Nie boi się mówić o sprawach trudnych. Nakręcił dwa filmy dokumentalne o pedofilii w Kościele i robi program o własnej walce z otyłością, którą nazywa śmiertelną chorobą. I choć Tomasz Sekielski od lat należy do dziennikarskiej pierwszej ligi, to ma nadzieję, że nigdy nie poczuje pełnej satysfakcji, która pozwoli mu powiedzieć: „Ok, to teraz już tylko emerytura”.
Minął ponad ponad rok od premiery dokumentu „Tylko nie mów nikomu” o pedofilii w Kościele, który był najpopularniejszym polskim filmem na YouTube w 2019 roku. Dostał też m.in. nagrodę Grand Press i Orły. Czy przez ten czas coś się zmieniło?
Tomasz Sekielski: W społeczeństwie pojawiła się świadomość, że do takich przestępstw dochodzi, że sprawcami często są księża i jak wielka jest to skala. Pytanie już nie brzmi: „Czy pedofilia w Kościele istnieje?”, tylko: „Jak rozwiązać ten problem?”. Niestety, jeśli chodzi o realne działania to zarówno państwo jak i Kościół niewiele zrobiły w tym kierunku. I to mimo wielkiej narodowej dyskusji, która trwała parę tygodni. Padały wielkie słowa i deklaracje, ale nie poszły za tym konkretne czyny.
Jesteś w stanie ocenić skalę pedofilii wśród kleru?
Nie potrafię podać dokładnej liczby, ale do nas zgłosiło się kilkaset ofiar, które zdecydowały się wskazać swoich oprawców. Odzywały się również osoby, które coś widziały, coś słyszały. W tym duchowni, którzy opowiedzieli o zachowaniu przełożonych nadużywających swojej pozycji albo przymykających oczy na zachowanie podległych im księży. Tego jest tak dużo, cały czas docierają do nas kolejne historie… Dlatego mnie i Marka, mojego brata, który jest producentem, czeka jeszcze wiele pracy, bo wszystkie te opowieści weryfikujemy. Oczywiście chcielibyśmy opowiedzieć je wszystkie, bo każda jest ważna i warta pokazania, ale to niemożliwe. Musimy dokonać selekcji. Najpierw do „Tylko nie mów nikomu”, a potem do „Zabawy w chowanego” wybraliśmy te, które według nas najszerzej pokazują problem przestępstw seksualnych i mechanizm ich ukrywania przez hierarchię kościelną oraz niemoc instytucji państwowych w walce z przestępcami w sutannach. A skoro już zdecydowaliśmy się podjąć temat, to nie możemy się teraz wycofać i będziemy ujawniać opinii publicznej kolejne sprawy. Czujemy z Markiem, że to nasz moralny obowiązek wobec ofiar.
W „Zabawie w chowanego” bohaterów jest mniej, niż w „Tylko nie mów nikomu”. To m.in. dwaj bracia, których w dzieciństwie molestował ks. Arkadiusz Hajdasz. Ich ojciec, organista, pracował w kościele, rodzina mieszkała na plebanii, więc duchowny miał łatwy dostęp do chłopców. Wykorzystywał ich przez prawie dwa lata. A biskup kaliski Edward Janiak pomagał w przenoszeniu duchownego z parafii na parafię, żeby zatuszować tę i podobne sprawy. Kiedy 29-letni dzisiaj Bartek spróbował skonfrontować się z Hajdaszem, on miał mu do powiedzenia tylko: „Ojejku”.
Wszystko zaczęło się właśnie od Bartka, jednego z braci, który zgłosił się do mnie już w 2018 roku. Napisał tak poruszającego maila, że postanowiłem się z nim skontaktować. Dla mnie bardzo ważne jest, żeby osoby, które chcą wystąpić przed kamerą miały swoją traumę chociaż trochę przepracowaną, bo ofiara musi mieć pewność, że chce dochodzić sprawiedliwości. Z Bartkiem rozmawialiśmy przez kilka godzin i widziałem, że jest gotowy, żeby opowiedzieć swoją historię. To on zaproponował, żeby przeprowadzić konfrontację z księdzem Arkadiuszem Hajdasem, który go krzywdził. Gdy Bartek przyznał, że przez tego samego duchownego, w tym samym czasie, molestowany był również jego starszy brat, zależało mi na tym, żeby w filmie pojawili się obaj, ale Jakub na początku nie dopuszczał do siebie takiej myśli. Nawet nie chciał ze mną rozmawiać. Dlatego kiedy Bartek zgłosił sprawę prokuraturze i ruszyło śledztwo, zaczęliśmy zdjęcia tylko z nim. W trakcie nagrań zrozumiałem jednak, że ta sprawa jest zbyt duża i skomplikowana, żeby zmieścić ją w „Tylko nie mów nikomu” razem z historiami kilku innych księży. Uznałem, że przypadek Arkadiusza Hajdasza „zasługuje” na osobny film. Po premierze pierwszego dokumentu zadzwonił do mnie Jakub i powiedział, że jednak chce zabrać głos i opowiedzieć o swoim dramacie. Dotarliśmy też do Andrzeja, trzeciego bohatera „Zabawy w chowanego”. Wszyscy trzej jako dzieci zostali skrzywdzeni przez tego samego księdza.
Budżet zbieraliście w sieci, to odbiorcy sfinansowali film. Zebrali ponad 120 tys. złotych. To nakłada presję?
Odpowiedzialność oczywiście jest ogromna, więc musimy być absolutnie transparentni w swojej pracy i nie zawieść niczyjego zaufania. Ale taka forma daje absolutną niezależność twórczą i wolność wypowiedzi. Nie mieli na nas wpływu żadni mocodawcy ani politycy. Zbiórka jest publiczna, więc nikt nie był w stanie wywrzeć na nas nacisku grożąc np., że jeśli czegoś nie zmienimy, to zabierze nam finansowanie czy sprzęt. Chociaż podczas kręcenia „Zabawy w chowanego” pojawiła się próba „przekonania” nas, żebyśmy nie opowiadali o biskupie Janiaku - w zamian za to pewien biznesmen chciał nam sfinansować kolejny film o aferach finansowych w SKOK-ach. Kiedy mój brat usłyszał, o co chodzi, natychmiast wstał, zapłacił za kawę i wyszedł.
A czy miałeś w sobie niepokój, że nie spełnisz oczekiwań ofiar?
Przed premierą pierwszego dokumentu rzeczywiście bałem się, jak ocenią go bohaterowie, ale spodobał im się, jeśli o filmie na temat molestowania można w ogóle mówić w tych kategoriach. Zapytałem ich, czy nie żałują swojej decyzji o wystąpieniu przed kamerą, ale żaden nie żałował ani wtedy, ani dziś, bo dla nich to była forma terapii. Powiedzenie głośno: „To nie ja jestem winny, to nie ja powinienem się chować i wstydzić” okazało się zrzuceniem ciężaru. Poza tym oni mają poczucie, i to słuszne, że ich odwaga pomaga innym skrzywdzonym. Bo jeśli znalazły się osoby, które przez kilkanaście czy więcej lat żyły z taką tajemnicą, ukrywając swój bolesny sekret nawet przed bliskimi, a potem znalazły w sobie siłę, żeby publicznie pokazać twarz i opowiedzieć o tej traumie, to daje pozostałym ofiarom nadzieję, że można szukać pomocy, że należy zgłaszać takie sprawy do prokuratory i walczyć o siebie.
Jak rozmawiając ze skrzywdzonymi ludźmi zapanować nad emocjami?
Ja podczas wywiadów nie zakładam żadnych filtrów ochronnych, tylko przepuszczam te emocje przez siebie. Uważam, że jeśli mam widzom wiarygodnie opowiedzieć o uczuciach ofiar, to sam muszę je poczuć. Tego nie da się przerobić na zimno. Reporter musi mieć w sobie mnóstwo empatii, żeby nawiązać więź ze skrzywdzoną osobą, żeby ona była gotowa zaufać i opowiedzieć swoją historię. Dlatego później potrzebuję jakiejś formy odreagowania. I zazwyczaj są to gry wideo. Potrafię przez kilka dni siedzieć przed PlayStation, aż zabiję wszystkie potwory albo strzelę kilka bramek jako Christiano Ronaldo czy Robert Lewandowski. I kiedy zaczyna mnie to nudzić, wiem, że moja głowa jest zresetowana. Skuteczny jest też wysiłek fizyczny. Na szczęście mam ogród wokół domu, w którym zawsze jest coś do zrobienia. Chodzę też na długie na spacery.
Rodzina też daje ci wsparcie?
To jest absolutna podstawa. Mam wspaniałą żonę i cudowne dzieciaki, którzy rozumieją specyfikę mojej pracy i są bardzo tolerancyjni. I to nie jest wsparcie jedynie deklaratywne. Np. wczoraj moja córka Julka narysowała mi krótki komiks, który pokazywał pozytywne głosy dotyczące „Zabawy w chowanego” z dedykacją, żebym nigdy nie zapomniał, dla kogo i po co robię takie filmy. Bo po premierze pojawiły się różne ataki na mnie oraz Marka i Jula się tym przejęła. Kiedy człowiek znajduje na klawiaturze komputera taki liścik, to od razu robi mu się lepiej. Wiem, że córka i syn obserwują to, co dzieje się wokół moich filmów i mocno to przeżywają. Tym bardziej , że moja praca nie kończy się po powrocie do domu, tym co robię żyję niemal 24 godziny na dobę. Na szczęście żona jest moim prywatnym psychoterapeutą i bardzo pilnuje, żeby to czym się zajmuję nie pochłonęło mnie, bo czasem potrafię zatracić się w pracy i zapomnieć o tym, co najważniejsze. Czyli np. o zdrowiu czy bliskich. I wtedy Ania przywołuje mnie do porządku. To, że stworzyła nam normalny dom, azyl, do którego wracam, jest nie do przecenienia. Nie osiągnąłbym zawodowo tego wszystkiego, gdyby nie moja rodzina. Bo Ania poza byciem moją ukochaną żoną jest też szefową wydawnictwa, które wydaje moje książki oraz moją menadżerką.
Syn i córka oglądają twoje filmy?
Są już w pełni świadomymi odbiorcami i widzę, że nie jest im to obojętne. Łukasz ma 16 lat, a Julia 18, więc są partnerami w najtrudniejszych dyskusjach. A dla mnie ich opinia jest niezwykle interesująca, bo daje wgląd w to, jak na pewne sprawy patrzą bardzo młodzi ludzie. Nie chcę obracać się tylko w mojej bańce wiekowej. Dlatego pytam Julię i Łukasza o to, co myślą o różnych sprawach, co uważają ich znajomi. Bo ich pokolenie patrzy na świat zupełnie inaczej, niż moje. Poza tym córka i syn oglądając różne filmy potrafią trafnie ocenić je pod kątem czysto technicznym, czyli np. montażu czy zdjęć. Często rozmawiamy na te tematy, bo oboje interesują się kinem oraz produkcją filmową i robią swoje pierwsze małe rzeczy. Nie wiem, czy którekolwiek pójdzie zawodowo moim tropem, ale cieszę się, że próbują skorzystać na tym, co robi ich ojciec i rozwijać się.
Ich pokolenie najchętniej komunikuje się za pomocą Instagrama, a ty jesteś tam gwiazdą, masz 120 tys. obserwujących.
Mam „fejm”, więc z ich strony jest „rispekt” (śmiech). Tym bardziej, że ja nie jestem celebrytą, więc 120 tysięcy to całkiem niezły wynik. Dzieciaki doceniają, że w mediach społecznościowych jestem sobą, nie cuduję ani nie pozuję na niebywałego luzaka. Zdarza się, że jestem przekonany, iż właśnie wpadłem na świetny pomysł filmiku czy zdjęcia na Insta i dzielę się nim z Julą i Łukaszem, a oni kręcą głową mówiąc: „Tato, nie rób sobie tego…”. I wtedy wiem, że powinienem wymyślić coś innego.
Niedawno wystartowałeś z nowym projektem, pokazałeś, jak się odchudzasz. Po co to zrobiłeś?
To połączenie reality show z dokumentem, bo filmuję sam siebie i opowiadam o walce z otyłością. Osią tego serialu jest 12 wyzwań, z którymi muszę się zmierzyć. W pierwszym odcinku to 22 kilometry trekkingu po bagnach biebrzańskich. Szedłem 9 godzin, straszna mordęga. Będą też maratony kajakowe i inne wyzwania związane z aktywnością fizyczną. Chodzi o to by pokazać jak wraz ze zmianą stylu życia poprawia się moja kondycja. Ale to nie jest relacja wyłącznie o tym, jak Sekielski wchodzi na szczyt góry czy robi inne dziwne rzeczy, tylko opowieść o walce o zdrowie. Pojawiają się moje zdjęcia archiwalne, komentarze dietetyków oraz lekarza, który mnie operował usuwając 4/5 żołądka, dzięki czemu schudłem już 65 kilogramów i czuję, że narodziłem się na nowo. Opowiadam o moich zmaganiach z wagą po to, żeby pomóc innym osobom chcącym podjąć podobną próbę. A wielu z nich brakuje odwagi czy samozaparcia, bo ludzie otyli są stygmatyzowani i wyszydzani. Przykleja im się łatkę leniwych nierobów, którzy nie dbają o siebie i myślą tylko o żarciu. Więc takie osoby zamykają się w domach i nie ćwiczą, bo wstydzą się wyjść na siłownię czy basen. W efekcie ich stan chorobowy się pogłębia. Otyłość to nie jest tylko kwestia wyglądu, to jest śmiertelna choroba. Dlatego ja chcę walczyć o zrozumienie i godność otyłych ludzi.
Dla mnie aktem odwagi było to, że rok temu powiedziałeś: „Ważę 185 kilogramów, muszę zrzucić z tego przynajmniej 85”. Ale pojawiły się głosy, że opowiadasz o swojej otyłości, żeby się promować.
Oczywiście, bo każdy przejaw aktywności publicznej można określić jako przejaw lansu. Ale ja nie poszedłem na operację żeby się promować, tylko żeby żyć. Zawodowo osiągnąłem już tyle, że nie muszę dla popularności pokazywać części swojego prywatnego życia, ale zdecydowałem się na to, bo po latach walki, którą przegrywałem, udało mi się wejść na dobrą ścieżkę. I zrozumiałem, jak ważne jest aby osoby funkcjonujące w przestrzeni publicznej mówiły o takich problemach głośno. Mam pewną misję do zrealizowania, a gdy zechcę się polansować, to znajdę na to prostszy sposób, który nie wymaga takiego nakładu czasu i pracy.
Ogłosiłeś już temat swojego kolejnego projektu: chcesz zrobić dokument o pontyfikacie Jana Pawła II i odpowiedzieć na pytanie, co on zrobił w kwestii pedofilii w Kościele. To się może skończyć tylko w jeden sposób: ogromną falą hejtu.
Zdajemy sobie z Markiem sprawę, że ten hejt będzie znacznie większy niż w przypadku dwóch poprzednich filmów. A jednocześnie jeszcze kilka lat temu trudno było sobie wyobrazić, że w Polsce mogą powstać takie dokumenty jak „Zabawa w chowanego” i „Tylko nie mów nikomu”, bo Kościół wydawał się nietykalny, objęty parasolem ochronnym zarówno państwa, jak i mediów. Świadomość społeczna się zmienia i to prawda, że dziś film o Janie Pawle II może wydawać się szaleństwem, ale być może za rok - bo wtedy planujemy premierę - będzie inaczej. Chciałbym, żebyśmy wywołali rzeczową dyskusję o tym, co papież wiedział i czego nie wiedział, co zrobił, a czego nie zrobił żeby ścigać przestępców seksualnych w Kościele. Oczywiście wiem, że niektórzy nie dopuszczają możliwości, że na wizerunku Jana Pawła II może być jakakolwiek skaza, ale nawet święci byli ludźmi, również popełniali błędy i grzeszyli. Uważam, że z prawdą trzeba się mierzyć, przełamywać tabu i dyskutować na niewygodne tematy.
Nie zwalniasz tempa. Masz jeszcze jakieś niezrealizowane marzenia?
Mam do napisania zaległe książki, czuję w tej kwestii coraz większą presję ze strony żony, który jako szefowa wydawnictwa przypomina mi o nie dotrzymanych terminach. Chcę dalej robić rzeczy, które mnie fascynują i robić je coraz lepiej. Wyznaję w życiu zawodowym zasadę, że każdy kolejny materiał, tekst, film powinien być lepszy od poprzedniego. Mam też w głowie projekt niezwiązany z dziennikarstwem: myślę o zrobieniu filmu fabularnego i to jest moje wielkie marzenie. Robię już wstępny rekonesans, ale na dobre ten projekt ruszy dopiero za kilka miesięcy. Wciąż jestem głodny sukcesów. I mam nadzieję, że nigdy nie poczuję pełnej satysfakcji, która pozwoli mi powiedzieć: „Ok, to teraz już tylko emerytura”.
A w życiu prywatnym?
Moim największym wyrzutem sumienia jest kwestia doprowadzenia ogrodu do porządku, więc mam nadzieję, że w końcu znajdę na to czas. I jeszcze planuję, jak skończy się pandemia, pojechać z rodziną na wakacje. Proste marzenia, prawda?