Portret

Michelle Obama i Hillary Clinton: na pierwszy rzut oka te pierwsze damy różni wszystko. A co łączy?

Michelle Obama i Hillary Clinton: na pierwszy rzut oka te pierwsze damy różni wszystko. A co łączy?
Fot. iStock

Dwie pierwsze damy Stanów Zjednoczonych, Michelle Obamę i Hillary Clinton, na pierwszy rzut oka różni wszystko. A co mają ze sobą wspólnego? Są niczym współczesne królowe - to jedne z najbardziej wpływowych kobiet świata. 

Jedna z nich stała się ikoną, ludzie ją kochają. Kiedy Michelle Obama napisała biograficzną książkę „Becoming. Moja historia”, w ciągu zaledwie kilku miesięcy sprzedało się 10 milionów egzemplarzy, a wydawnictwo za same prawa do publikacji zapłaciło byłej pierwszej damie Stanów Zjednoczonych ponad 60 mln dolarów. Bo jej historia porusza - to opowieść o czarnej dziewczynce z przedmieść Chicago, która dzięki ciężkiej pracy dostała się na prestiżową uczelnię, zrobiła karierę, i choć na jakiś czas musiała "zawiesić" swoje ambicje dla dobra rodziny, to wkrótce została najbardziej wpływową kobietą w USA. Michelle Obama to wymarzona bohaterka masowej wyobraźni - kobieta, która musiała stoczyć niejedną bitwę, żeby znaleźć się na szczycie. Na dodatek zabawna, wyluzowana, zawsze świetnie ubrana. Poziom uwielbienia dla byłej pierwszej damy świetnie pokazuje dokument Netflixa o takiej samej nazwie nazwie co książka - „Becoming. Moja historia”. Michelle Obamy trudno nie lubić. A Hillary Clinton? Zawsze poważna, wręcz chłodna. Stwarza dystans. Wydawałoby się, że ta prawniczka z zamożnej rodziny musiała mieć w życiu łatwo, ale czteroodcinkowy serial dokumentalny „Hillary” (do zobaczenia na NC+) pokazuje, że ona też musiała przebić niejeden szklany sufit.  

Michelle Obama: " Nie pasowałam do otoczenia" 

Smartfon w ręku, z głośnika leci gospelowy utwór „A God Like You” Kirka Franklina. Michelle Obama kiwając się w rytm muzyki stwierdza: „Czasem przed robotą dobrze jest się pobujać”. Tak zaczyna się dokument „Becoming. Moja historia”. Już na samym początku widzimy, za co Amerykanie ubóstwiają swoją byłą pierwszą damę: pozostała tą samą dziewczyną z South Side, co kiedyś. Serial śledzi Obamę podczas trasy promocyjnej jej książki, ale pokazuje też drogę, którą musiała przejść, żeby znaleźć się w tym miejscu. Widzimy więc czarnoskórą rodzinę, która wprowadza się na przedmieścia Chicago, a biali mieszkańcy zaczynają stamtąd uciekać, bo obawiają się, że kolorowi sąsiedzi obniżą wartość nieruchomości w chicagowskim South Side. Widzimy wzorową uczennicę, która co roku otrzymuje świadectwo z wyróżnieniem, ale od szkolnego doradcy słyszy, że nie powinna zdawać na uniwersytet Princeton, bo to dla niej za wysokie progi. I w końcu widzimy studentkę tej prestiżowej uczelni, bo na szczęście Michelle nie posłuchała swojego nauczyciela, która gorzko przyznaje: „Byłam jedną z garstki studentów należących do mniejszości. Pierwszy raz w życiu tak bardzo nie pasowałam do otoczenia. 

Jedna z moich współlokatorek zmieniła pokój, bo jej matka była przerażona tym, że jestem czarna. Uważała, że jej córce coś grozi. Nie byłam na to przygotowana.

Mimo to Michelle przetrwała, skończyła Princeton, potem Harvard, została prawniczką.

Przecież jestem perfekcyjna!

Baracka Obamę poznała pracując w kancelarii, została jego mentorką. Byli jedynymi Afroamerykanami w całej firmie. Spodobał jej się od razu, ale kiedy po miesiącu zaprosił ją na randkę, odmówiła. „Dwójka czarnych po Harvardzie? Wszyscy wręcz oczekiwali od nas, że się w sobie zakochamy, bo według nich pasowaliśmy do siebie. A ja nie chciałam podpadać pod ten stereotyp” - mówi w filmie. Trochę czasu zajęło, zanim zgodziła się na spotkanie, potem był szybki ślub, dzieci. Musiała na jakiś czas zrezygnować z kariery zawodowej, poskromić własne ambicje. Ale, jak przyznaje, to był jej własny wybór. I chociaż Michelle z Barackiem stanowią zgrany tandem, była pierwsza dama szczerze przyznaje, że udany związek wymaga pracy. W ich przypadku konieczna była terapia małżeńska: „Poszłam tam, żeby to jego naprawili. Dlatego kiedy podczas spotkania psycholog zaczął zwracać się do mnie, zastanawiałam się gorączkowo: „Czemu mówisz do mnie, przecież ja jestem perfekcyjna!” (śmiech). Czymś, co mi pomogło, było zrozumienie, że moje szczęście nie zależy od działań mojego męża. Wcześniej czułam do Baracka żal, że on stawia siebie na pierwszym miejscu. Mamy dzieci, a on idzie na siłownię? Skąd w ogóle ma czas, żeby ćwiczyć? Tak kiedyś myślałam. Aż w końcu zamiast gniewać się na niego sama poszłam na siłownię” - stwierdza Michelle. 

W filmie obserwujemy pierwszą damę podczas spotkań promocyjnych jej książki, które odbywały się głównie na stadionach, bo przychodziły tłumy. Ludzie słuchając jej na zmianę śmiali się i płakali. Bo historia Michelle Obamy daje nadzieję. Pierwsza dama mówi: „Siedziałam prawdopodobnie przy każdym ważnym stole na świecie. Byłam na szczytach G8, bywałam na zamkach i w pałacach, w zarządach wielkich firm i na uczelniach. I chcę przekazać każdemu, kto pochodzi z klasy robotniczej, jest biedny i nie raz w życiu słyszał, że gdzieś nie pasuje: Nie słuchajcie tych, którzy tak mówią!”. I trudno jej nie uwierzyć. 

Hilary Clinton: "Nie umiałam udawać"

„Budzę skrajne emocje, zarówno pozytywne, jak i negatywne. Ktoś mnie kiedyś zapytał, co chciałabym mieć napisane na nagrobku. Odpowiedziałam: „Nie była ani tak dobra, ani tak zła jak mówili” - tak opisuje samą siebie Hillary Clinton na początku pierwszego odcinka. I ma rację: Amerykanie albo ją uwielbiają, albo nienawidzą. Ale po obejrzeniu serialu dokumentalnego „Hillary” znacznie łatwiej poczuć do byłej pierwszej damy sympatię. 

Hillary Rodham-Clinton, tak jak Michelle Obama, wychowywała się na przedmieściach Chicago, ale tych eleganckich - w Park Ridge. Kiedy była dziewczynką, na przełomie lat 50. i 60., kobiety nie pracowały zawodowo, więc małą Hillary również wychowywano na przyszłą perfekcyjną panią domu i żonę. - Nasze środowisko było dość konserwatywne, sami republikanie. Kiedy chciałam zdenerwować ojca, groziłam mu, że poślubię demokratę - śmieje się Clinton. Żyła wtedy w pięknym domu, szczęśliwa i nieświadoma problemów, z którymi borykał się jej kraj. Jej świadomość społeczna zaczęła się budzić, kiedy do parafii trafił nowy pastor i zaczął swoim wiernym otwierać oczy na to, co dzieje się poza zadbanymi przedmieściami. Hillary pojechała razem z koleżankami z klasy posłuchać przemówienia Martina Luthera Kinga i zrozumiała, że nie chce być tylko panią domu, że chce zmieniać świat. Ale w jej otoczeniu nie spotkało się to ze zrozumieniem. - Do mojego liceum chodziło 5 tys. osób.  Wiele dziewczyn celowo uczyło się słabo, bo nie chciały wyglądać na mądrzejsze od chłopców, na zbyt pilne. To mogłoby przekreślić ich szanse na dobre zamążpójście. Ale ja nie umiałam tak udawać - mówi w dokumencie Hillary, która należała do samorządu uczniowskiego i co roku kandydowała na przewodniczącą. I co roku przegrywała z jakimś chłopakiem. „Oni nie chcieli, żeby dziewczyna nimi kierowała. Kiedyś uczeń, który wygrał wybory, przyszedł do mnie i zaproponował, że on będzie oficjalnie wykonywał tę funkcję, a ja mogę za niego robić całą pracę. To była pierwsza lekcja, jak funkcjonuje ten świat".

W pogoni za miłością

Kiedy zdawała na prawo na Harvard, kobiet na egzaminie pojawiło niewiele, mała grupka. I setki mężczyzn. - Czekałyśmy na rozpoczęcie egzaminu, kiedy chłopcy zaczęli z nas drwić. Mówili, że wydział prawa to nie miejsce dla kobiet, a jeden rzucił w moim kierunku: „Jeśli się dostaniesz i zajmiesz moje miejsce, to wyślą mnie do Wietnamu i zginę przez Ciebie”. Ona się dostała, a co z chłopakiem, nie wiadomo. Potem studiowała na Yale, zajęła się prawem rodzinnym. Chciała reprezentować dzieci - głównie ze względu na swoją matkę, którą rodzice w dzieciństwie zaniedbywali i która mając 13 lat wyprowadziła się z domu i pracowała jako pokojówka. Ale wejście w zawód było wyjątkowo trudne:

Kiedy chodziłam do sądu poczciwi panowie traktowali mnie jak psa na dwóch łapach. Nie tylko szczeka, ale też stoi na tylnych nogach i klaszcze. Pamiętam, jak jeden z sędziów powiedział: Panno Rodham, ślicznie pani wygląda. Proszę wstać i się wszystkim pokazać.

Na Yale Hillary Rodham poznała Billa Clintona, zakochali się w sobie. Kiedy on po zrobieniu dyplomu wrócił do rodzinnego Fayetteville w stanie Arkansas, ona rzuciła rozwijającą się karierę w Waszyngtonie i zamieszkała razem z nim. -  Nikt ze znajomych Hillary nie rozumiał jej decyzji, bo dla nich Arkansas było jak Tasmania, drugi koniec świata  - śmieje się w serialu Bill Clinton.

Marzenie: kobieta prezydentem USA

Tak samo jak Michelle Obama wspierała Baracka Obamę w jego ambicjach politycznych, tak samo Hillary wspierała Billa Clintona - najpierw jako prokuratora generalnego stanu Akransas, potem gubernatora i wreszcie prezydenta Stanów Zjednoczonych. Przez cały ten czas walczyła o prawa kobiet i stała się symbolem feminizmu. Zajęła się też reformą służby zdrowia. Jako pierwsza dama nie chciała pełnić jedynie funkcji reprezentacyjnej i ani na chwilę nie zrezygnowała z własnych ambicji. A kiedy mąż ustąpił z urzędu i przyszła jej kolej, została senatorem, potem sekretarzem stanu, a w 2016 r. kandydowała na urząd prezydenta USA. O kampanii powiedziała potem: „Trwała co najmniej 600 dni, a zabiegi upiększające zajmowały mi codziennie co najmniej godzinę. Policzyłam, że poświęciłam pełne 25 dni na makijaż i fryzurę. A mężczyźni, z którymi rywalizowałam? Oni po prostu wstawali, brali prysznic, potrząsali głową i gotowe”. Co prawda Clinton przegrała z Donaldem Trumpem, ale jak przyznała: „Jako mała dziewczynka nawet nie miałabym śmiałości, żeby marzyć o zostaniu prezydentem”. Według wyliczeń CNN, zagłosowało na nią niemal 59,2 milionów Amerykanów - i już samo to jest zwycięstwem.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również