Wojny między teściowymi i synowymi tak się utrwaliły w naszej świadomości, że dobre relacje między nimi budzą zdziwienie. Tymczasem, jak przekonuje Iwona Golonko, autorka książki "Teściowa kontra synowa, czyli o trudnych relacjach między kobietami", są sposoby na to, by naprawić napięte relacje i zawalczyć o własne granice – dla dobra własnego i naszej relacji.
W konflikcie synowa-teściowa, jak przekonuje Iwona Golonko, wina zawsze leży pośrodku i jest efektem „niedokochań” po obu stronach: kompleksów, braków, które powodują, że próbujemy coś udowodnić i uciekamy się do forsownych, szkodliwych zachowań, które tylko eskalują napięcie. Czas odmitologizować konflikt, który wcale nie jest naturalny i na pewno nie jest konieczny. Teściowa i synowa mogą być duetem o wielkiej mocy!
Synowa miewa niełatwo. Może świetnie gotować, ale podczas wizyty teściowej przypali makaron. Nie przepada za spędzaniem świąt z rodzicami męża, ale nie protestuje, bo teściowa nie dałaby spokoju ani jej, ani swojemu synowi przez kilka miesięcy. Cowieczorny telefon do syna z półgodzinnym narzekaniem sprawia, że erotyczny nastrój pryska. A teściowa? Nie może się pogodzić, że żona jej syna nie chce mieć dzieci. Bardziej lubiła jego poprzednią dziewczynę i przy każdej okazji opowiada o jej zaletach. Czuje się samotna i żąda, by jedyny syn poświęcał jej więcej czasu. Relacje między kobietami kochającymi tego samego mężczyznę potrafią być niezwykle trudne. Dlaczego to sobie robimy?
Historia pierwsza: kiedy Magda i Piotr mieszkali po ślubie w domu teściów, jego matka nieustannie krytykowała decyzje synowej i dawała jej wskazówki dotyczące sprzątania, gotowania i opieki nad córką. Gdy w końcu się wyprowadzili, niewiele się zmieniło – matka Piotra często przychodzi niezapowiedziana, by krytykować wszystko: wystrój mieszkania („takie brzydkie meble”), porządek („nie lubisz sprzątać?”), zawartość lodówki („ty w ogóle karmisz mojego syna?”), wygląd synowej („mogłabyś się mocniej starać”) i zachowanie wnuczki („nic dziwnego, że taka zahukana”).
Magda czuje się coraz bardziej przygnębiona, uwagi teściowej podważają jej pewność siebie jako kobiety, matki i żony. Zastanawia się, dlaczego teściowa chce udowodnić, że jest lepsza. To wizualizacja najbardziej rozpowszechnionego stereotypu na temat relacji synowych i teściowych, zgodnie z którym rywalizacja między kobietami to stan naturalny.
– Akceptujemy to i nie tylko jesteśmy wobec siebie nawzajem o wiele bardziej krytyczne niż wobec mężczyzn, ale też właśnie z tego powodu rezygnujemy z prób poprawy naszych relacji. Pokutuje w nas przekonanie, że wszystkie kobiety źle nam życzą i chcą udowodnić coś mężczyznom naszym kosztem. A skoro tak, nie będę frajerką i też będę rywalizować – tłumaczy psycholożka Iwona Golonko. To właśnie zgodnie z tym założeniem kiedy Magda straci cierpliwość, zacznie być wobec niej równie uszczypliwa. Nie mam zbyt dużego doświadczenia w dziedzinie relacji z teściowymi. Może poza matką pewnego chłopaka, która składając mi życzenia, przy każdej okazji mawiała: „I żeby wszystko się dobrze skończyło”. Przyjmowałam do wiadomości, że w tym komunikacie najważniejsze jest ostatnie słowo. Ale może po prostu byłam wyczulona i niepewna? Kiedy obserwowałam relacje innych kobiet z matkami ich partnerów, wydawało mi się, że dwie bliskie jednemu mężczyźnie kobiety niemogące się dogadać to problem kulturowy, który wynika z różnych wyobrażeń o tym, jakie są nasze społeczne role i jak powinnyśmy funkcjonować w relacjach. Do czasu przeczytania książki Iwony Golonko „Teściowa kontra synowa, czyli o trudnych relacjach między kobietami”.
Okazuje się bowiem, że to o wiele bardziej złożony problem wynikający z naszych lęków, kompleksów i emocjonalnych niedoborów. Często nieudanych relacji z własnymi matkami. Do nich dokładają się stereotypy, których ofiarami często nieświadomie jesteśmy. To właśnie one sprawiają, że kiedy myślimy o innych kobietach, zamiast uczciwej oceny natychmiast włączają nam się utarte opinie: co kobieta powinna, co jej wypada, a co nie. W ten sposób utrwalamy w sobie i w innych krzywdzące przekonania dotyczące naszej płci. A patriarchat zaciera ręce. Najkorzystniejsza jest przecież sytuacja, w której kobiety atakują się nawzajem, zamiast wspierać.
Na dodatek wewnętrzny krytyk każe nam nieustannie czuć się odpowiedzialnymi i zawstydzonymi z powodu tego, co dzieje się wokół nas: zachowania dzieci, porządku w domu, niepozmywanych naczyń, stanu ubrań partnera czy dzieci. Nawet jeśli uważamy, że takie oczekiwania są anachroniczne, często próbujemy je spełnić. W naszej kulturze przyjmuje się, że dom i dzieci stanowią dowód, lustro wartości kobiety. Te z nas, które nie żyją według tego modelu, często bez zastanowienia oceniamy jako egoistki. I co ciekawe nawet one, mimo że wybierają odmienny sposób życia świadomie, cierpią, bo czują się oceniane.
- Można na sytuacje powodujące w nas to cierpienie spojrzeć inaczej. Przywołam przykład z własnego życia – mówi Iwona Golonko. – Jedna z moich niedoszłych teściowych miała klucze do domu, w którym mieszkałam z partnerem. Miała je, bo to był wcześniej jej dom i czuła się tam swobodnie. Czasem wpadała, kiedy mnie nie było. Kiedy wracałam, orientowałam się, że posprzątała w kuchni. Czy czułam się wdzięczna? Nie, byłam zła, bo odbierałam to jako formę krytyki. Wystarczy jednak chwilę się zastanowić, żeby zauważyć, że motywacje takiego działania mogą być bardzo różne. Sprzątanie kuchni wcale nie musiało wynikać z pragnienia wytykania błędów. Mogło być wyrazem chęci pomocy, myślenia „posprzątam im – jak wrócą z pracy, będą mieli ładnie” lub po prostu z tęsknoty za byciem potrzebną. – I właściwie nie powinnam się tym denerwować, skoro idealny porządek w kuchni nie ma dla mnie większego znaczenia. W końcu powiedziałam jej, co się dzieje w mojej głowie w takiej sytuacji, i poprosiłam tylko, żeby te przedmioty, o których nie wie, gdzie je trzymam, wkładała do jednej szuflady. Pochylenie się nad własnymi emocjami i rozmowa mi pomogły, przestałam się czuć krytykowana – przyznaje psycholożka. I w swojej książce radzi synowym nie tylko asertywność, ale także życzliwą próbę przeciągnięcia teściowej na swoją stronę – w końcu obie mają podobne cele.
Historia druga: Marek jest jedynakiem. Jego rodzice rozwiedli się, kiedy był dzieckiem, a matka już nie związała się z nikim innym. Dzisiaj jako dorosły mężczyzna ma poczucie, że zbyt wiele zawdzięcza matce, aby zostawiać ją samą. Pozwala jej znajdować rozwiązania dla własnych problemów, nieustannie uczestniczyć w życiu jego rodziny – żony Katarzyny i dwójki dzieci. Nie wszystko, co robi matka, uważa za właściwe – np. kiedy jego trzyletniej córce powtarza, że jest jej mamą, albo kiedy są sami, krytykuje Katarzynę. Żona Marka stara się nie wchodzić w konflikt z teściową, ale myśli, że jej zachowanie jest niedopuszczalne.
Marek broni matki: zaangażowanie w ich życie wydaje mu się mimo wątpliwości niegroźne. Coraz częściej staje się to powodem kłótni. Można się zastanawiać, czy związek Marka i Katarzyny przetrwa nadmierną ingerencję teściowej w ich życie. I kto z nich ma szansę rozwiązać ten problem? Co koresponduje z jeszcze jednym moim wyobrażeniem o relacjach między kobietami. Jeżeli partnerka i matka nie mogą się porozumieć i za plecami mężczyzny, który jest osią tego konfliktu, źle się traktują, dowodzi to jego niedojrzałości - tego, że nie potrafi stawiać granic. Ale później zadałam sobie pytanie: właściwie dlaczego o relacjach między kobietami ma decydować mężczyzna?
- Nie da się ukryć, że gdyby ten mężczyzna był dojrzały emocjonalnie, konflikt między matką i partnerką byłby łagodniejszy lub wcale by go nie było. Z jednej strony taki mężczyzna związałby się z dojrzałą emocjonalnie kobietą, która umiałaby sobie radzić ze swoją niepewnością w relacji z jego matką. Z drugiej gdyby matka chciała w jakikolwiek sposób podważyć autorytet jego partnerki, na pewno postawiłby jej granice, mówiąc: „Mamo, bardzo cię kocham, jesteś najważniejszą matką w moim życiu, ale mówisz o mojej żonie, kiedy jej przy tym nie ma. Jeśli jest jakiś problem, to porozmawiajmy o nim wspólnie” – tłumaczy Iwona Golonko. Niestety, mało kto może o sobie powiedzieć, że jest naprawdę dojrzały i świetnie sobie radzi w relacjach. A mężczyźni, przynajmniej statystycznie, mają mniejszą umiejętność mówienia o swoich uczuciach i pokazywania zarówno partnerce, jak też matce, jak ważną, choć inną rolę odgrywają w jego życiu. Tymczasem kluczowym powodem konfliktu między teściowymi i synowymi jest potrzeba kontroli wynikająca z niepewności, niskiego poczucia własnej wartości i założenia, że to inni są odpowiedzialni za uszczęśliwianie nas.
– Obie kobiety mają świadomość, że mogą wywierać wpływ na mężczyznę, który je kocha. Każda z nich chce być najważniejsza. A do tego w społeczeństwie nadal wartościujemy kobiety przez pryzmat relacji z mężczyzną. Dlatego im bardziej kobieta jest pewna siebie, otwarta, życzliwa i mniej przywiązana do tradycyjnej kobiecej roli, tym lepiej sobie radzi w związku i ma mniejszą potrzebę rywalizacji z teściową czy synową – mówi Iwona Golonko. Destrukcyjny wpływ na relację może też mieć nadmierna zażyłość mężczyzny z matką, czyli „nieodcięta pępowina”.
– Decyduje miłość matki, to, czy jest mądra, czy nadopiekuńcza. Pamiętajmy, że nadopiekuńczość to nie jest troska, tak naprawdę to przemoc. Wyręczanie, nieuczenie samodzielności, niewypuszczanie spod skrzydeł robi dzieciom krzywdę. Pod nadopiekuńczością matki czają się jej niewyrażona złość, rozczarowanie i lęki – wyjaśnia psycholożka. Zdarza się, że sfrustrowane stawiamy partnerom ultimatum: ja albo ona. – I to jest pułapka. Odcięcia matczynej pępowiny nie może dokonać inna kobieta. Jeśli to zrobi, wejdzie w rolę alternatywnej matki. Co nie wróży dobrze związkowi – po kilku latach partner będzie uciekał, np. do innej kobiety lub w pracę – mówi Iwona Golonko. I podkreśla, że odcięcia się od matki mężczyzna musi dokonać sam.
Historia trzecia: Maria jest mistrzynią w stawianiu na swoim. Bez względu na to, ile razy jej synowa Anna prosi ją o niepodawanie dzieciom na własną rękę leków, zakładanie im kasków, kiedy wychodzą na rower czy nieobcinanie im z własnej inicjatywy włosów, Maria robi to, co uważa za słuszne. „Zioła im nie zaszkodzą, za moich czasów niepotrzebne były kaski, jeżdżą tylko wokół domu, kto to widział, żeby dzieci były takie zarośnięte...”, mówi, kiedy Anna przypomina jej, na co się umawiały. A potem obraża się i nie odzywa.
Kiedy tradycyjnie całą rodziną przychodzą do niej na niedzielne śniadanie, zawsze przygotowuje naleśniki, choć co tydzień dowiaduje się, że Anna ich nie znosi. „Przecież wszyscy lubią naleśniki”, dziwi się niezmienne każdej niedzieli. My, kobiety, opanowałyśmy okazywanie pasywnej agresji do perfekcji. Mamy cały arsenał zachowań pozornie niegroźnych, a jednak doskonale trafiających w cel. Przykłady można by mnożyć: wywracanie oczami na widok czegoś, czego nie akceptujemy, zawoalowane, ale złośliwe uwagi na temat czyjegoś stroju czy wyglądu, ciche dni... Dlaczego tak wyrażamy swoją złość czy niezadowolenie?
- Kobiety pozbawiane głosu, prawa do opinii czy decyzji, dusiły w sobie emocje. I nadal nie ma kulturowego przyzwolenia na to, żeby kobieta ujawniała złość. Uciszamy i uspokajamy już małe dziewczynki. A jeśli kobieta pozwoli sobie na otwarte okazanie emocji uważanych za negatywne, dostaje etykietkę: histeryczka, rozchwiana emocjonalnie, w zależności od wieku ma PMS, okres lub menopauzę. Od dziecka jesteśmy uczone, że najbardziej opłaca nam się uległość, a przecież nie da się być ciągle uległą. Nauczyłyśmy się więc ujawniać tę skumulowaną złość w mniej otwartej formie – mówi Iwona Golonko. Wyssana z mlekiem matki bierna agresja staje się naszą drugą naturą, przekazujemy ją z pokolenia na pokolenie i już nie zauważamy jej w swoich zachowaniach.
Przykład? Para spotyka się z teściową i siostrą żony na kolacji. Nowo poznana siostra synowej niezwykle przypada do gustu teściowej. Nie może się jej nachwalić. „Jaka ty jesteś ładna, aż trudno uwierzyć, że jesteście siostrami!”, „I jaka jesteś szczupła. My to musimy się wziąć za siebie, nie?” I tak przez cały wieczór. Nie ma nic złego w zachwycaniu się nowo poznaną osobą, ale w tym wypadku niemal każda kolejna informacja miała podkreślać wyższość siostry nad własną synową. I wszystkim obecnym na kolacji sprawiało to przykrość.
Inny przykład? Matka do córki: „Nie złość się, że ci to mówię, ale kto ci prawdę powie?”. Lub: „Obrażasz się? No co ty, nie masz poczucia humoru?”. – To są przykłady okazywania stłumionej złości, która często jest zapakowana w pozorną uprzejmość, troskę czy niezbyt subtelny żart. Podobnie jest z dawaniem rad innym. Jeśli nie zostaliśmy o radę poproszeni, ich udzielanie stanowi naruszenie granic. I nie mylmy tego ze szczerością, bo w mówieniu komuś, że źle żyje, dokonuje niewłaściwych wyborów czy zachowuje się kompromitująco, zamiast szczerości jest ocena podszyta poczuciem, że oceniający wie lepiej, a więc ma więcej praw. To jest przemocowy język – wyjaśnia Iwona Golonko. Pewnie podobnie jak ja popadłyście teraz w przygnębienie pogłębiane przypominaniem sobie własnych bierno-agresywnych czy nadopiekuńczych zachowań. Warto je zauważyć, ale nie ma powodu do rezygnacji. Nawet najtrudniejsza sytuacja rodzinna daje nadzieję – bo jeżeli jedna zaangażowana osoba coś zmieni, zmienia się dynamika w rodzinie. Zawsze możemy coś odpuścić, coś zrozumieć, coś zaakceptować.
– Nie warto czekać, aż ktoś inny się zmieni, bo to czekanie na Godota. Mamy wpływ na swoje zachowanie, a zmiana jest możliwa w każdym wieku i niemal w każdej sytuacji – przekonuje psycholożka. Złapałam się na myśli, że taka skomplikowana relacja z drugą kobietą może być dla nas darem – pozwala nam się dowiedzieć sporo o sobie i swoich problemach. – Każdy z nas ma dużo różnych „niedokochań”, kompleksów, braków, przez które w relacjach próbujemy coś udowodnić. Zamiast tego korzystajmy z okazji, żeby się o nich dowiedzieć, i próbujmy je uleczyć – dodaje Iwona Golonko.