Życie tej pary kręci się wokół gotowania. Jagna Niedzielska i Tomasz Zaremba kochają jedzenie tak bardzo, że nawet psa nazwali na cześć masła sezamowego - Tahina. Bywają nieco szaleni, a dowodem jest choćby historia ich ślubu.
Jagna Niedzielska - kucharka, edukatorka kulinarna. Autorka książek i twarz programów o gotowaniu, m.in. „Sprytne pomysły Jagny” w TVN Style i TVN7. Regularnie pojawia się w kuchni „Dzień Dobry TVN”. Prowadzi wykłady i warsztaty zero waste.
Tomasz Zaremba - sommelier, twórca restauracyjnych konceptów. Przez lata pracował w branży filmowej i reklamowej. Studiował produkcję filmową w Nowym Jorku. Współpracował z MTV przy robieniu teledysków, reklam. Miłośnik gastronomii i sztuki
Nasza pierwsza randka trwała z osiem godzin. Nie mogliśmy się nagadać i chodziliśmy od knajpki do knajpki. Zaczęliśmy ucztę od mojego ukochanego śledzia, a potem próbowaliśmy różnych dań i napitków. Umówiliśmy się na znanej aplikacji randkowej, choć okazało się, że wcześniej już spotkaliśmy się u wspólnych znajomych. Tomasz, jak i ja, zajmuje się kulinariami i gastronomią. Połączyło nas to, że obydwoje kochamy jedzenie, ale i rzeczy z duszą, vintage design i sztukę. To było siedem lat temu. Tomasz był po rozwodzie, wtedy miał pięcioletniego synka. Zachwycił mnie sprzecznościami - to postawny, nowoczesny mężczyzna z wieloma tatuażami, ale także bardzo elegancki i dostojny, w oldscholowym stylu. Jest doradcą kulinarnym, sommelierem, ale też studiował produkcję filmową w Nowym Jorku, pracował dla MTV. To człowiek renesansu, potrafi stworzyć niezwykłe danie i perfumy, a jak trzeba, to wypełni Excel. Jego atrybutem jest książka, najbardziej lubi w spokoju czytać i rozmyślać.
Właściwie moglibyśmy żyć w każdym miejscu na świecie, ale dopóki młody nie będzie samodzielny, nie zrobimy tego. Tomasz ma nad synem opiekę naprzemienną z eksżoną. Tłumaczy mu świat i jest bardzo zaangażowany. To piękne patrzeć, jakim jest ojcem. Przytula, mówi „kocham”, nie boi się emocji.
Oboje jesteśmy silnymi jednostkami i często się ścieramy. On to zodiakalny Baran, ja Skorpion. Rozmawiamy, kłócimy się, ale zawsze dość szybko się godzimy. Gdyby ktoś zapytał, które lepiej z nas gotuje, oboje odpowiemy: „Ja!”. Wspólne przygotowywanie jedzenia, smaki, zapachy cieszą nas i są nieodłączną częścią naszej codzienności. Nawet nasz pies znajdka nazywa się jak masło sezamowe, Tahina. Gdyby porównać nas do przypraw, to ja jestem jak sumak, który w smaku przypomina czarny pieprz z cytryną – trochę ostra, trochę kwaśna. Tomasz to przyprawa pięciu smaków – wielowymiarowy, ale ma w sobie balans.
Wolny czas lubimy spędzać, wychodząc do restauracji, bo to nasze największe hobby. Kochamy gości i prowadzimy dom otwarty. Gdy przychodzą, zwykle razem robimy live-cooking. Obydwoje stawiamy sobie zawodowe wyzwania, zagrzewamy do nowych działań, ale i krytykujemy się, bo wciąż mamy ochotę na więcej. Potrafimy ze sobą pracować – niejednokrotnie prowadzimy razem jakieś eventy czy warsztaty. Tomasz bardzo mnie wspiera. Zawsze odwiezie, przywiezie, zajmie się logistyką. Ale też dobrze rozumie pracę na planie zdjęciowym. W programach ludzie widzą mnie umalowaną, uczesaną i uśmiechniętą, ale zanim powstanie jakikolwiek materiał, potrzeba olbrzymiego wysiłku wielu osób. Mąż nie ma problemów z tym, że w domu są rozstawione kamery, światła. Po kręceniu programu często biegnę na jakieś ważne spotkanie i muszę zostawić bałagan. Gdy wracam, Tomasz żartuje: „Mieszkasz w magicznym mieszkaniu. Samo się posprzątało”.
Jesteśmy bardzo niezależni. Każde z nas doskonale poradziłoby sobie samo, ale jesteśmy razem dlatego, że się kochamy. Umiemy być bez siebie, ale też bardzo tęsknimy. Pamiętam, że kiedyś byłam na jakimś planie zdjęciowym i wieczorem obejrzałam horror. Nie mogłam zasnąć. Zadzwoniłam do niego i pytam: „Zasypiasz?”. „Tak”. „To weź mnie na głośnomówiący, ja sobie posłucham, jak chrapiesz, to się uspokoję”. I tak się stało.
Gdy Tomasz mi się oświadczył, od razu powiedziałam „tak” i zaplanowaliśmy ślub. Zarezerwowaliśmy salę weselną, katering i DJ-kę. Ale wcześniej, na Boże Narodzenie, byliśmy, jak zwykle, na jego rodzinnym Dolnym Śląsku. Obejrzeliśmy film „Nie patrz w górę” i Tomasz nagle powiedział: „Nie ma na co czekać, weźmy ślub tutaj!”. Generalnie nie ma takich możliwości, bo czeka się 30 dni na ustaloną datę w urzędzie stanu cywilnego. Ale spróbowaliśmy i ruszyliśmy do Wałbrzycha. Okazało się, że można to załatwić, jeśli się uargumentuje. Tomasz odręcznie napisał dwie strony podania. Pani kierowniczka urzędu powiedziała, że jesteśmy szaleni, ale żebyśmy przyszli następnego dnia o godzinie 15. Nie miałam nic. Teściowa pożyczyła mi stylową, acz dwudziestoletnią, koszulę nocną w kolorze czarnym. Tomasz miał piękną obrączkę… po pierwszym ślubie. To przetopione rodzinne stare złoto. Powiedziałam, żeby ją zostawił, bo bardzo mocno wierzę w to, że to my nadajemy przedmiotom symbole. Dla mnie załatwiliśmy obrączkę zastępczą od Mańka z lombardu w Szczawnie-Zdroju. W organizacji pomogli nam znajomi z rezydencji Bohema, w której zorganizowaliśmy kolację dla najbliższych.
W przyszłości będziemy mieszkać na Dolnym Śląsku albo we Włoszech. Albo czasem tu, a czasem tam. Lubimy płynąć z prądem i nie przywiązujemy się do miejsc, rzeczy. Sprzyja temu nieprzewidywalność dzisiejszych czasów. Ważne, aby żyć z radością, miłością i smakiem.
Jagna to żywioł – ogień. Żyje i działa w biegu, bo lubi taki rytm. Ja jestem ziemią, ale z porywami ognia, bo mam trochę wybuchowy charakter. Do działań potrzebuję jednak więcej czasu na rozbieg. W naszej rodzinie ja jestem ten stabilny, który ogarnia większość spraw domowych. Lubię je, to mi sprawia przyjemność. Innymi obowiązkami dzielimy się, zależy kto, co lubi, i w czym jest dobry. Niby oboje pracujemy w gastronomii i zajmujemy się tym samym, czyli smakami, jedzeniem, z drugiej strony robimy zupełnie co innego. Jagna jest edukatorką, uczy, pokazuje i promuje kuchnię zero waste. Działa bardzo mocno w social mediach, w telewizji. Ja z kolei pracuję z profesjonalnymi restauratorami, szefami kuchni. Układam menu, omawiam sprawy techniczne, konsultuję całe koncepty gastro. Często z Jagną pracujemy razem. Wspieram ją, gdy potrzebuje, choćby w noszeniu pudeł z produktami na warsztaty, w sprzątaniu. Sam też często konsultuję z nią merytorycznie sprawy dotyczące niemarnowania żywności w restauracjach. Gdy tworzę nowy koncept i jego menu, staram się robić to tak, aby nie generować strat. Produkty żywnościowe mają być wykorzystywane maksymalnie.
Jagna pracuje bardzo ciężko i za dużo, a w tej trudnej branży można się szybko wypalić. Mówię jej: „Dziewczyno, odpuść trochę, bo po prostu się zajedziesz”. Czy mnie słucha? Niekoniecznie. Zresztą dużo jest tematów, w których się nie zgadzamy. Tworzymy dość impulsywny, włoski związek. Kłócimy się, przerzucamy się argumentami. Mówię do niej: „Wiesz co, ta nasza kłótnia w zasadzie jest bez sensu... Twoje argumenty mnie w ogóle nie ruszają”. Jagna kwituje: „Wiesz, twoje mnie też nie ruszają. To po co krzyczymy?”. I zaczynamy się śmiać. Jagna ma świetne poczucie humoru, ja też. A to złota zasada w każdej relacji, że trzeba się śmiać się z siebie i mieć do siebie trochę dystansu. Oczywiście bywają ciche dni, aczkolwiek ja nie potrafię długo tak wytrzymać. Kiedy wybucham, dwie minuty później już nie pamiętam, o co mi chodziło. Jagna za to jest pamiętliwa. Ale też mam poczucie, że coraz mniej walczymy. Dziś częściej staramy się zrozumieć swoje punkty widzenia i uczymy się, że czasami łatwiej odpuścić, niż iść w zaparte.
Odkąd poznaliśmy się na pierwszej randce, tak naprawdę prawie się nie rozstajemy. Oprócz ponad sześciu tygodni, które Jagna spędziła na Filipinach, biorąc udział w programie „Azja Express”, nasza relacja jest intensywna i ciągła. Przez pierwsze półtora roku spędziliśmy bez siebie chyba tylko z tydzień. Wcześniej przed randką widzieliśmy się na kolacji u mojego przyjaciela. Na pewno dostrzegliśmy się na tym spotkaniu, ale wtedy Jagna nie była singielką. Gdy odnalazłem ją na Tinderze, już nią była. Na pewno w ten związek wszedłem jako dojrzały mężczyzna, po dłuższym okresie bycia singlem i po rozwodzie. Dziś z Jagną tworzymy stabilny dom i wychowujemy mojego syna. Dziecko ma jeden dom ze swoją mamą, drugi z nami. Nie nazwałbym Jagny macochą, oni z młodym są w bardzo dobrej relacji. Zresztą te definicje są przestarzałe i wskazują na dyktat tradycyjnej rodziny katolickiej. Słowa „macocha”, „konkubina”, „ojczym” brzmią pejoratywnie, a przecież dzisiaj układy społeczne całkowicie się zmieniają.
Jagna śmieje się, że nasze mieszkanie to eklektyzm z bitą śmietaną. Kolory ścian, lampy, meble, sztuka, trochę z recyklingu, trochę z galerii. Lubimy bawić się designem i oboje dobrze się w tym czujemy. Na Powiślu, gdzie mieszkamy, mamy swoje ulubione miejsce. Nazywamy je nawet naszym salonem, bo często tam przesiadujemy, umawiamy się ze znajomymi. To bistro Va Bene, prowadzone przez przyjaciół. Kolejne ukochane miejsce, to nasz dom w Szczawnie-Zdroju. Jagna pochodzi z Rzeszowa, ja z Dolnego Śląska. Jeździmy tam „wentylować się”, bo Warszawa potrafi być za intensywna. Po okresach, gdy mamy bardzo dużo pracy, ludzi wokół, trzeba po prostu pojechać i zmienić otoczenie. Tam są góry, lasy, słabszy internet, więc od razu robi się spokojniej. W Warszawie Jagna wciąż chodzi na różne eventy. Na szczęście nie zawsze jej towarzyszę, bo gdybym musiał, to zwariowałbym. Ona to lubi, potem wraca i znowu spędzamy czas razem.
Kochamy podróżowanie. Dla nas każdy wyjazd, czy to w Polsce, czy gdzieś dalej bywa inspiracją. Gdy jesteśmy za granicą, spędzamy sporo czasu w supermarkecie, na targach i przeglądamy się przyprawom, produktom. Potem chodzimy po restauracjach, jemy, szukamy pomysłów. Opisujemy, robimy zdjęcia. Może to być city break gdzieś w Europie, bo w miastach są restauracje, wine bary, ale i muzea, które kochamy. Sztuka, architektura, czyli wszystko, w czym jest dużo estetyki i sensoryki, to nasze hobby i temat przewodni. Staramy się chłonąć naturalność miejsc, dostrzegać ich zalety, ale i wady, zmieniać punkty widzenia. Oboje po prostu lubimy być w drodze.