Wywiad

Maciej Maleńczuk: Obsesja seksu gdzieś zniknęła i można normalnie żyć

Maciej Maleńczuk: Obsesja seksu gdzieś zniknęła i można normalnie żyć
Maciej Maleńczuk to skandalista, ale również człowiek dbający się swoją wolność.
Fot. Grażyna Makara/Sesja dla TS 09/2022

Maciej Maleńczuk znany jest jako skandalista, outsider, zadziorny idol rockowej sceny. Ale Maciej Maleńczuk to też odwaga mówienia trudnej prawdy i szczerość bez znieczulenia. Również wobec siebie. Grzechów się nie wypiera, za niewyparzoną gębę lubi siebie, życie kocha, przygód wciąż mu nie brakuje. Tylko hipokryzji nie toleruje. Święty nie jest, ale wolny tak. 

Maciej Maleńczuk urodził się w 1961 roku. Pierwszy raz za nieugiętość zapłacił wysoką cenę, mając 19 lat. Trafił do więzienia za odmowę służby wojskowej. W celi został muzykiem. Na wolność wyszedł z jasnym planem na życie. Nie było łatwo, przez lata można mu było wrzucić monetę do czapki, gdy grał na krakowskich ulicach. Matka wstydziła się przed sąsiadami, że syn żebrze, i rozpaczała, że „skończy na ulicy jak narkoman”. Na tej ulicy zobaczył najpiękniejsze nogi świata i się ożenił. Choć Maleńczukowi daleko do świętości, deklaruje, że mężem swojej żony Ewy będzie do końca życia. Mają trzy córki (Ritę, Elmę i Irmę), które rozpieszcza ponad miarę. Jest panem po sześćdziesiątce. Ze sceną nie skończył – pracuje nad kolejną płytą, ale z rockandrollowym trybem życia tak. Jednych bulwersuje, innych porusza tekstami piosenek, którymi komentuje świat. Niedawno trzeci raz reaktywował zespół Homo Twist. „To zawsze był świetny projekt artystyczny i kiepski finansowo. Ale dla mnie Homo Twist jest jak stygmaty dla św. Teresy – nie były jej potrzebne, ale były upragnione” – mówi Maleńczuk.

Twój STYL: Na koncertach do piosenek dołączasz komentarze na temat tego, co wokół. Ostre i odważne. Nie boisz się, że ktoś wpływowy, bez dystansu do siebie, oburzy się i będziesz miał kłopoty? Jest parę takich osób z Krakowa.

Maciej Maleńczuk: Jakbym miał się martwić, że coś się komuś nie spodoba, musiałbym nic nie mówić. Kiedyś we Wrocławiu równo leciałem po naszej władzy. Widowni się podobało. Gdy jednak miałem zagrać kolejny koncert, organizator zastrzegł w kontrakcie: śpiewam, ale nie mówię. Na to zgodzić się nie mogłem. Nikt nie będzie kneblował mi ust! Stanęło na tym, że na plakacie napisali: „Dozwolone od 18 lat”, że niby chodziło o przekleństwa. Co to za rock and roll, w którym mielibyśmy podlizywać się władzy!

TS: Pamiętasz sytuacje, w których mogłeś coś ugrać, gdybyś poszedł na kompromis, a powiedziałeś „nie”?

MM: Robiłem kiedyś audycję dla Radia Zet. Do tego trzeba było nagrać trailer reklamowy. Wymyśliłem, że zaśpiewam coś z repertuaru Modern Talking, przebrany za ich frontmana Thomasa Andersa, a potem włożę własne ciuchy i powiem: „Takich rzeczy w programie na pewno nie będzie”. Przychodzimy na plan, robią ze mnie idiotę, mam natapirowane włosy i biały garnitur z cekinami, świetnie się bawimy. „Dobra, to teraz wskakuję w swoje ciuchy i robimy drugą część” – mówię. „Jaką drugą część?” – pyta reżyser. „Chyba nie myślicie, że wystąpię jak kretyn i to będzie koniec?” – zrobiłem dym, obróciłem się i wyszedłem. I było, że „Maleńczuk nieprzewidywalny”. Drugi raz moje wyjście mogło być bardziej kosztowne, bo na szali leżało grubo ponad pół miliona. Robiłem reklamę dla banku: przebieram się na plan, wszystko na bogato, nagle przyjeżdża pani z tego banku i mówi, żebym pokazał dowód osobisty! Już wcześniej czułem się niekomfortowo, bo udział w reklamie był obciachem, a tu jeszcze mam się wylegitymować. „Chyba pani widzi, kim jestem” – mówię. „No tak, ale my tu mamy, proszę pana, procedury” – ona na to. Nawet dłużej nie słuchałem. Wstałem i wyszedłem, pokazując, gdzie mam ich procedury. W głowie już się nawet pożegnałem z kasą. Siedzę w hotelu gotowy do odjazdu, a tu puka do mnie sam właściciel agencji reklamowej. Porzucił ważny turniej golfowy, żeby mnie przekonać do powrotu na plan.

TS: To odwaga, brawura czy może jednak… brak rozsądku?

MM: Czasem myślę, że posuwam się za daleko. Nie znoszę krętactwa, ale zdaję sobie sprawę, że moja bezkompromisowość to prosta droga do wykluczenia. Z hipokryzją mam jednak kłopot. Raz zaprosili mnie do telewizji do programu o moralności. Nie wiem, dlaczego akurat mnie. Powiedziałem, że dla mnie podwójna moralność to nauczanie o życiu w czystości przez księdza z mojej wioski, który ma trójkę dzieci, każde z inną. Co się działo, gdy na tę wieś wróciłem! Wszyscy to oglądali i mieli pretensję, że zdradziłem ich tajemnicę. Ksiądz się na mnie obraził.

Maciej Maleńczuk o ojcu

TS: Wiele osób w dzieciństwie słyszało od rodziców, że nie wszystko trzeba mówić. Ciebie mama nie przestrzegała?

MM: Powtarzała: „Siedź w kącie, znajdą cię”. Miała pretensje o moją niewyparzoną gębę. Zastanawiałem się nawet, skąd ta cecha. Może to kozacka dusza. W końcu jestem Maleńczuk. Ojciec pochodził z Ukrainy, ale ponieważ jego rodzina na Wołyniu ucierpiała z rąk Ukraińców, powtarzał: „Synu, pamiętaj, jesteś Polakiem”. I choć matka odeszła od niego, gdy miałem pięć lat, przekazał mi te swoje zadziorne geny. Potem matka zawiozła mnie do niego, do Wojcieszowa, gdy miałem siedem lat. Zarabiał w kamieniołomach. Rozebrany do połowy, umięśniony, przerzucał ogromne głazy. Uważałem go za herosa. Był też bokserem. Uczył mnie: lewy prosty, prawy prosty, zejście z linii ciosu, klincz. Miał refleks i mocną pięść. Sam widziałem, jak znokautował gościa, który do niego podskoczył.

TS: Bałeś się go?

MM: Skąd! Choć silny fizycznie, tak naprawdę był czułym i dobrym człowiekiem. Ale sam nie podjął w życiu żadnej ważnej decyzji. O wszystkim decydowały kobiety. Ja też zgadzam się na wszystko. Po nim mam też hojność i potrzebę dzielenia się z innymi. Kiedyś dałem mu większą kwotę: „To pieniądze dla ciebie. Kup sobie farby czy coś, czego potrzebujesz – mówię, bo ojciec lubił malować obrazy. – Nie rozdawaj wszystkim”. Dzwonię następnego dnia: „Pieniądze masz?”. Już nie miał, oddał potrzebującym.

 

TS: Są zalety, które życia nie ułatwiają. Szczególnie w zderzeniu z twardym życiem. Na przykład w… szkole.

MM: Dlatego żadnej nie ukończyłem. Kiedyś nawet uwalili mnie z polskiego, co uznałem za hańbę, bo od dzieciaka byłem oczytany. Popatrz, dziś jestem poetą, a szkoła nie poznała się na mnie. Dopiero jak wylądowałem w więzieniu, skończyłem zawodówkę. Jestem dyplomowanym ślusarzem- -spawaczem. Czytam teraz biografię Grzesiuka i zdumiony jestem, jak wiele jest u niego zbieżności z moim życiem. Po książce Boso, ale w ostrogach odwróciła się od niego rodzina, a po Pięć lat kacetu miał proces. Na mnie rodzina się nie obraziła, ale na wielu znajomych tak, no i też skończyło się procesem. Bo jak trzeba było coś załatwić: „Maciek, przeskocz przez płot i zerwij trochę maku”, to było dobrze. Ale jak po latach o tym napisałem, to się oburzyli. Ludzie, którzy kiedyś byli hipisami!

TS: Z kozacką duszą można zostać hipisem?!Myślałam, że to była pokojowa wspólnota dzieci kwiatów.

MM: Wtedy dopiero zaczynałem pracować na swoją reputację. Gdy wyrzucono mnie ze szkoły, poszedłem w miasto szukać kolorowego towarzystwa. Zaczepiłem hipisów, postawiłem wino i powiedziałem, że chcę się przyłączyć. Jak mnie przyjęli, założyłem kolorowe koraliki, podarty kożuszek, zatknąłem fujarkę za pasek i poszedłem na rynek, myśląc, że teraz będę śpiewał „hare kriszna”. Ale od razu podskoczyło do mnie dwóch gitowców, którym nie pozostałem dłużny, i hipisowski strój zalał się krwią. Bracia hipisi poinstruowali mnie, nowego: „My się nie bijemy, tylko nadstawiamy drugi policzek, jak Chrystus”. I już wiedziałem, że będzie ciężko... Innym razem podpadłem, bo wyrwałem deskę z ławki, by bronić hipisowskich ideałów. Zaproponowałem wtedy, że zostanę ich ochroną. „Ale nie możesz nazywać się dzieckiem kwiatem” – odparli. I tak zostałem „chwastem”. Dołączyło do mnie wielu podobnych. Jeden do dziś chodzi po Rynku. Dycha na niego wołają, bo był chwastem z numerem 10 – byliśmy formalnie zorganizowani. Ale kiedy trafiłem do pudła, towarzystwo poszło w chuligankę i musiałem zamknąć organizację „Chwasty”.

Maciej Maleńczuk o pobycie w więzieniu i odmowie służby wojskowej

TS: Do więzienia trafiłeś akurat nie za potyczki uliczne, tylko za wierność własnym zasadom.

MM: I za nieprzejednanie. Taka jest cena bezkompromisowości, nie wiem, czy polecam to innym. Nieugiętość oznacza kłopoty. Na komisji wojskowej dostałem „bilet” do jednostki w Gdańsku. Wiedziałem, że nie będę służył w wojsku ani przysięgał wierności Związkowi Radzieckiemu. Do jednostki przyjechałem wychudzony, bo przez tydzień tylko piłem i paliłem papierosy. Kiedy przyszła na mnie kolej, mówię do kaprala: „Jestem na głodówce, bo sprzeciwiam się służbie wojskowej”. Zaczęli mnie ważyć, mierzyć – 64 kilo przy 193 cm wzrostu. Potem ostrzygli, dali mundur i wysłali na kompanię. Położyłem się na pryczy, a tu kapral wpada z awanturą, że to nie wczasy. W końcu trafiłem do kapitana. Pamiętam, jak zdjął czapkę, przeczesał ręką włosy i powiedział: „Będziesz siedział, bo już śledczy się na ciebie szykuje” – ostrzegł lojalnie. „Niech go pan daje” – powiedziałem, bo chciałem zakończyć temat. Śledczy kazał napisać oświadczenie, że odmawiam służby wojskowej ze względu na pokojowe przekonania. Wiedziałem, że podpisuję na siebie wyrok. Skuli w kajdanki, zawieźli do prokuratora i usłyszałem: „Jest pan aresztowany”.

TS: Matka płakała? Znów nie posłuchałeś jej nauk...

MM: Do mamy wysłałem rzeczowy list: „Przyślij mi skarpetki, cebulę, cukier, herbatę, podkoszulek, majtki, długopis, zeszyt”. Bo nie miałem nic. Odpisała lakonicznie: „Synu, jak sobie pościeliłeś, tak się teraz wyśpij”. Długo tę kartkę nosiłem przy sobie, bo dużo mówiła o naszej relacji. Ale potem przyjeżdżała. Kiedyś nawet skądś wytrzasnęła 1,5-metrowe papierosy do pocięcia. Przysłała je zwinięte w kłęby w dwukilogramowej paczce! Byłem królem celi!

TS: Z więzienia wyszedłeś jak bohater.

MM: Nie dałem się zdeptać. Kiedyś przycisnąłem do ściany klawisza pod celą, bo był nieprzyjemny wobec mnie. Do końca odsiadki darzył mnie szacunkiem, choć liczyłem się z tym, że po akcji dołożą mi do wyroku. Lęk przed konsekwencjami? Ważniejsza jest sprawiedliwość. O nią potrafię zawalczyć. Lata 80., Kraków, Rynek, zadyma z milicją, krzyczę do kumpli: „Za mną!”. Rzuciłem się na pięciu zomowców. Lałem jednego po drugim, aż mi pięść spuchła. Rozprawiłem się z nimi i prysnąłem do knajpy Kurza Stopka. Następnego dnia spotykam ich na patrolu. „Pan pozwoli z nami do bramy”, słyszę. „Do żadnej bramy!”, mówię. „To tutaj porozmawiamy” – zabrzmiało groźnie, ale okazało się, że nie chodzi o rewanż. Jeden zaczął się zwierzać, że trafili do ZOMO, by odrobić wojsko. Zaimponowało im moje zachowanie, pytali, czy nie czuję do nich nienawiści. Wniosek? Mogą cię za kozactwo nienawidzić i prześladować, mogą też szanować.

Maciej Maleńczuk o małżeństwie i żonie

TS: Zostawiłeś kiedyś za sobą spaloną ziemię? No wiesz, tak bez szans na odwrócenie sytuacji.

MM: Największy zwrot na pięcie zrobiłem, odchodząc od Pudelsów, choć byli przepustką do kariery. W sprawach męsko-damskich zdarzało mi się to wielokrotnie. Nie mam sentymentów. Jak się coś skończyło, to bezpowrotnie. Moje relacje z kobietami zawsze były skomplikowane i wybuchowe. W dużej mierze działo się tak z powodu mojej szczerości. Mam wrażenie, że kobiety, wbrew temu, co deklarują, niezbyt lubią szczerość. Z wiekiem doszedłem do tego, że kiedy jesteś totalnie szczery wobec kobiety, przestajesz być dżentelmenem, więc czasem lepiej się zamknąć. Pełna szczerość to głupota i chamstwo. Dziś odpowiedzialność za dom, za dzieci, za nią. To najważniejsze w życiu. Bywało różnie, nie jestem święty, składam się ze słabości. Na szczęście żona zawsze to wiedziała i pozwalała mi na nie. Ale to tak jest – masz kozaka, to się musisz nim czasami podzielić. Jej mądrość polega na tym, że rozumie. Ważniejsze dobro stawia ponad sprawy bez znaczenia. W małżeństwie najważniejsze jest życie.

TS: Witkacy, uwikłany w liczne romanse, pisał w listach do żony: „Wiedz, że nie kochałem nikogo prócz Ciebie, reszta to zabawa. Kocham Cię strasznie, ale swoboda to wielka rzecz”. Uważał, że „tylko przezwyciężenie przesądów takich jak wierność małżeńska może być podstawą do prawdziwego szczęścia”.

MM: „Za to wszystko, o czym nie wiesz, za to wszystko, o czym wiesz…” Ale to zmienia się z biegiem lat. Jak się ma sześć dych, trudno udawać chłopca. Dorosłem. Do pewnego stopnia jest to uwalniające, że obsesja seksu gdzieś zniknęła i można normalnie żyć. Ile czasu mam teraz na inne rzeczy!

TS: To może z wiekiem osłabnie też twoja bezkompromisowość?

MM: Człowiek z doświadczeniami, ciosami od życia zwykle mądrzeje. Zaczyna schylać głowę, piłuje rogi, kładzie uszy po sobie. Po co się narażać? Ale u mnie to jakoś nie następuje. Z wiekiem jestem nawet bardziej radykalny. I choć buntownicza postawa przeszkadza w życiu, nie potrafię nad tym zapanować.

TS: Potrafisz czasem ugryźć się w język?

MM: Dopóki jestem trzeźwy, tak. Alkohol wspiera moją asertywność. Jak się napiję, odkręcam rzeczy, na które zgodziłem się na trzeźwo. Raz organizator koncertu prosił, żebym zaśpiewał Bella Ciao. Zgodziłem się, ale się napiłem i pomyślałem: „Nie będę śpiewał jakiejś włoskiej piosenki!”. Jak to możliwe, że włoscy lewacy wzięli ją na swój hymn, skoro to piosenka faszystowskiej armii maszerującej na front? Totalna nieznajomość historii! A może nierozliczenie się z tą historią przez Włochów? Czasami trzeba się napić, by przejrzeć na oczy i powiedzieć stanowcze nie.

TS: Co daje to, że walisz prosto z mostu?

MM: Szacunek. Jak idę przez miasto, ludzie przybijają mi piątki. I poczucie, że jestem w zgodzie ze sobą. Staję rano przed lustrem i mogę spojrzeć sobie w oczy. Oczywiście są i minusy – żyję w poczuciu zagrożenia, że jak nie będę ćwiczył na siłowni, uprawiał boksu, ktoś mnie kiedyś zabije. Za niewyparzony język. Idąc ulicami, jestem jak inspektor Clouseau, który oczekuje, że zza krzaka może wyskoczyć jakiś Kato.

TS: Może szczerość to nie jest dobra cecha na dzisiejsze czasy?

MM: Powinna być dobra na każde czasy. Ale coś w tym jest, że dziś bardziej opłaca się hipokryzja. Tyle że w ten sposób nie wyjdziemy z bagna, w którym tkwimy. Mam tolerować arogancję władzy? Złodziejstwo? Zakłamanie polskich księży? Napisałem kiedyś piosenkę Hamulcowy: „Jeszcze moment, jeszcze chwila i wyświęcą pedofila”. Nie można budować niczego na zmurszałych podstawach. Jak coś jest zbudowane na hipokryzji, to musi się zawalić.

Maciej Maleńczuk o córkach i rodzinie

TS: Dzieci uczysz tej swojej nieuleczalnej bezkompromisowości?

MM: Mówię córkom: „Naucz się dobrze kłamać, a będziesz miała lżej w życiu”. Ale one nie są hipokrytkami, bo w naszym domu nic nie jest zamiatane pod dywan. Może dlatego nasza rodzina trwa? Na nic zdają się moje tłumaczenia, że szczerość w życiu nie pomaga. I że dobre kłamstwo jest czasami lepsze niż raniąca prawda. A może na tym polega wychowanie, że próbujesz uczyć dzieci tego, czego sam się nie nauczyłeś? Bo ja… chyba do końca życia pozostanę kozakiem z niewyparzoną gębą.

 

Cały wywiad ukazał się w wrześniowym wydaniu Twojego STYLu.

TS 09/2022

 

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również