Białe klify, dzikie plaże i wymuskane rybackie wioski. Wybrzeże Bałtyku u zachodnich sąsiadów jest urokliwe. Tutaj, między wyspami Rugią i Uznam, szukali inspiracji XIX-wieczni artyści. To oni zaczęli używać słowa „romantyczny”, by opisać piękno krajobrazu. Stąd też pochodzi spisana przez braci Grimmów baśń O rybaku i złotej rybce. Sprawdziłam, że śladem dawnych historii prowadzą turystyczne szlaki. Piękne i nieodległe.
Przed obrazem Mnich nad brzegiem morza pędzla Caspara Davida Friedricha w berlińskiej Starej Galerii Narodowej stoi ławeczka. Jest dla takich jak ja: oczarowanych tym monumentalnym studium Bałtyku, mogących bez końca wpatrywać się w niebo zaciągnięte przetaczającymi się chmurami i w maleńką sylwetkę człowieka zapatrzonego w morski spektakl. Historycy sztuki twierdzą, że nikt wcześniej w tak sugestywny sposób nie namalował... pustki. Uwielbiam ten obraz i gniewne oblicze morza. Intryguje mnie, dlaczego największe dzieła malarstwa romantycznego powstały nad Bałtykiem, kim był ich autor i czy nadal można zobaczyć te mistyczne miejsca. A gdyby tak ruszyć śladem malarza i się przekonać?
Greifswald, sto kilometrów od Świnoujścia – rodzinne miasto Caspara Davida Friedricha. Wyprawę zaczynam w miejskim porcie, gdzie 200 lat temu malarz wynajmował pracownię. Dzisiaj jest to portowe muzeum. Cumują tu dziesiątki zabytkowych łodzi i żaglowców. Można je wynająć, a nawet kupić –choćby dwumasztowiec Królowa Wilhelmina z 1932 roku. W porcie łodzie są remontowane i zaopatrywane w żagle z epoki. Zamysł twórców muzeum jest taki, by turyści mogli zaglądać do hangarów i podpatrywać rzemieślników. Zaglądam i ja. W jednym z nich zamiast konstruowanych kadłubów widzę skrzypce i altówki. Gospodyni jest tak zaabsorbowana pracą, że mnie nie zauważa. Andrea Retter jest wziętym lutnikiem. W liczącym 60 tys. mieszkańców Greifswaldzie jest tylu skrzypków, że niema przerwy od pracy. Wybrała warsztat w porcie, bo to wymarzone miejsce dla artystów. Z głośnika sączy się Vivaldi. Patrzę na spokój jej ruchów. „Taki zawód, pracownia i widok z okna to wymarzony przepis na życie”, myślę.
Zanosi się na widowiskowy zachód słońca. Na nadbrzeżu zbierają się widzowie. Słońce chowa się za horyzontem, statki spowija mgła. Maszty tracą kontury i ostrość. Błękit nieba przechodzi w turkus, miesza się z odcieniami pomarańczu. W czasach Friedricha do opisania takich widoków zaczęto używać nowego słowa „romantyczny”. Dzisiaj powiedziałoby się... epicki. Sztuka na fali Caspar David Friedrich zmarł w zapomnieniu. W połowie XIX wieku nostalgiczne pejzaże wyszły z mody. Ustąpiły pola realizmowi: zaczęto malować prozę życia. Dziś artysta jest znów na fali. W 2018 roku wzdłuż wybrzeża wytyczono 56-kilometrowy szlak prowadzący przez miejsca z jego płócien. Idę do domu malarza – dziś muzeum. Na zwiedzających spogląda z autoportretu wodnistymi oczami pełnymi udręki.
– Był introwertyczny – zdradza Susanne Papenfuß, kustosz – i nie miał szczęśliwego dzieciństwa. Najpierw umarła matka, potem dwie siostry. Sprawcą następnej tragedii był on sam. Podczas zabawy na rzece załamał się pod nim lód. Brat pospieszył mu z pomocą i utonął. Artysta nigdy się z tego nie otrząsnął. Jak większość romantyków cierpiał i najlepiej czuł się, samotnie wędrując w poszukiwaniu natchnienia. Nie przepadał jednak za wypadami na południe Europy. Wystarczały mu rodzinne strony.
– Kolejne słowo, które powstało w czasach romantycznych, to „wanderlust”. Oznaczało potrzebę romantycznej wędrówki – tłumaczy kustosz. Gnała Caspara Friedricha do Wieck, osady rybackiej u ujścia rzeki Ryck. O poranku szkicował tu rybackie łodzie. Wieck jest jedną z tych wiosek, gdzie nadal można kupić świeże węgorze od rybaków, a nawet wypłynąć z nimi w morze na połów. Stąd malarz spacerował do ruin cysterskiego klasztoru Eldena. To kolejny przystanek szlaku i symbol romantyzmu. Szukając „rekwizytów” do swojej sztuki, niemieccy romantycy odkryli średniowiecze, uduchowione i wzniosłe, i jak mawiali: „nieskażone” wiedzą oświecenia. Mnisi opuścili opactwo w czasach reformacji, potem popadło w ruinę. Malarz szkicował jedyną ścianę budowli, która się ostała. Dzięki niemu ruiny Eldeny stały się kultowym zabytkiem i przetrwały. Są także pamiątką po czasach, kiedy na Pomorzu panowała słowiańska dynastia Gryfitów. Ma tu swój grób między innymi zmarły w 1264 roku Warcisław III, fundator Greifswaldu i Kołobrzegu, oraz księżna Anna Jagiellonka, córka króla Kazimierza Jagiellończyka. Jako żona Bogusława X przyczyniła się do umocnienia więzi Polski z Pomorzem: jej ośmioro dzieci zapewniło ciągłość rodu Gryfitów na następne 140 lat. Ale to już inna historia.
Szlak romantyczny mówi nie tylko o XIX-wiecznej sztuce, ale i o kondycji Meklemburgii-Pomorza Przedniego, dawnego enerdowskiego landu. 15 kilometrów od Eldeny rozpościera się pas dzikich plaż. Początek w Ludwigsburgu, popularnym w czasach NRD. Miejsce odludne i idealne, by się zaszyć. Sprawia wrażenie porzuconego, jakby ze zmianą ustroju opuścili je dotychczasowi użytkownicy, przed którymi otworzyły się inne możliwości wypoczynkowe. Nieco dalej – nowe życie. Marina Kroslin powstała w wymarłej wiosce rybackiej. Dała okolicy nową nadzieję – mówi jej dyrektor Falk Morgenstern. – To dzięki inwestorom ze Szwajcarii i Arabii Saudyjskiej, którzy uwierzyli, że jest tu potencjał. Przystań dla 500 jachtów w sezonie pęka w szwach. Gościmy żeglarzy ze Skandynawii, Rosji i Polski. Płyną na Rugię, Bornholm. Mamy własny supermarket, świetne restauracje, stację benzynową i spa. To dlatego, że o wyborze mariny decyduje żona żeglarza – stwierdza dyrektor. Jednak największym hitem są organizowane na jachtowym pirsie romantyczne śluby. Tak popularne, że trzeba je rezerwować z rocznym wyprzedzeniem!
Szlak kończy się w Wolgast. Pod dziwnie brzmiącą nazwą kryje się słowiańska Wołogoszcz. Tak nazywali miasto mieszkający tu w średniowieczu Słowianie Połabscy. Ślady ich mowy słychać w wielu nazwach geograficznych (kończących się na -ow, -itz czy -in). Wolgast znalazło się na romantycznym szlaku dzięki urodzonemu tu Philippowi Ottonowi Rungemu, wielkiemu oryginałowi. Malował dziwne dzieci-giganty, projektował karty do gry i spisywał ludowe baśnie. To z jego „zasobów” pochodzi baśń o rybaku i złotej rybce, którą podesłał braciom Grimmom. Snuł też teorie na temat przyszłości sztuki. Nie rozwinął ich, zmarł w wieku 33 lat na gruźlicę, jak wielu romantyków. Twórczość Rungego można zobaczyć w jego rodzinnym domu. Ciekawym akcentem ekspozycji jest gra skojarzeń związana z przymiotnikiem „romantyczny”. Można dopisywać swoje. Okazuje się, że w XXI wieku romantyczna może być nawet... gra na Playstation. Wolgast nosi również piętno czasów NRD. Sporo tu podniszczonych pruskich domów i sklepów do wynajęcia. Autor anonsu na drzwiach kamienicy oferuje dwukondygnacyjne mieszkanie za 340 euro miesięcznie. Kartka jest wyblakła – widocznie chętnych, by osiąść w Wolgast, brak. Nie wszyscy się poddali – przekonuję się w hostelu w gmachu pruskiego urzędu pocztowego. Czwórka entuzjastów zamieniła go na niedrogi hostel inspirowany pocztą. Pomysłów na wystrój pokojów dostarczyli adresaci i nadawcy pocztówek wysłanych z Wolgast w czasach NRD. Właściciele hostelu kupili ich w internecie cały karton. Każdy pokój ma „pocztówkowego” bohatera, np. tajemniczą Adelhidę Suchaneck, która mogła być agentką Stasi. Pokój jej imienia pełen jest szpiegowskich artefaktów. Ja wybrałam marynistyczny pokój kapitana Heinza-Rolfa.
Z Wolgast ruszam na wyspę Rugię – kolejny plener Caspara Davida Friedricha. Namalował tu Mnicha na tle morza i Kredowe klify Rugii – obraz przedstawiający przyjaciół nad urwiskiem. Całymi dniami przemierzał niebezpieczne ścieżki wśród wapiennych skał. „Obserwujący go rybacy lękali się o jego życie; brali za jednego z szaleńców, którzy rozmyślnie szukają śmierci. Kiedy białe pióropusze fal waliły o brzeg, nie ruszał się stamtąd i przemoczony z radością przyglądał się spektaklowi” – opisywał przyjaciel malarza. Ruszam wzdłuż klifu Wissower Klinken. Na szczęście „pióropusze fal” nie walą o brzeg i nie moknę. Teraz rozumiem, dlaczego artysty nie ciągnęło na południe Europy. Kredowe klify i turkusowy odcień wody wokół nich przedstawiają się nie gorzej niż Adriatyk. Kusi mnie, by podejść do brzegu stromizny. Przestrzegają przed tym znaki: co roku na półwyspie Jasmund zdarzają się tragiczne upadki z klifu. Trasa spacerowa wzdłuż urwiska Jasmundzkiego Parku Narodowego kończy się w miejscu zwanym Königsstuhl. Tutejsze centrum edukacyjne objaśnia geologiczną historię rugijskich klifów. Trafiam na wernisaż japońskiego artysty Hiroyukiego Matsuyamy, który wpadł na pomysł odtworzenia prac romantyka za pomocą fotografii. Zdjęcia do złudzenia przypominają XIX-wieczne obrazy, z bliska jednak na pierwszym planie widzimy... rodzinę artysty. Matsuyama nie jest jedynym, który „bawi się” kultowymi dziełami. Na Instagramie nawiązań do Wędrowca nad morzem chmur czy Mnicha nad brzegiem morza są setki. Sposób, w jaki współcześnie komponujemy nasze instagramowe krajobrazowe „fotki”, jest często echem twórczości nieśmiałego introwertyka z Greifswaldu samotnie malującego alegorie ulotności ludzkiego życia.