Kultura

Seriale: dlaczego nie możemy im się oprzeć i jak zmieniają nasze życie? Rozmawiamy z badaczami kultury masowej

Seriale: dlaczego nie możemy im się oprzeć  i jak zmieniają nasze życie? Rozmawiamy z badaczami kultury masowej
Fot. 123rf

Oglądamy seriale. Polecone, premierowe, przypadkowe. Oglądamy i komentujemy. Kiedy to się zaczęło? Kiedy jednym z głównych tematów naszych rozmów stały się nie dzieci, praca bądź wakacje, ale seriale? Czy wraz z kolejnymi ich sezonami coś zyskujemy, czy może raczej tracimy?

Na oglądanie seriali przeznaczamy coraz więcej czasu

Nikogo już nie dziwią rozmowy zaczynające się od zdań w rodzaju: „Właśnie skończyłam ostatnie »The Crown«”, „Drugi sezon »Bridgertonów« bardzo mnie rozczarował”, „Nie widziałaś »Gry o tron«? Nie wierzę!”. Dzięki serialom zaczęliśmy chyba nawet mniej plotkować, bardziej interesują nas losy serialowych bohaterów. Jednym ze współczesnych towarzyskich faux pas stało się zaś spoilerowanie, czyli opowiadanie treści odcinka, którego inni jeszcze nie znają. Nie da się też ukryć, że ta pasja zabiera nam coraz więcej czasu. Jedni wprawdzie potrafią dawkować sobie przyjemność (jeden, dwa odcinki dziennie góra!), inni jednak wpadają w prawdziwe serialowe ciągi. Sytuacja robi się coraz poważniejsza, bo dobrych seriali przybywa. A jak powtarza ich nałogowa konsumentka, pisarka Dorota Masłowska: „Same się nie obejrzą”.

Seriale przestały być uważane za gatunek podrzędny

Trudno dokładnie wskazać moment, w którym serial przestał być gatunkiem uważanym za podrzędny. Niektórzy sądzą, że wszystko zaczęło się od stworzonego przez Marka Frosta i Davida Lyncha „Miasteczka Twin Peaks” w 1990 roku. Coś, co przypominało kryminalną historię z życia amerykańskiej prowincji, którą można by streścić w pytaniu „kto zabił Laurę Palmer?”, przerodziło się niepostrzeżenie w szaloną fantasmagorię. Wizja Frosta i Lyncha była tak nowa, że prawie rozsadzała ówczesne jeszcze lampowe telewizory. Potem przyszła pora na serialowe arcydzieła wyprodukowane przez płatną telewizję HBO: „Seks w wielkim mieście” (1998-2004), „Rodzinę Soprano” (1999-2007) i „Sześć stóp pod ziemią” (2001-2005). To, że za ich oglądanie trzeba było płacić, nie jest pozbawione znaczenia. Dzięki temu HBO było zwolnione z ograniczeń, głównie obyczajowych, które obowiązują w ogólnodostępnych stacjach. I mogło swobodnie – czasem brutalnie, czasem przewrotnie – opowiadać o tematach tabu: śmierci, przemocy i seksie. A także o tabu największym, czyli życiu rodzinnym. Gdy do gry wkroczyły platformy internetowe, takie jak Netflix czy Showmax, wszystko stało się możliwe. Widzowie mogą oglądać seriale poruszające najbardziej ekstrawaganckie tematy: od narodzin przemysłu porno po życie emocjonalne chirurgów plastycznych.

Serial wydaje się ciekawszy niż książka?

Bogato reprezentowane są zwłaszcza gatunki bardzo mroczne. Swoich zagorzałych fanów mają skandynawskie kryminały pokazujące najciemniejsze zakamarki ludzkich serc. Tu trzeba wspomnieć zwłaszcza genialny „Most nad Sundem” – i antyutopie w rodzaju „Opowieści podręcznej”, „Mr. Robot” czy „Czarnego lustra”. O tym ostatnim serialu Wojciech Orliński napisał: „Większość odcinków dzieje się w przyszłości, ale serial straszy skutkami tego, co robimy dziś. Pokazuje nam, jak bardzo upiorny świat budujemy dla siebie i swoich dzieci, lekceważąc zagrożenia związane z nowymi mediami. Oby nasze wnuki nie wpadły na jego trop”. Swoją drogą ciekawe, że pismo poświęcone literaturze uznało, że program Netfliksa jest ciekawszy od książkowej premiery. Czyżby w „Czarnym lustrze” lepiej odbijały się nasze lęki?

Jest co oglądać: Największe gwiazdy kina grają w serialach, reżyserują najlepsi z najlepszych

Seriale to jednak przede wszystkim doskonała rozrywka. Swobodnie wędrujemy w nich przez stulecia, epoki i kontynenty. Z równym pietyzmem odtwarzają starożytne Pompeje i kolumbijskie Medellín z lat 70. XX wieku. Krainy fantastyczne także pokazywane są za pomocą środków, które do niedawna mogliśmy zobaczyć tylko w kinie. Przypomnijmy, że plenery do „Gry o tron” kręcono m.in. w Irlandii, Maroku i na Islandii. W serialach grają najwięksi aktorzy, którzy kiedyś tylko popukaliby się w czoło na podobną propozycję: Nicole Kidman, Reese Witherspoon, Anthony Hopkins, Robert De Niro... A największa z największych, czyli Meryl Streep? – zapytacie. Aktorka wraz z Emmą Thompson i Alem Pacino wystąpiła w serialu już w 2003 roku. A były to wspaniałe „Anioły w Ameryce” wyreżyserowane przez wielkiego Mike’a Nicholsa. Bo seriale tworzą też czołowi światowi reżyserzy: Jane Campion, Martin Scorsese, David Fincher czy Lana i Lilly Wachowski. Odcinki przebojów Netfliksa: „Orange Is the New Black”, „House of Cards” i „Czarnego lustra”, kręci również od pewnego czasu Jodie Foster. Na pytanie, czy nie ma wyrzutów sumienia, pracując dla platformy oskarżanej o powolne uśmiercanie kina, odpowiedziała: „Oczywiście smutno mi na myśl, że kino odchodzi w niepamięć, ale to nie Netflix jest za to odpowiedzialny. Studia filmowe zrzucają winę za swój upadek na platformy internetowe, ale one równie dobrze mogą powiedzieć: przestaliście robić filmy, które ludzie chcą oglądać. To wybór producentów filmowych, że teraz głównie inwestują w kosztujące 200 milionów dolarów historie o superbohaterach”.

Seriale mają na nas i nasze życie większy wpływ niż kino

Wśród znakomitości zaangażowanych przy czołowych serialach znalazła się tylko jedna polska przedstawicielka. Jest nią Agnieszka Holland, która reżyserowała odcinki seriali „House of Cards”, „The Killing” i „Prawo ulicy”. Wybitna reżyserka filmowa również jest przekonana, że telewizja, a zwłaszcza seriale mają teraz na nas większy wpływ niż kino. I zmieniają wciąż nasz sposób widzenia świata: „W latach 70., i oczywiście później, seriale zaczęły pokazywać, do jakiego stopnia są w stanie formować świadomość ludzi. Gdy mieszkałam w Stanach, mogłam sama obserwować te zmiany. Na przykład trudno przecenić wpływ, jaki popularne seriale w rodzaju »Przyjaciół« czy produkcje poważniejsze miały na zmianę stosunku do homoseksualizmu i w ogóle inności. Nagle okazało się, że gej może być bohaterem – sąsiadem, synem – i nie musimy się go bać czy brzydzić. Drugim wydarzeniem, które miało miejsce w rzeczywistości, ale zostało przygotowane przez serial, był wybór czarnoskórego prezydenta w Stanach Zjednoczonych. Moim zdaniem Barack Obama nigdy nie znalazłby się na tym stanowisku, gdyby wcześniej nie było czarnoskórego prezydenta na przykład w serialu »24 godziny«. Fakt, że zobaczyli to w serialu, udowodnił Amerykanom, że to jest w ogóle możliwe, a co więcej, fajne”. Ale nie zawsze wpływ seriali jest tak pozytywny. Agnieszka Holland i tu ma odpowiedni przykład: „Dopiero kiedy kończyłam pracę nad »House of Cards«, zdałam sobie sprawę, że akurat ten serial mógł odegrać bardzo negatywną rolę: pokazał Amerykanom, że politycy mogą być bandą bezwzględnych gangsterów. Nie wiem, czy Donald Trump nie skorzystał na tej wizji”. Jak się okazuje, ten ostatni serial stał się podejrzany także z innych powodów. Zdobywca dwóch Oscarów Kevin Spacey został usunięty z jego obsady po oskarżeniach o molestowanie. Co ciekawe, w serialu również wykorzystał seksualnie swojego podwładnego. Na szczęście jednak mamy jeszcze szansę zobaczyć Robin Wright w roli Claire Underwood w kolejnym sezonie. A jest to kreacja iście oscarowa. Seriale na Oscarach?! Czy nagrodę Akademii będzie można wkrótce dostać za produkcję, reżyserię czy rolę w serialu? Krytyk filmowy i niezrównany komentator ceremonii wręczenia nagród Akademii Filmowej Tomasz Raczek wcale nie wydaje się zbulwersowany tym pomysłem, choć sam z braku czasu seriali nie ogląda. „Jeśli regulamin przestaje przystawać do rzeczywistości, trzeba go zmienić”, mówi odważnie. Lobby filmowemu to się z pewnością nie spodoba!

Sukces seriali wytłumaczony naukowo: powtarzalność buduje wrażenie bliskości

Serial bawi, uczy i straszy. Czy przejął rolę, którą kiedyś w naszym życiu spełniały powieści? W poszukiwaniu odpowiedzi zwracam się do Justyny Sobolewskiej, krytyczki literackiej, dziennikarki „Polityki” i autorki bloga Oczytany. „Nic dziwnego, że jesteśmy zupełnie bezradni wobec seriali. Tak jak książki zaspokajają one naszą potrzebę długich opowieści. Powstają na literackich zasadach konstruowania akcji, ale dysponują dodatkowo fascynującym obrazem. Nie sądzę jednak, by odciągnęły od lektury tych, którzy czytają. Obserwuję za to inne ciekawe zjawisko. Niektóre nowe powieści zaczynają przypominać seriale. Gdy czytałam na przykład bestsellerowe „Małe życie” Hanyi Yanagihary, miałam wrażenie, że czytam gotowy scenariusz serialu opowiadającego o traumatycznych doświadczeniach. Intymnego i pełnego napięcia”, mówi Justyna Sobolewska. Fenomenem seriali zajmują się także znawcy kultury masowej, socjologowie, antropolodzy kulturowi. Nawet w Polsce wydawane są publikacje naukowe poświęcone tej problematyce, jak choćby zbiór „Post-soap. Nowa generacja seriali telewizyjnych a polska widownia”. Ale żadna z nich nie ma świeżości diagnozy, którą już kilka lat temu postawiła amerykańska badaczka Tania Modleski. Najważniejsze w niej było słowo „przyjemność”. Po pierwsze, zdaniem Modleski dająca zadowolenie jest intymność serialowej komunikacji. Oglądamy je na ekranach telewizorów, komputerów, smartfonów. Rozpacz, radość, strach bohaterów są więc dla nas wręcz namacalne, a nie dalekie jak na sali kinowej. Z serialem możemy spotkać się codziennie, a ta powtarzalność dodatkowo buduje wrażenie bliskości. Co ciekawe, w klasycznym filmie najczęściej identyfikujemy się z jedną postacią, a w przypadku serialu z wieloma. I tu wpadamy w pułapkę. Bo jeśli polepszy się u Hellen, to niestety pogorszy się u jej siostry Barbary. A jeśli Kate znajdzie szczęście u boku ukochanego, cierpieć będzie Rose... Ukryty przekaz serialu brzmi bowiem następująco: wszyscy mogą być szczęśliwi, ale nie w tym samym czasie. Odczuwamy więc ciągłą ambiwalencję, słodko-gorzkie połączenie zadowolenia i zawodu. Absolutne szczęście jest tuż-tuż, lecz niespodziewane przeszkody wciąż stają mu na drodze. Wszystko ma się wyjaśnić, a tu znowu koniec odcinka. Jednak serial daje nam też złudzenie nieśmiertelności, jak to pięknie ujęła Modleski: „obietnicę wiecznego powrotu – jutro o tej samej porze”.

Czy wszyscy jesteśmy uzależnieni od seriali? 

Skoro jest tak przyjemnie, czemu coraz częściej czytamy o serialowej obsesji lub manii? W internecie trafiam nawet na termin „serialoza” opisujący naszą obsesję na punkcie fascynującego „Narcos”, przerażającego „Breaking Bad” czy nawet poczciwego „Downton Abbey”. Trzeba przyznać, to określenie nieprzyjemnie kojarzy się z poważnymi chorobami. Pora więc wprost postawić pytanie: czy jesteśmy uzależnieni, a może to tylko rytualne przejawy moralnego oburzenia towarzyszące pojawieniu się nowych rozrywek – od hula-hoop po gry komputerowe? Psycholog dr Jacek Buczny przyznaje, że można uzależnić się od wszystkiego. Aby jednak można było mówić o tym zjawisku, muszą być spełnione trzy warunki. Nasze zachowanie powinno mieć charakter przymusowy, muszą towarzyszyć mu obsesyjne myśli i wreszcie – ma służyć do regulowania nastroju. O to ostatnie w przypadku seriali jest chyba najprościej. Kto z nas nie obejrzał odcinka (lub dwóch), by poprawić sobie nastrój albo przestać myśleć o pracy?

Binge watching, a może zwykła ciekawość?

Publikowane są też pierwsze badania kliniczne pokazujące współwystępowanie zjawiska nazywanego po angielsku „binge-watching”, czyli kompulsywne oglądanie seriali ze stanami depresyjnymi, lękowymi czy wyższą impulsywnością. Ale Jacek Buczny jest wobec nich bardzo sceptyczny. Ma też dla nas słowa pocieszenia. Jego zdaniem za naszą fascynacją serialami skrywają się nie tylko chęć ucieczki od rzeczywistości, ale też potrzeby estetyczne i najstarsza na świecie motywacja, którą jest zwyczajna ludzka ciekawość. Poglądy psychologa chciałem omówić z socjolożką Kingą Dunin, która od paru lat wnikliwie i przewrotnie komentuje najnowsze seriale. O „Orange Is the New Black” napisała na przykład: „Oglądanie filmu, gdzie jest tyle niesamowitych kobiet, to wielka frajda!”. Do gustu nie przypadły jej zaś „Wielkie kłamstewka”: „Piękne krajobrazy, stylowe babki, urocze dzieciaki i ekskluzywne wnętrza, czyli wylizany produkt popkultury”. Jakież było moje zdumienie, kiedy okazało się, że Kinga Dunin na jakiś czas skończyła z serialami: „Zrobiłam sobie chwilową przerwę. Od seriali też warto czasem odpocząć”. I dobrze wiedzieć, że istnieje taka możliwość.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również