Niepokorna, bezkompromisowa, szczera. Marta Nieradkiewicz właśnie kończy czterdziestkę – czuje, że dojrzała jako aktorka, kobieta i matka. Dziś z większym dystansem podchodzi do życia, ale też więcej z niego czerpie.
Marta kocha teatr. Uważa, że najpełniej uczy warsztatu, a na scenie zdobywa się najcenniejsze doświadczenia. Wciąż przed spektaklem ma tremę. Gdy się denerwuje, nie śpi. – Myśli, obrazy krążą po głowie i nie mogę zasnąć - przyznaje. Kiedy na samym początku kariery zrezygnowała z „Barw szczęścia”, zdecydowała się na pracę w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. To właśnie ten teatr okazał się niezwykle progresywny. Tam spotkała się z Mają Kleczewską, Pawłem Łysakiem, Remigiuszem Brzykiem i Janem Klatą, dzięki któremu trafiła potem do Krakowa, do Starego Teatru. Klata został jego dyrektorem. Przyjście do słynnego teatru po studiach w Łodzi nie było łatwe. Przez pierwszy sezon Marta Nieradkiewicz myślała, że nie da rady w tym obcym dla siebie środowisku. Ale powoli zjednywała sobie przyjaciół, Małgorzatę i Krzysztofa Zawadzkich, Dorotę Segdę, Romana Gancarczyka, Annę Radwan. – Na początku miałam wrażenie, że zespół mnie obserwował, ale się z nimi zgrałam - wspomina. -A potem, gdy zaczęła się praca z Moniką Strzępką i Pawłem Demirskim, wszyscy bardzo się skonsolidowali. To było super, bo ten duet reżyserski miał taką moc. W „Nie-Boskiej komedii” poczułam się częścią zespołu.
W 2017 r., kiedy Klata przestał być dyrektorem Starego, Marta zrezygnowała z pracy tam. Tamta sytuacja sprawiła, że miała dość teatru instytucjonalnego. Tego, że nie pozwala się aktorom pracować i tworzyć w spokoju, a scena jest miejscem przepychanek politycznych. Była zmęczona i sfrustrowana. Mieszkała już w Warszawie, w tym czasie urodziła dziecko i nie wyobrażała sobie także dojazdów do Krakowa. Zrobiła przerwę. - Teraz jestem w Dramatycznym, spełniło się moje marzenie i do pracy jeżdżę metrem, a nie pociągiem - śmieje się. – U Moniki Strzępki, dyrektorki Dramatycznego, wcześniej zagrałam nie tylko w Krakowie, ale już w Warszawie w Teatrze Polskim. To było szybkie zastępstwo w sztuce „M.G.” o Magdzie Gessler. Potem zaczęłyśmy rozmawiać, czy nie poszłabym z Moniką do Dramatycznego. Gram teraz w „Arce i ego”. Też przeżyliśmy dość trudną sytuację, bo zaczynaliśmy z inną reżyserką. Monika kończyła ten spektakl z powodu niedyspozycji Lucy Sosnowskiej, ale dzięki otwartości, rozmowach o sytuacji udało się dać premierę. Lubię język teatralny Moniki, obserwuję jej ewolucję jako twórczyni i jako człowieka. Aktorka docenia też bezpieczeństwo i komfort pracy w Teatrze Dramatycznym. Przed rozpoczęciem spektaklu tworzy się kontrakt, w którym zapisane są zasady współpracy. Każdy – inspicjentka, reżyserka, aktorzy, dramaturżka, kostiumografka, scenografka, kompozytor – dostaje przestrzeń do wypowiedzi, co jest dla niego ważne.
Marta bardzo ceni sobie samotność. Gdy ma wolną chwilę, spaceruje nad Wisłą po praskiej stronie. Zabiera ze sobą psa, siedmioletniego welsh terriera, który potrzebuje dużo ruchu. - Teraz mieszkam na Pradze-Północ, w okolicy jest zoo, park Praski - mówi. – Lubię tę dzielnicę, czuję się tu bliżej życia. Wcześniej był Mokotów, ale tam miałam czasem wrażenie, że to wyspa, która nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Lubię anonimowość, a tam ciągle spotyka się znajomych. - Marta namawia i mnie na przenosiny z Mokotowa – śmieje się Anna Jadowska. - Opowiada przyjaciołom praskie historie, które nie są wcale wesołe. Woli życie, które wychodzi na ulice, a nie takie eleganckie, które nieraz wydaje się piękne, a pod spodem i tak zawsze coś się kryje. Aktorka lubi przestrzeń, rzekę. Ale gdy widzi jej wyschnięte brzegi, martwi się, że pada coraz mniej deszczu, że zmienia się klimat. Myśli wtedy z niepokojem o przyszłości, zastanawia się wtedy, w jakim świecie będzie żyło jej dziecko. -
Dużo zmieniło się w moim myśleniu o życiu i o pracy - mówi. - Na pewno wiele jest zdeterminowane pojawieniem się córki. Zgadzam się z tym, co mawiały stare porzekadła, że dziecko całkowicie zmienia perspektywę. Przyznaję, że miłość macierzyńska nie narodziła się u mnie od „pstryknięcia palcem”, ja się jej długo uczyłam. Pojawienie się w życiu nowego człowieka, za którego jestem odpowiedzialna, w 150 procentach może wywołać szok. To dla mnie jedna z piękniejszych zmian, ale i bardzo trudna, bo w moim życiu pojawił się człowiek, z którym mam nową relacje miłosną, jakiej wcześniej nie znałam. Jaśmina urodziła się jako wcześniak. Gdy już wyszły ze szpitala, przez pierwsze miesiące mała nie spała zbyt dobrze. Marta spędzała niemal cały czas z córką. - Dziś już daję sobie trochę więcej luzu. Gdy Jasia miała ze trzy lata, przestałam chcieć być mamą idealną. Wcześniej robiłam wszystko, aby spełnić jakieś swoje wyobrażenie o macierzyństwie totalnym, a wieczorem padałam zmęczona, jakby mi odcięto prąd. Wciąż uczę się akceptować to, że nie trzeba oddać dziecku całej siebie, można czegoś nie wiedzieć, można czegoś nie umieć. I staram się być mniej krytyczna wobec siebie. Jaśmina myśli szybko, nieraz zaskakuje mamę spostrzeżeniami, śmiesznymi powiedzeniami. - Bardzo lubi gadać, właściwie buzia się jej nie zamyka - dodaje. - Doradzam jej: „Język musi teraz odpocząć, żeby miał siłę mówić jutro”. - Marta ma świetny kontakt z córką, a Jaśmina niezwykłą osobowość - dodaje Anna Jadowska. - Scenariusz filmu „Dzikie róże” napisałam z myślą o Marcie, sama byłam wtedy młodą matką, ona jeszcze nie. Chodziłyśmy na spacery z moim synem w wózku, a ona mnie mobilizowała do działania. W rezultacie połączyła mnie z producentem, z którym potem zrobiłam film. Na planie »Dzikich róż« Marta grała matkę i nawiązała z dziećmi silną emocjonalną więź. Zabieram się do kolejnego filmu i napisałam rolę dla Marty. Będzie też o macierzyństwie i o dzieciach.
Marta wstaje rano, prowadzi Jasię do przedszkola i gdy nie ma wczesnego planu filmowego, praktykuje jogę. - Wracam, rozkładam matę i na czczo ćwiczę, a to ustawia mi dzień i czyści głowę - opowiada. - Jestem fanką jogi, kiedyś chodziłam do szkoły. Potem przyszła pandemia. Gdy miałam covid, byłam w izolacji 10 dni. Myślałam, że zwariuję. Zadzwoniłam do przyjaciółki instruktorki, praktykowała ze mną online. Teraz lubię zajęcia z Michelle Goldstein lub Yoga with Adrien. Po jodze medytacja i ruszam do kolejnych spraw. Bycie samotną matką wymaga opanowania dobrej logistyki. Mam duże wsparcie ze strony taty Jaśminy, a do pomocy mam też nianię i przyjaciół. Marty nie przeraża samotność, lubi pobyć w swoim własnym towarzystwie, ale lubi też towarzystwo innych. Uwielbia tańczyć, rozmawiać, gotować dla domowników i przyjaciół. – Często szukam przepisów na Kwestii Smaku, Jadłonomii, u Jamiego Olivera. Mam też przyjaciół na Sardynii – gdy u nich jestem, zawsze podglądam przepisy. Z Jasią uwielbiamy makarony – mówi i dodaje: – Przyjaciele mają na Sardynii szkołę kitesurfingu. Odwiedziłyśmy ich z córką w marcu, aby uciec przed szarością. - Często, gdy przyjeżdżam do Marty i Jaśki, razem gotujemy i dużo się śmiejemy – dodaje Tomasz Wasilewski. – Łączy nas poczucie humoru. Lubimy też wyjeżdżać w grupie przyjaciół. Niedawno byliśmy w Kuźnicy na Helu. To nasze ulubione miejsce. Zresztą każde spotkanie z Martą, czy to w sferze zawodowej, czy życiowej jest niezwykłe. Bo to najlepsza partnerka w pracy i w przyjaźni.
Cały tekst przeczytacie w najnowszym numerze magazynu PANI