Wywiad

Nicole Kidman: "Powtarzano mi, że hamulcowymi w naszym życiu są mężczyźni. To nie do końca prawda"

Nicole Kidman: "Powtarzano mi, że hamulcowymi w naszym życiu są mężczyźni. To nie do końca prawda"
Fot. Getty Images

Wszechświatowa gwiazda największego z możliwych formatów. NICOLE KIDMAN zastanawia się w rozmowie z nami, czy to wiek sprawia, że chce grać w ambitniejszych produkcjach.

Nicole Kidman jest jedną z tych aktorek, które zna cały świat. Debiutowała w teatrze ulicznym, gdy miała zaledwie dziewięć lat. Tam została dostrzeżona i zaproszona do udziału w różnych przedsięwzięciach telewizyjnych. Żadne z nich nie było wielkim sukcesem, ale pomogło młodej dziewczynie z Australii nabrać doświadczenia i wywalczyć sobie rolę w filmie „Bush Christmas” Henriego Safrana, dzięki któremu została dostrzeżona przez zagranicznych agentów i dostała przepustkę do Hollywood. W 1989 roku zagrała pierwszoplanową rolę w filmie „Martwa cisza” i od tego momentu jej kariera zaczęła nabierać tempa. W 1990 roku na planie filmu „Szybki jak błyskawica” poznała swojego przyszłego męża Toma Cruise’a. Oboje szybko stali się najbardziej rozpoznawalną parą w show-biznesie. Ich związek był burzliwy i rozpadł się w 2001 roku. Niedługo potem Kidman została nagrodzona Oscarem za film „Godziny”, udowadniając tym samym wszystkim, że jest kimś więcej niż tylko byłą żoną gwiazdora. Jest też pięciokrotną laureatką Złotego Globu. Ostatniego otrzymała za rolę w dramacie „Lucy i Desi”. Teraz Kidman prowadzi własną firmę produkcyjną. Sama decyduje, jakie role będzie przyjmować i jakie projekty będzie realizować. Stała się w pełni niezależna. Jej najnowszy serial „Ekspatki” można oglądać na platformie Prime Video.

Nicole Kidman o serialu "Ekspatki"

PANI: W serialu „Ekspatki” przeżywasz największy koszmar każdego rodzica: nagłe zniknięcie dziecka. Zastanawiam się, czy odegranie takiej sceny dla ciebie to po prostu wyzwanie aktorskie, czy może też dotknięcie podświadomych lęków rodzicielskich?

NICOLE KIDMAN: Nie będę udawać, to jest to po prostu zadanie aktorskie, część mojego zawodu. W tym przypadku kosztujące mnie dużo zdrowia psychicznego. Muszę wejść w skórę matki, która przeżywa największą tragedię swojego życia. Ale wiedziałam, na co się piszę, gdy tylko przeczytałam książkę autorstwa Janice Y.K. Lee „Emigrantki”. Wiedziałam, że to jest mocna historia i muszę zakupić do niej prawa. Gdy zaniosłam ją do mojej koleżanki, reżyserki Lulu Wang, z prośbą by dla mnie ten projekt zrealizowała, zapytałam od razu, kogo mam w nim zagrać. Po cichu liczyłam, że nie wskaże roli pogrążonej w rozpaczy matki. Niestety, ona od razu zadecydowała, że będę Margaret. Nie zostawiła mi pola do dyskusji.

Nicole Kidman o macierzyństwie

Nie miałaś nic do powiedzenia, będąc producentką?

Wiesz, jak to jest, chcesz coś zrobić dobrze, zrób to sam. (śmiech) Żartuję. Wybrałam Lulu do realizacji tego serialu, bo uwielbiam jej podejście do pracy. Jeśli mówi, że najlepiej nadaję się do tej roli, to ja jej wierzę. I miała rację. Wracając do twojego pytania o lęki, to jedyne, co mnie tak bardzo przeraża w tej opowieści, to fakt, że ona się komuś naprawdę przydarzyła. Może nie dokładnie w taki sposób, jak to jest u nas opisane, ale tak. Dlatego postanowiłam, że jeszcze bardziej zaangażuję się emocjonalnie w opowiedzenie tej historii, by pokazać prawdziwy ból jej bohaterów. Miałam szczęście, że moim serialowym mężem został Brian Tee, który dostrzegł, że mocno weszłam w rolę, i był dla mnie bardzo dużym wsparciem na planie. Dzięki niemu nie zatraciłam się w postaci Margaret. Pomagał mi zachować równowagę pomiędzy fikcją a światem realnym. A musisz pamiętać, że wszyscy byliśmy przez kilka miesięcy kompletnie odseparowani od naszych rodzin. Kręciliśmy w Hongkongu – miejscu z zupełnie inną kulturą, językiem, którego kompletnie nie znam. Co jedynie potęgowało uczucie izolacji, zagubienia i osamotnienia.

Przy budowaniu tej roli czerpałaś ze swoich poprzednich projektów?

Starałam się dokopać w pamięci do emocji, jakie towarzyszyły mi podczas kręcenia filmu „Między światami”, gdzie grałam matkę, która stara się sobie poradzić z traumą utraty dziecka. Tylko to był trochę inny rodzaj bólu. Tam postać wiedziała, że dziecko już do niej nigdy nie wróci. Musiała się pogodzić ze stratą. W „Ekspatkach” Margaret cały czas wierzy, że jej syn żyje. Trzyma się tej nadziei, by nie utonąć w rozpaczy. I ja to osobiście rozumiem. Sama nie byłabym w stanie wyjechać z Hongkongu, dopóki nie znalazłabym swojego dziecka. Nieważne, ile by to trwało.

A jaką matką jesteś? Kontrolujesz, co twoje dzieci oglądają, z kim się spotykają i co robią, gdy nie masz ich w zasięgu wzroku?

Aż tak to nie. (śmiech) Moje dzieci mają dużo wolności, ale dostały ją dopiero wtedy, gdy upewniłam się, że będą wiedziały jak z niej inteligentnie korzystać. Nauczyłam się już schodzić im z drogi, by same podejmowały decyzje. Na przykład nie ograniczam im wyboru tego, co mogą oglądać w telewizji. Choć z pewnym smutkiem zauważyłam, że interesuje ich wszystko, tylko nie to, w czym ja gram. Nie chcą oglądać nawet starszych produkcji z moim udziałem, uznawanych już za klasyki. Najwidoczniej mają mnie już wystarczająco dużo w domu. (śmiech)

Nicole Kidman o serialach: "Sama znalazłam te historie i je wyprodukowałam"

W ostatnich latach mam wrażenie, że chętniej grywasz w serialach niż w filmach kinowych. Dlaczego?

Ponieważ mam nad nimi większą kontrolę. Po pierwsze, sama wybierałam takie projekty jak „Od nowa”, „Dziewięcioro nieznajomych” czy teraz „Ekspatki”. To nie są role, które ktoś mi zaproponował. Sama znalazłam te historie i je wyprodukowałam. W pewnym momencie, podobnie jak część moich koleżanek, zdałam sobie sprawę, że jest coraz mniej historii, które chciałabym opowiedzieć. Scenariusze, które do mnie trafiały, były wtórne. Nie rozwijały mnie aktorsko. A co gorsze, sama nie chciałabym oglądać takich filmów. Brakowało im emocji i tej niezbędnej dawki realizmu. Seriale, które wymieniłam, dają możliwość odpowiedniego rozwoju postaci, a co za tym idzie, także opowieści. Po drugie, opowiadają o ważnych sprawach. Moim zdaniem są to projekty, które intrygują widza. Zostają w nim na dłużej. Nie zapamiętujemy z nich tylko sukienek, w jakich wystąpiła Nicole Kidman. Wiesz, o co mi chodzi? Te produkcje poruszają poważne tematy i mogą wywołać debatę w domu widzów.

Czyli kino zmienia się na gorsze?

Nie wiem, czy się zmienia. Na pewno ja jestem już dużo dojrzalsza i samoświadoma. Nie chcę być tylko narzędziem w rękach innych twórców. Mam na tyle siły i doświadczenia, że mogę sama być producentką. Kiedyś bym się na to nie odważyła. Paraliżowałby mnie strach. Ale po osiągnięciu pewnego wieku, nie powiem jakiego (śmiech), zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nie mam już nic do stracenia. Jeśli teraz nie odważę się na samodzielność, nigdy tego nie zrobię i później będę żałować. Stanę się jedną z tych zgorzkniałych kobiet, które mają pretensje do całego świata, tylko nie do samych siebie. Od lat powtarzano mi, że hamulcowymi w naszych życiu są mężczyźni. Że to ich świat, a my musimy wywalczyć sobie w nim miejsce. To nie do końca prawda. Największymi naszymi przeciwnikami jesteśmy my same. Ale jeśli pokonamy nasze lęki, nic nas nie powstrzyma.

Widzę, że lubisz pracować z młodymi twórcami.

Podoba mi się ich przekaz. Wprowadzają do naszego zawodu dużo świeżości, której jako aktorzy bardzo potrzebujemy. W aktorstwie nie ma nic gorszego niż stagnacja i odtwórczość. Do tego czuję, że przez te wszystkie lata wypracowałam sobie pozycję i teraz to ja mogę pomagać młodym talentom przebić się w tej branży. Ktoś kiedyś podał rękę początkującej aktorce z Australii, więc teraz ja mogę się odwdzięczyć. Do tego czuję, że sposób opowiadania historii się znacznie zmienił. Teraz czego innego szukamy na dużym i małym ekranie niż jeszcze 10 czy 20 lat temu. Chcemy bardziej skomplikowanych opowieści, które są bliżej naszego życia. Jako widzowie bardzo szybko dorośliśmy i mamy zdecydowanie większe oczekiwania. A może ja po prostu się już zestarzałam i nie umiem traktować kina wyłącznie w kategoriach rozrywki.

Ale ty chyba nigdy go tak nie traktowałaś. Przecież takie produkcje jak „Dogville” Larsa von Triera , „Godziny” Daldry'ego czy „Oczy szeroko zamknięte” Stanleya Kubricka trudno uznać za czystą rozrywkę.

Odnosisz się jednak do czasów, które dawno minęły. Jeśli prześledzisz, jakie role ostatnio mi proponowano, okaże się, że są to przygodowe blockbustery opierające się w dużej mierze na efektach specjalnych. Oczywiście nie bronię się przed nimi z całych sił, bo są wśród nich bardzo sympatyczne familijne filmy jak choćby „Paddington”, jednak czegoś mi zaczęło brakować. Powoli moja praca przestawała mnie cieszyć, więc postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i znów odnalazłam w niej radość. Czuję dzięki temu większy zapał do grania.

Każdy z filmów czy seriali, który produkujesz, staje się sukcesem. Czy wciąż szukasz książek do zekranizowania, czy autorzy już sami się do ciebie zgłaszają z propozycjami?

Wszyscy znajomi usłyszeli ode mnie nie raz, że jeśli przeczytają interesującą książkę, to będę wdzięczna za rekomendację. Uważam, że taki marketing szeptany, jeśli chodzi o literaturę, jest najlepszym sposobem na to, by znaleźć prawdziwe perełki. Na przykład „Ekspatki” przyniosła mi moja siostra Antonia. Gdyby nie ona, ten serial pewnie by nie powstał.

Wywiad ukazał się w PANI 06/2024. 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również