Wywiad

Matylda Damięcka: "Miałam 17 lat i musiałam być dorosła. Posiwiałam"

Matylda Damięcka: "Miałam 17 lat i musiałam być dorosła. Posiwiałam"
Matylda Damięcka
Fot. AKPA

Matylda Damięcka jest z rodziny o tradycjach szlacheckich. I aktorskich. W teatrze debiutowała jako dziesięciolatka. Siedem lat później grała u Adama Hanuszkiewicza. Mówi, że to była ostra szkoła życia. 

Pochodzisz z rodziny o szlacheckich korzeniach. Jaki masz do tego stosunek?

Czasami człowiek chciałby się rozliczyć z pochodzenia. Zedrzeć z siebie różne warstwy, tak jak ja czasami odzieram się z kobiecości. Jako reżyser koncertowy często pracuję z pionem technicznym. Zazwyczaj nie ma czasu, żeby bliżej się poznać, więc w kilkudniowych kontaktach staję się bardziej męska, co z automatu ułatwia komunikację. Ludzie traktują mnie wtedy z większym respektem, szacunkiem. Praca staje się bardziej produktywna. Smutne to, ale tak po prostu jest. Kiedyś miałam do siebie pretensje, że podporządkowuję się tym „regułom”, teraz sobie odpuściłam. Tak jest dla wszystkich łatwiej. Podobnie jest z moim rodowym dziedzictwem. Za często zdarzało nam się z bratem zniżać głowy, by ktoś ani przez sekundę nie pomyślał, że czujemy się lepsi.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Matylda Damięcka (@thegirlwhofellonearth)

 

A jednocześnie Mateusz przez lata, na przekór wszystkim, z dumą nosił sygnet z rodowym herbem: kotwicą i trzema krzyżami.

Miał nawet ksywę Sygnet. Może to nie jest rzecz, którą powinnam się chwalić, ale pochodzenie było dla mnie kamieniem, który ciągnął mnie w dół. Mam 37 lat. Patrząc na swoją drogę, nie tylko zawodową, ale też osobistą, widzę, że szybko zaczęłam omijać główną autostradę, którą miałam opłaconą przez poprzednie pokolenia. Kariera jechałaby sama, wystarczyło spełniać cudze oczekiwania. Zamiast komfortowej A2 wybrałam boczne drogi i objazdy. I jestem sobie za to wdzięczna. Na tych obrzeżach nauczyłam się rzeczy, które pomogły mi zachować niezależność i nie prosić o pomoc. Choć teraz długa wyboista droga przede mną, żeby nauczyć się czasem tę pomoc jednak przyjmować. Dyrektorem artystycznym mojego pierwszego, większego koncertu, który wyprodukowałam, był Wojtek Waglewski. Na ostatniej prostej w firmie, która nas finansowała, zmienił się dyrektor, a wraz z nim przepadła dotacja. Prace nad koncertem na półmetku, terminy zabukowane – ot, taki fikołek losu uwięził mnie z kredytem, który spłacałam prawie 10 lat. Gdybym szła utartą ścieżką, byłoby mi łatwiej. Nie poszłam. Nie żałuję. Choć dżentelmeński uścisk dłoni zamieniłam na podpisy obu stron.

 

Oprócz rodowego nazwiska dostałaś też miłość, zaufanie?

Sporo. Ale zanim poustawiasz sobie dorosłe, dojrzałe relacje z rodzicami, pogrzebiesz zaszłości i wzajemne oczekiwania, które często były nijak dostosowane do każdego indywiduum tej rodzinnej układanki, trzeba trochę pobłądzić i po drodze parę rzeczy zepsuć, żeby było funkcjonalnie i bez krzywdzenia żadnej ze stron. Uff… bardzo długie zdanie, a teraz przeczytaj to na głos, na jednym wdechu.

Pamiętasz swoje pierwsze zderzenie z rzeczywistością?

Pracując przy "Marzeniach do spełnienia" Magdy Łazarkiewicz, poznałam legendę polskiego teatru, Adama Hanuszkiewicza, i przyjęłam jego zaproszenie do Teatru Nowego. Szukał Kordiana, podszepnęłam dwa zdania, że zdolnego brata mam, zaangażował go, a ja grałam głos młodego pokolenia, cytując między innymi fragmenty z Wesela Wyspiańskiego: „…myśmy wszystko zapomnieli: o tych mękach, nędzach, brudzie; stroimy się w pawie pióra...”. Miałam 17 lat. Byłam wtedy już siedem lat w zawodzie, wydawało mi się, że wiem, jak to działa, ale nasze spotkanie było ekstremalnym doświadczeniem. Dla Hanuszkiewicza liczył się wyłącznie efekt końcowy. Teraz to wiem. Nie brał pod uwagę, że jestem nastolatką, mam swoje ograniczenia wynikające z niedojrzałości, cieńszej skóry. Był człowiekiem, który wszystko poświęcił sztuce. Tak jak „wycinam” swoją kobiecość, współpracując z ekipą techniczną, tak on wycinał ze świadomości mój wiek. W jego teatrze musiałam być dorosła. I byłam. Szybciutko nauczyłam się wielu rzeczy, że nie czas i miejsce na mnie i moje niewygody. Przez stres okres zatrzymał mi się na dziewięć miesięcy. Posiwiałam. Mam miejscami białe włosy od 17. roku życia. Żeby była jasność – jako człowiek teatru nie rozliczam go i nie mam żalu, ale nigdy więcej. I tutaj dodam najbardziej autokrzywdzące zdanie, które we współczesnym świadomym świecie jest absolutnie zakazane: Takie były czasy. Był trudnym człowiekiem, ale wyjątkowym artystą.

A do kogoś masz żal?

Tak. Do niektórych nauczycieli i dyrekcji szkół, w których przyszło mi się edukować. Bo oni w przeciwieństwie do „Hana” – teoretycznie – byli pedagogami. Specjalistami od prac y z dziećmi i młodzieżą, więc powinni wiedzieć, jak się z nami obchodzić. A przez całą moją edukację, od podstawówki po akademię teatralną, spotykałam się z wątpliwym zachowaniem. Z Rafałem Skalskim, reżyserem filmu "Noc w przedszkolu", byliśmy w tej samej klasie liceum. Po jednym z dni zdjęciowych siedzieliśmy w większej grupie, czekając na transport, i rozmawialiśmy o swoich doświadczeniach szkolnych. W pewnym momencie Rafał powiedział: „Ja myślę, że na Matyldzie był uskuteczniany regularny mobbing w szkole”. Kiedy to usłyszałam, poszłam do łazienki i się poryczałam. Nagle, po latach, ktoś powiedział to na głos. Potwierdził, że ja tego sobie nie wymyśliłam. Smutne. Mam, niestety, skłonności do usprawiedliwiania innych. Całe życie myślałam, że może nauczyciele nie byli w porządku wobec mnie, bo może nie powinnam pracować, chodząc do szkoły. Tylko, do cholery, ja wtedy uczyłam się zawodu, który będę wykonywać do końca życia! W jakimś sensie kończyłam symultanicznie dwie szkoły. Kończyłam LO i zawodówkę jednocześnie. Pod koniec drugiej klasy liceum podeszła do mnie osoba piastująca wysokie stanowisko w szkole – we wrześniu miał być egzamin poprawkowy z matematyki – i powiedziała: „Przeczytałam wywiad z tobą. Twierdzisz, że zdałaś do trzeciej klasy. A kto ci powiedział, że zdasz?”. Tak mówi nauczyciel, pedagog, dojrzały człowiek? Miałam pod górkę w tym departamencie od szkoły podstawowej. Ewa Radwan, moja wychowawczyni, z którą zresztą bardzo się lubimy, wyznała mi po latach, że pani od plastyki mnie nie cierpiała. Oceny moich prac były zaskakująco niskie jak na przedmiot, w którym czułam się dość pewnie. I ten moment, gdy nauczyciel, dojrzały człowiek, filmuje przedstawienie na akademii szkolnej, a gdy ty wychodzisz na scenę, zaczyna kręcić publiczność. Ale żeby nie było, małostkowość to cecha ludzka, nie profesji. Na dzień nauczyciela rysuję dla tych, których kochałam. Taki Szakal od historii. Pasja, empatia i po ludzku. Nie bez przyczyny, gdy zachorował, w długiej kolejce uczniów staliśmy, by oddać dla niego krew.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Matylda Damięcka (@thegirlwhofellonearth)

 

Od dziecka byłaś odważna w mówieniu, co myślisz.

Zapłaciłam za to olbrzymią cenę. W piątej klasie podstawówki – a była to publiczna szkoła z konserwatywną dyrektorką – ksiądz Piotr pokazywał dziesięcio- czy jedenastolatkom zdjęcia nienarodzonych płodów i opowiadał o konsekwencjach „grzesznego życia”. Na co ja wstałam i powiedziałam, że nie chcę tego oglądać. Lubię myśleć, że powiedziałam wtedy: „Przepraszam, ale nie życzę sobie”, ale chyba byłam na to za mała. Ksiądz Piotr odpowiedział: „Jeśli nie chcesz, to wyjdź”. Spakowałam rzeczy do plecaka i wyszłam. Po moim wyjściu jeszcze chwilę oburzony mówił, że tak ładnie i grzecznie wyglądałam na komunii, że tak ładnie miałam złożone rączki… Aż mi się niedobrze zrobiło. Mama została wezwana na dywanik i dostała wykład o braku szacunku dla księdza. Od tego zaczęła się moja gehenna. Problemem były za szerokie spodnie. Wtedy mama – kocham cię, mamo! – przychodziła na dywanik ubrana w takie same spodnie. Jedno głupie zdarzenie z księdzem naznaczyło mnie na lata. Albo może powinnam mu podziękować?

Cały wywiad w styczniowym wydaniu Twojego STYLu.

OkładkaTS12023

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również