Portret

Wiesława i Allan Starscy: "Czas płynie, ale w naszych emocjach, stylu życia mało co się zmieniło"

Wiesława i Allan Starscy: "Czas płynie, ale w naszych emocjach, stylu życia mało co się zmieniło"
Fot. Piotr Porebsky

W 2000 roku po raz pierwszy opowiedzieli o swoim związku w magazynie „PANI”. Lata mijają, a Wiesława i Allan Starscy wciąż cieszą się wspólnym życiem.

Wiesława Starska o mężu Allanie Starskim: Kilkanaście lat temu był  taki okres, że widywaliśmy się raz na dwa miesiące. I to tylko w weekend. Allan pracował wtedy głównie przy amerykańskich produkcjach i jeździł po świecie. Ja kończyłam przygotowanie kostiumów do filmu "Jakub kłamca" z Robinem Williamsem. Zdjęcia kręcono w Budapeszcie i Piotrkowie Trybunalskim. Miałam świetne warunki pracy, zarabiałam, ale to nie był dobry czas dla naszego małżeństwa. W domu chcieliśmy rządzić – jak na planie. Gdzieś w głębi każdego z nas tkwiło przekonanie, że "moje" sprawy są ważniejsze. Znikała wyrozumiałość, porozumienie, które nas łączyło, gdy razem pracowaliśmy. Długo o tym myślałam i powoli dochodziło do mnie, że żaden związek nie przetrwa długich rozstań. Wiedziałam, że któreś z nas musi podjąć decyzję, żeby to zmienić. Allan był wtedy na topie, jego kariera rozkwitała, ja miałam około pięćdziesiątki, czułam się spełniona zawodowo. Stopniowo zaczęłam rezygnować z propozycji, które wiązały się z wyjazdami. Stwierdziłam, że tak będzie lepiej dla związku. Na początku wydawało mi się to trudne. Szukałam innych zajęć – pracowałam przy reklamach, ubierałam gwiazdy do sesji zdjęciowych. Wciąż działam. Lubię pracę w teatrze. Jesienią przygotowujemy z Allanem scenografię i kostiumy do spektaklu "Seks dla opornych" w Teatrze Nowym w Łodzi. Mąż jest inspirującym człowiekiem. Cały czas mnie namawia, żebym robiła coś twórczego, za jego radą zdecydowałam się uczyć studentów. 

Po raz pierwszy spotkaliśmy się na planie "Wielkiej miłości Balzaka" (1973 r., reż. Wojciech Solarz – red.). Byłam asystentką kostiumografa, on zajmował się współpracą scenograficzną. Lepiej poznaliśmy się podczas realizacji "Smugi cienia". Zdjęcia kręcono w Warszawie, Bułgarii, Bangkoku. Podczas kilku tygodni spędzonych w Bułgarii cała ekipa po zdjęciach chodziła na plażę, wieczorami się bawiliśmy. Przypatrywałam się Allanowi z coraz większym zaciekawieniem. Podobał mi się, był dowcipny, inteligentny, towarzyski. I ładnie zbudowany. Do Bangkoku pojechaliśmy już w mniejszej grupie. Ekipa filmowała Marka Kondrata, który grał główną rolę i przemieszczał się labiryntem uliczek. My podążaliśmy za nim mikrobusem. Na dachu samochodu miałam kontener z ubraniami. Allan pomagał mi, nie przestawaliśmy rozmawiać. Jeszcze bardziej zbliżył nas następny film Wajdy, czyli "Człowiek z marmuru". To był też moment naszego ślubu, ale o tym później. 

Zawsze dużo rozmawialiśmy o tym, co robimy. Często na planie wymienialiśmy się uwagami. Znajomi śmiali się i nazywali nas 'stolarz i krawcowa'. Przez całe lata harowaliśmy niemal non stop. Wyjazdy na dokumentację, zdjęcia, dodatkowo teatr i telewizja – i tak aż do końca lat 90.

Zaczęliśmy też robić filmy osobno. W branży filmowej wciąż spotyka się nowych ludzi, rodzą się różne emocje. To może powodować zazdrość, ale trzeba mieć do siebie zaufanie. A ja ufam Allanowi. Stres, problemy nie dzieliły nas, tylko zbliżały. Dobrze się rozumieliśmy i tak jest do tej pory. Jestem impulsywna, on – spokojny, uparty i konsekwentny. Bywają między nami spięcia, ale nie obrażamy się na siebie na długo. Po trzech godzinach ta strona, która bardziej zaszła za skórę drugiej, stara się wyciągnąć rękę na zgodę. 

Teraz mieszkamy w Wilanowie, wspólnie urządziliśmy dom. Lubimy stare meble, niektóre są jeszcze z rodzinnego domu Starskich. Pod względem estetycznym jesteśmy jednomyślni. Najwięcej jest książek: są w pokojach, na strychu, w piwnicy. Dwa lata temu Allan napisał książkę o scenografii. Uwielbia albumy o sztuce, ja czytam wspomnienia, beletrystykę. Teraz przestawiłam się na e-booki. Radzę sobie z nowymi technologiami, choć czasem potrzebuję jego pomocy. Jest w tym niezastąpiony, za to nigdy nie widuję go w kuchni. Nie gotuje, ale lubi zjeść w domu. Ma swoje smaki jeszcze z dzieciństwa, młodości, które staram się odtwarzać. Gdy wraca z zagranicy, przygotowuję mu ulubione potrawy: rosół, kotleciki cielęce.

Kiedy pierwszy raz mnie odwiedził, mieszkałam w wynajętym lokum na Rakowcu. W lodówce miałam gar chłodnika i piwo. Z jednej nocy zrobiło się kilka dni, szybko zostaliśmy razem. Na ślub do urzędu przyszłam w zamszowej indiańskiej sukience i kowbojskich butach – znajoma przysłała mi je ze Stanów. Miałam rozpuszczone włosy, a on długie, opadające na ramiona kasztanowe loki. Zamieszkaliśmy na osiedlu Za Żelazną Bramą. Na tych 36 metrach kwadratowych odbywały się bankiety. Spotykali się u nas ludzie z różnych środowisk, wpadali przyjaciele ze szkoły Allana, znani filmowcy. Rodzina Starskich ciepło mnie przyjęła. Polubiłam teściów: Ludwik Starski (scenarzysta, pisarz – red.) był niezwykle dowcipny, a Maria cudowna, serdeczna. Stawała w kolejkach, żeby tylko zdobyć dla nas kawałek szynki. Odeszli przed laty.

Nie lubię, gdy Allan wyjeżdża na długo za granicę, za to uwielbiam podróżować wspólnie. Przez wiele lat jeździliśmy na Florydę. Teraz wybieramy się na Sycylię. Czekam też na nasze wyjazdy filmowe, festiwale. Trzeba cieszyć się życiem. Ciągle staramy się, by było ciekawie.

Wiesława Starska – kostiumografka, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, członkini Polskiej Akademii Filmowej. Autorka kostiumów do wielu filmów, m.in. do tych, w których Allan Starski tworzył scenografię, np. „Człowiek z marmuru”, „Człowiek z żelaza” i „Panny z Wilka” Andrzeja Wajdy, „Europa, Europa” Agnieszki Holland, „Bez końca” Krzysztofa Kieślowskiego. Wykonała też kostiumy do „Jakuba kłamcy” Petera Kassovitza z Robinem Williamsem w roli głównej.

Allan Starski o żonie Wiesławie Starskiej: Nie lubimy podsumowań. Na pewno dorośliśmy, dojrzeliśmy, i to razem. Właściwie nie odczuwamy upływu lat. Nigdy nie było u nas takich linii odgraniczających młodość, dojrzałość, emeryturę. Żyliśmy i żyjemy tym, co teraz i co się jeszcze zdarzy: nowymi projektami, przygodami z nimi związanymi, poznajemy wciąż nowych ludzi. Wiesia często towarzyszy mi w podróżach, w pracy. Nie czujemy smugi cienia – nomen omen to tytuł filmu, przy którym poznaliśmy się bliżej (reż. Andrzej Wajda, 1976 r. – red.). Lubimy uczestniczyć w życiu towarzyskim filmowców. Chodzimy na premiery, jeździmy na festiwale, poznajemy gwiazdy, ciekawych artystów. Ale oboje nie znosimy pokazywania się, bezsensownych small talks. 

Każde z nas czasem się budzi i konstatuje z niedowierzaniem: 'O rany, to już mam tyle lat?'. Czas płynie, ale w naszych emocjach, stylu życia mało co się zmieniło. Wiesia zachowuje się i ubiera podobnie jak kiedyś. Nie jest to styl na siłę młodzieżowy, ale na pewno wciąż młodzieńczy. Obserwuje, jak zmienia się świat, jest otwarta na nowości, spontaniczna i nie ma kompleksów – taka sama jak wtedy, gdy pierwszy raz zwróciłem na nią uwagę. 

To było w kawiarni Motylek, w wytwórni na Chełmskiej w Warszawie. Nie można było jej nie zauważyć: nie tylko ładna, ale i bezpretensjonalna. Cechowała ją swoboda, ubierała się w sposób przyciągający uwagę. Miała świetne pomysły, umiała szyć i wybierać zaskakujące kompozycje, mimo że w sklepach prawie nic nie było. Zachwycała mnie nie tylko kreatywnością. Podobała mi się, bo była przebojowa, interesująca. 

Wiesia ma mocny charakter i jest większą optymistką niż ja. Zakłada, że wszystko pójdzie dobrze, ja ostrożniej patrzę na nowe wyzwania życiowe czy zawodowe. Nigdy nie było między nami konkurencji, stawiania na swoim. Ale przyznaję, że Wiesia jest surowym krytykiem. Tworząc jakiś projekt, często się jej radzę. Gdy jej propozycje są inne, na początku trzymam się swoich. Potem staram się przeanalizować uwagi i przeważnie się z nimi zgadzam. Ona wierzy w swoje pomysły. Jest emocjonalna w pracy i przez to odważniejsza. Podziwiam jej naturalność, ja zawsze staram się wyprzedzić kłopoty, przygotowywać się, a ona często rozwiązuje rzeczy w biegu. Podrzucamy sobie pomysły. Nasz styl pracy jest podobny, ale w produkcji filmowej scenograf i kostiumograf to dwie różne profesje. Ja zwykle zaczynałem pracę wcześniej, bo scenografia wymaga dłuższych przygotowań. Potem wchodzi Wiesia i dokładnie rozumie, jak wpasować kostiumy w świat scenografii. Często rozmawiamy o kolorystyce, żeby stworzyć jednorodny obraz. 

Pierwsze lata naszego związku były intensywne. Wspólne plany filmowe, teatralne, praca z Andrzejem Wajdą. Oboje byliśmy nim zafascynowani, oczarowani jego stylem, wyrazistością emocji, które budował, reżyserując. Był moment, że zaczynała nam grozić separacja. Robiłem scenografię w różnych częściach świata, ona też dużo wyjeżdżała. Doceniam, że zrezygnowała z pracy w filmie. To nie było proste, lecz pozwoliło nam na pełniejsze życie. Jestem jej za to wdzięczny. Oboje jesteśmy pracoholikami, ale uwielbiamy też momenty, gdy sprawy zawodowe nie dominują w domu. To dla nas istotne. Odpuściłem kilka dużych projektów, bo chciałem odpocząć, pobyć z Wiesią. Teraz praca przy filmach staje się coraz intensywniejsza, siedem dni w tygodniu, bez czasu na oddech.

Nasze życie zawodowe nadal łączy się z prywatnym. Przyjaźnimy się z ludźmi z filmu, teatru, ale dbamy również o inne kontakty. Lubimy wychodzić do restauracji i przyjmować gości w domu. Wiesia fantastycznie gotuje. Jestem smakoszem, a jej sałaty czy desery to nie tylko dzieła kulinarne, ale też wizualne. Niedawno zrobiła gruszki w czekoladzie oblewane waniliowym sosem i obsypane płatkami migdałów. Inna jej pasja to ogród: ciągle coś w nim sadzi, przycina. Nasz ulubiony rytuał to wspólne śniadanie. Kultywujemy je konsekwentnie. Nawet niedawno kiedy robiłem film, mogłem wyjechać z domu wcześniej i zjeść dobre śniadanie na planie, ale wolałem z Wiesią. To taki spokojny moment przed rozpędzeniem się. 

Na zakupy chodzimy razem. Żona wybiera coś w supermarkecie, a ja wtedy zwykle buszuję w księgarni lub oglądam elektroniczne gadżety. Zjawiam się na noszenie siat i uczestniczę w zakupach w empiku. Najczęściej czytam książki związane z jakimś nowym projektem, historyczne, dopiero w wakacje mam czas na przyjemność odkrywania nowych autorów. Lubimy Europę, Florydę, ale chciałbym zobaczyć też Chiny, Wietnam. Namawiam żonę na podróż. Wolne często spędzamy nad wodą. Ona świetnie pływa. Choć bardzo się staram, nie mogę jej zaimponować swoim pływaniem. Jestem za to zapalonym łyżwiarzem, bo kiedyś amatorsko grałem w hokeja. Mam grupę kolegów, z którymi umawiam się na lodowisku, ciągle trzymamy formę. Latem jeżdżę też na rowerze.

Wiesia nazywa mnie żartobliwie "Dyrekcją" – nazwa zaczerpnięta z Kabareciku Olgi Lipińskiej – jednak w naszym związku nikt nie rządzi twardą ręką. Uzupełniamy się. W sytuacjach, gdy coś się dzieje, ona błyskawicznie działa, a ja wyciszam się i obmyślam strategię. I oby tak dalej.

Allan Starski – scenograf filmowy, absolwent Wydziału Architektury Wnętrz warszawskiej ASP. Stały współpracownik Andrzeja Wajdy, m.in. przy filmach „Człowiek z marmuru”, „Danton”, „Pan Tadeusz”. Za scenografię do „Listy Schindlera” Stevena Spielberga otrzymał w 1994 r. Oscara, a za scenografię do „Pianisty” Romana Polańskiego – Cezara, w 2002 r.  

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 10/2018
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również