Spryskuję twarz, gdy tylko otworzę oczy. Mgiełki są przyjemne i pożyteczne. Dobre (prawie) na wszystko.
Na toaletce mam hydrolat, serum, ochronną wodę przeciw miejskim zanieczyszczeniom, z filtrami UV i rozświetlającą bazę w płynie. Gdybym się uparła, mogłabym mieć na półce w łazience wyłącznie kosmetyki mgiełki. Chyba nie powstały jeszcze tylko pomadki i cienie w spreju. Skąd ta moda? Z Azji oczywiście. Mgiełka to najlżejsza forma kosmetyku, więc można nałożyć ją wielokrotnie, warstwa na warstwę, bez obciążania skóry. Chronią, odmładzają, koją. Czy to znaczy, że mamy rezygnować z kremów? Nie. Skóra potrzebuje lipidów, by wzmacniać naskórek. Lipidy ograniczają ucieczkę wilgoci, a jednocześnie nie dopuszczają do podrażnień czynnikami zewnętrznymi. Dlatego na noc zawsze nakładam krem. Gdy skóra jest podrażniona, sucha – również na dzień. Najpierw mgiełkę, potem krem. A gdy potrzeba w ciągu dnia ponawiam aplikację mgiełki. Szczególnie tej ochronnej, przeciw zanieczyszczeniom i promieniom UV.
Instrukcja obsługi. Mgiełka nie może spływać ze skóry. Dlatego spryskuję się nią, trzymając w wyciągniętej ręce. Tylko wtedy rozprowadzi się równomiernie.
Do pielęgnacji i układania włosów również powstaje coraz więcej kosmetyków w spreju. Chętnie spryskuję je mgiełką, bo po lekkich odżywkach w mgiełce nie opadają nawet moje cienkie włosy. A z powodzeniem zastępują obciążające pianki do układania. Wypróbowałam.
Jeszcze tylko wrzucę do torebki wodę z mentolem do orzeźwienia i nawilżenia ciała – z nią da się przeżyć nawet suszę i ocieplenie klimatu. Psik!