Portret

Maria szkiełko i oko

Maria szkiełko i oko
Fot. East News

Liszki, pająki, ćmy, chrabąszcze. Dla nich wyprawiła się w samotną podróż na koniec świata. Maria Sibylla Merian była biolożką, artystką, wydawczynią książek, a przede wszystkim niezależną kobietą. Jej historia zadziwia, bo zdarzyła się ponad 300 lat temu.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Bleecker Flower Shop (@bleeckerflowershop)

Nikt przed nią nie dostrzegał piękna owadów i nie poświę­cał im tyle uwagi – opowiada Fritz Geller-Grimm, z muzeum w niemieckim Wiesbaden, które przechowuje kolekcję zebranych przez Marię Sibyllę Merian egzotycznych gatunków. – Jej naukowy instynkt pozwolił odkryć fascynujące tajemnice natury i obalić mity – ekscytuje się kurator, oprowadzając po wystawie Estetyka natury. Wzory na skrzydłach motyli, barwy skorupiaków, wymyślne kształty nasion: okazom fauny i flory przyglądamy się jak dziełom sztuki. Wystawa to hołd dla artystycznej wrażliwości entomolożki. – Maria Sibylla Merian nie tylko się nimi zachwycała – wyjaśnia doktor Geller. – Opisała również cykl rozwojowy wielu z nich i to w czasach, gdy uważano, że wyklu­wają się „ze zgnilizny”.

Przewodnik robi coś, czego nie przewi- dywał program wycieczki. Zabiera nas do piwnic muzeum i wyciąga z sejfu księgę. – To jej Metamorfozy owadów Surinamu, jedna z najważniejszych publikacji naukowych tamtych czasów – wyjaśnia. – Bezcenna tak jak zebrane przez autorkę okazy, choć przez 200 lat nikogo nie interesowały.

Kurator demonstruje zabytkowe prepa­raty. – To Erebus strix, największa ćma świata – opowiada. – Maria Sibylla przywiozła owady z Surinamu, by nikt nie zarzucił, że je wymyśliła. Nie tylko sama wydała Metamorfozy, ale też sfinansowała swoją wyprawę. Nie znam drugiej tak niezwykłej kobiety. Szkoda, że w rodzin­nym Frankfurcie nie ma własnej ulicy! – wzdycha. A ja postanawiam dociec, jak świat mógł o niej zapomnieć.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Dorine Grimberg (@doencointeriors)

 

Miedzioryty i jedwabniki

W 1669 roku włoski biolog Marcello Malpighi ogłosił, że odkrył proces przeobrażania się owadów. Przedstawił go w pracy naukowej O larwach jedwabników, zyskując uznanie w naukowych kręgach. Sęk w tym, że nie on pierwszy opisał zjawisko. Zrobiła to dekadę wcześniej młoda mieszkanka Frankfurtu. Jej odkrycie nikogo jednak nie zainteresowało. „Gąsienice jedwabni­ków kilka razy zrzucają skórę, tak jak człowiek zdejmuje koszulę” – zanotowa­ła w 1660 roku 13-letnia Maria Sibylla, córka rytownika. Miała talent plastyczny, więc rodzina pozwoliła jej uczyć się rzemiosła ojca. Dla nastolatki była to kariera niezwykła – kobiet w podobnym fachu wówczas nie było. Kiedy rówieś- niczki sposobiono do zamążpójścia, ona uczyła się rysować, przygotowywać miedzioryty i farby drukarskie. To, co robiła „po godzinach”, było jeszcze osobliwsze: obserwowała, zbierała i malowała owady. Między lekcjami haftu i piaskowaniem garnków wpatry­wała się w składające jaja samice jedwabników, kokony i wykluwające się z nich motyle. Prowadziła dziennik. W jednym z wpisów zadeklarowała: „Rezygnuję z życia towarzyskiego. Chcę poświęcić się nauce rysunku i obserwa­cjom owadów”. Słowa dotrzymała, a jej życie – jak u motyla – okazało się ciągiem niezwykłych metamorfoz.

Księgi kwiatów

„Przyniosłam z targu drób. Miałam oskubać kury, kiedy znalazłam na nich ciekawe larwy. Następnego dnia prze­kształciły się w poczwarki, z których wykluły się tęczowe muchy” – zapisała w dzienniku 32-letnia Maria Sibylla, od kilkunastu lat żona Andreasa Graffa, malarza z Norymbergi, i matka dwóch dziewczynek. Prócz opieki nad dziećmi do jej zadań należała pomoc w warszta­cie męża, praca w sklepie dla artystów i produkcja farb. Robiła wzięte kwiatowe miedzioryty i wspólnie z mężem wyda­wała zbiory kwiatowych grafik dla hafciarek. Jak znajdowała jeszcze czas na prowadzenie obserwacji i owadzie miedzioryty? Nie wiadomo. Eksperymen­towała z formą: uwieczniała owady w różnych stadiach rozwoju. Miała świadomość wartości swoich prac. W 1679 roku postanowiła opublikować pierwszą entomologiczną książkę. Cudowne przemiany gąsienicy i jej szczególne pożywienie kwiatowe stanowiły ko dium wiedzy o rozmnażaniu i diecie pospolitych motyli oraz chrząszczy. Żeby zrozumieć skalę tego przedsięwzię­cia, warto przypomnieć, jak żmudny był kiedyś proces wydawania ilustrowanych ksiąg. Akwarelowy obrazek trzeba było powielić: wyryć w miedzianej płytce, odcisnąć na papierze, odbitki zaś ręcznie pokolorować. W tej pracy Marię Sibyllę wspierał mąż. Wkrótce jednak ich drogi miały się rozejść.

Ucieczka

Co poróżniło panią i pana Graffów latem 1685 roku? To artystka w dzienniku przemilczała. Porzuciwszy męża i wspólny biznes, wraz z matką oraz córkami, 17-letnią Johanną Heleną i 7-letnią Dorotheą, wyjechała do Holandii, by dołączyć do religijnej sekty. Jej założyciel jezuita Jean de Labadie nawoływał do ascezy i wyrzeczeń. Labadyści jedli proste dania, ubierali się zgrzebnie i oddawali modli­twie. Na rzecz sekty przekazywali dorobek życia. Gubernator holenderskiej kolonii w Surinamie – zamek we Fryzji, a Maria Sibylla – czwartą część majątku. Andreas Graff miał nadzieję sprowadzić żonę do domu, w końcu jednak wystąpił o rozwód, co w tamtych czasach było skandalem. Podobnie jak to, że Maria Sibylla wróciła do panieńskiego nazwiska. Jako labadystka zrezygnowała ze wszystkiego prócz obserwacji przyro­dy. „Żaby nie rozmnażają się przez usta, jak myśli wielu autorów. Samice mają łono jak inne zwierzęta. Rozkroiłam jedną i wyjęłam z niej szkliste oczko, które wrzuciłam do wody. Wykluła się z niego kijanka z ogonkiem, dzięki któremu pływała jak ryba. Potem przekształciła się w żabę” – pisała w 1686 roku. Kiedy zobaczyła egzotyczne okazy fauny przywiezione przez misjonarzy z podrównikowego Surinamu, w jej głowie zaczął kiełkować nowy plan.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Royal Collection Trust (@royalcollectiontrust)

Przemiana

Po sześciu latach w sekcie Maria Sibylla Merian przeniosła się do Amsterdamu, wówczas jednego z bardziej wyzwolo­nych miast świata. Kobietom przysługi­wało tu prawo własności i samodzielne­go prowadzenia interesów. A Maria Sibylla miała do tego dryg. Wspólnie z córkami otworzyła studio poligraficzne. Sprzedawała miedziorytowe odbitki kwiatów, ptaków i insektów. Panie słynęły z dokładności: wyposażone w szkła powiększające malowały z niespotykaną precyzją, np. do rysowa­nia włosków na ciele gąsienicy używały pędzla z pojedynczą szczeciną. Ich prace były rozchwytywane. W Amsterdamie, centrum handlu i nauki, wielu miesz­kańców stać było na dzieła sztuki. Maria Sibylla, Johanna i Dorothea w mig podłapywały „trendy”, a w poszukiwaniu inspiracji odwiedzały Hortus Medicus, ogród z egzotycznymi roślinami z holenderskich kolonii. Maria Sibylla zaczęła je kupować i kolekcjonować. Marzyła jednak, by zobaczyć je w naturze.

Wyprawa

W lutym 1699 roku w lokalnej gazecie ukazało się ogłoszenie: „Sprzedam kolekcję prac Marii Sibylli Merian, sto matryc miedziorytniczych autorki oraz zbiór preparatów egzotycznych roślin i zwierząt. Pilne!”. 52-letnia artystka była tak zdesperowana, by wyprawić się do Surinamu, że wyprzedała dorobek. Kolekcja znalazła nabywcę, a kobieta, spakowawszy pudełka z farbami, płótna, szkła powiększające i słoiki na preparaty, wsiadła na statek płynący do kolonii w Ameryce Południowej. Towarzyszyła jej 21-letnia córka Dorothea. Były jedynymi niezamężnymi kobietami na pokładzie. Mężczyźni podróżowali do Surinamu, by wzbogacić się tam dzięki plantacjom trzciny cukrowej, na których wykorzystywano niewolni­ków z Afryki. „Wszystkich interesuje tu tylko trzcina cukrowa. Owady, ptaki, przyroda nikogo” – wspominała Maria Sibylla Merian. Przez dwa miesiące rejsu razem z córką musiały znosić współtowarzyszy, którzy nie myli się i nie zmieniali odzieży przez całą drogę, a na dodatek bez przerwy z nich dworowali.

Piekło i raj

Zanim Maria Sibylla zaczęła eksplorować przyrodę Surinamu, musiała zmierzyć się z ponurą codziennością życia w kolonii. Holenderscy plantatorzy mieli opinię najokrutniejszych. Chłosta, obcinanie kończyn i głodzenie pracowników były na porządku dziennym. Podróżniczką wstrząsnęło to, jak jej rodacy traktowali niewolników. „Kobiety z Angoli i Gwinei używają nasion pewnej rośliny, by wywołać poronienie. Nie chcą mieć dzieci, by nie podzieliły ich losu. Są tak źle traktowane, że popełniają samobój­stwa” – zapisała w dzienniku. Badaczka z empatią odnosiła się do niewolników i rdzennych Indian. Ci ostatni odwdzię­czali się jej pomocą w przyrodniczych poszukiwaniach. Tamtejsza fauna okazała się nie tak przyjazna jak w Europie. Dotknięcie trującej gąsienicy zakończyło się miesięczną opuchlizną. Miejscowe kobiety uczyły Marię Sibyllę, które owady, zwierzęta i rośliny są niebezpieczne. Przynosiły jej okazy i opowiadały o zwyczajach lokalnych gatunków (porozumiewały się językiem kreolskim, karaibską angielszczyzną). „Najpiękniejsze gąsienice przeobrażają się w nieciekawe motyle, a zupełnie nieciekawe w bajeczne – zanotowała Maria Sibylla. Po jakimś czasie odważyła się wyprawić do dżungli. Indianie torowali przed nią drogę, wycinając krzewy i liany. W Surinamie odkryła nowe papugi, jaszczurki, węże i owady, między innymi mrówki grzybiarki hodujące w mrowisku grzyby. Przyrod­niczka badała też dietę owadów i związki pomiędzy gatunkami. „Niektóre giną, jeśli pozbawić je ulubionego pożywienia, inne potrafią pożreć swoje potomstwo” – notowała. Daleką wyprawę przypłaciła jednak zdrowiem. Po dwóch latach zmogła ją nieznana tropikalna choroba. Ledwo przeżyła podróż powrotną.

EN_01345922_1138
Maria Sybilla Merian
Ann Ronan Picture Library/Image State/East News

Sława i zapomnienie

W Amsterdamie Marię Sibyllę powitano jak celebrytkę. Przyrodnicy i artyści przychodzili zobaczyć przywiezione przez nią jaja jaszczurek, zasuszone motyle, kolibry, cebulki roślin i węże zakonser­wowane w słojach z brandy. Ponieważ modne były wówczas gabinety osobliwo­ści, podróżniczka część eksponatów z zyskiem sprzedała. Potrzebowała pieniędzy na wydanie swojego najwięk­szego dzieła, Metamorfoz owadów Surinamu. Była tak przekonującą bizneswoman, że namówiła setkę osób na subskrypcję książki. Metamorfozy okazały się wydawniczym przebojem. Maria Sibylla zamieściła w publikacji 90 wyjątkowej urody rysunków przed-stawiających nieznane egzotyczne światy oraz ich naukowe opisy po holendersku i łacinie. Podróżników, antropologów i historyków elektryzowały akapity dotyczące zwyczajów południowoamery­kańskich Indian. Autorka otrzymała pochwalne listy między innymi od biskupa Londynu. Choć była po sześćdziesiątce, miała niespożytą energię: zamierzała przetłumaczyć Metamorfozy na angielski, bo chciała podarować je królowej Wiktorii, a także wydać książkę poświęconą gadom i płazom Surinamu. W 1715 roku plany te zniweczył wylew. Maria Sibylla Merian zmarła dwa lata później, będąc u szczytu popularności. Miała grono niezwykłych wielbicieli: jednym z nich był car Piotr, który zamierzał zrobić z Petersburga „drugi Amsterdam” i kupił do kolekcji około 300 grafik artystki. Drugi to Karol Linneusz, który tworząc 30 lat później podstawy systematyki gatunków, bazował na jej wiedzy przy opisie setek gatunków zwierząt i roślin. Na cześć badaczki nazwano jedną z modliszek (Sibylla), pszczół (Eulaema meriana), jaszczurek (Salvator merianae), pająka (Metellina merianae), ptaka kląskawkę (Saxicola torquatus sibilla) czy odmianę kwiatu watsonii (Watsonia meriana). Niestety, sto lat później odkrywczy­ni padła ofiarą „naukowej mizogi­nii”. XIX-wieczni biolodzy umniej­szali jej dorobek. Niewykształcona XVIII-wieczna amatorka nie mogła przecież prowadzić poważnych badań! Twierdzono, że niektóre narysowane sytuacje zmyśliła, na przykład pająka ptasznika pożerającego kolibra – dopóki 150 lat później brytyjski przyrodnik Henry Bates nie zauważył podobnej sytuacji. Ale wtedy o zasługach kobiety nikt już nie pamiętał. O Marii Sibylli Merian na moment przypomniano sobie w latach 70., gdy pracownicy leningradzkiej Akademii Nauk odkryli i wydali jej prace (te, które 300 lat wcześniej tak urzekły rosyjskiego cara). Przyrodniczkę ponownie odkryto dopiero kilka lat temu. W 2014 roku grupa zafascynowanych nią kobiet – naukow­ców, muzealniczek i biografek – założyła w Amsterdamie Towarzystwo im. Marii Sibylli Merian. Panie postawiły sobie zadanie: ucyfrowić listy, pamiętniki i wspomnienia o badaczce. Nie dopuścić, by ponownie o niej zapomniano. Dopiero po 300 latach książki i ilustracje wielkiej odkrywczyni doczekały się ponownej publikacji. Dziś możemy zachwycać się ich ponadczasowym pięknem.

Dziękuję Niemieckiej Centrali Turystyki za pomoc w realizacji materiału

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 03/2019
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również