniowy rajd – zdobyliśmy puchar Europy! Prawie miesiąc byłem poza domem, w ciągłym biegu. Po powrocie przepakowałem się i polecieliśmy odpocząć na Sycylię. Ja po prostu kocham tak pędzić. Szkoda życia na trwanie w miejscu. Najważniejsze moje hasło i wciąż się nim kieruję: życie jest piękne, trzeba tylko dodać gazu. Czasem mówię swoim dziewczynom: jak nie wiesz, co zrobić z życiowym problemem, to po prostu zostaw sprawy, które cię gniotą, ludzi, z którymi nie jest ci po drodze, i ruszaj do przodu. Ojciec zawsze mi powtarzał: „Synu, jak nie masz na coś wpływu, to się tym nie martw”. Tak robię i proszę – 61 lat minęło jak jeden dzień. A humor dopisuje! Nie czuję żadnego tam „już bliżej niż dalej”. Co siedem lat, czytałem gdzieś, wymieniamy wszystkie komórki. Mówię więc sobie, że mamy szansę na nowe otwarcie, w każdej dziedzinie. Tylko trzeba sobie tę szansę dać. Nie mówić, że starość, że nie wypada, że nie ten czas czy miejsce. Tylko pruć do przodu i czuć energię życia, bo tylko to ma sens.