Wywiad

Ada Fijał: "Dzięki błędom człowiek szybciej dojrzewa, więc musi mieć do nich prawo"

Ada Fijał: "Dzięki błędom człowiek szybciej dojrzewa, więc musi mieć do nich prawo"
Fot. Bartek Wieczorek/Visual Crfters

Ada Fijał ma nietypowy życiorys: lekarka została aktorką! Odważnych wyborów nie żałuje. Mówi, że medycyna uczy odpowiedzialności i pokory wobec życia, a szkoła teatralna daje narzędzia, by je rozumieć. Jedno i drugie ważne. Ceni błędy, które zdarzało się jej popełniać: „Człowiek szybciej dzięki nim dojrzewa, więc musi mieć do nich prawo!”.

Ada Fijał. Aktorka, influencerka, koneserka mody, gwiazda Tik Toka i Instagramu, nie wszyscy wiedzą, że również... była pani doktor. Jej znak rozpoznawczy to kolorowe ubrania, łamiące stereotypy kreacje, niebanalne poczucie humoru i autoironiczny dystans. „Mój medialny avatar nie do końca jest mną – tłumaczy. – Dokładnie wiem, gdzie przebiega granica między życiem zawodowym a prywatnym, światem na serio i show-biznesem. I chronię mój intymny świat”. Krakowianka, która związała się ze stolicą. Dlaczego? „Warszawa kipi energią! Jest otwarta na nowości i wyzwania. Każdemu daje szansę na realizację marzeń. Dlatego świadomie wybrałam ją na swój nowy dom” – mówi.

Dzieciństwo Ady Fijał

Słyszała pani w domu: „Ada, to nie wypada!”, jak bohaterka słynnej komedii?

Ada Fijał: Nigdy na zasadzie reprymendy. Babcia śpiewała mi tytułową piosenkę z filmu Ada, to nie wypada! na zmianę z Tangiem milonga. Była damą. Całe dzieciństwo opowiadała mi o pięknym przedwojennym świecie lat 20. i 30. O balach, na które chodziła, szeleście sukien, falach we włosach, nienagannych manierach. Uważała, że wtedy życie kulturalne było wybitne, a kobiety najelegantsze. Od niej dowiedziałam się, że to Pola Negri pierwsza włożyła sandały na gołe stopy i pomalowała paznokcie u stóp na czerwono. Obudziła we mnie fascynację stylem retro. Miałam może cztery lata, gdy babcia pozwoliła mi zajrzeć do szkatułki, w której przechowywała pamiątki. Kiedy podniosła wieczko, oślepił mnie blask kolorowych kamieni, pereł i złota. Patrzyłam na morze błyszczących naszyjników, bransolet, pierścieni, broszek. Miałam wrażenie, że otworzyła przede mną magiczny sezam.

To babcia panią uczyła, czym jest elegancja, kindersztuba?

Wszystkiego, co w życiu ważne, nauczyłam się w domu dziadków. Babcia rządziła, dziadek był jej pomocnikiem i dobrym duchem rodziny. Ona zasadnicza, energiczna, on emocjonalny i wrażliwy. Pisał wiersze, czytał mi poezję, śpiewaliśmy też razem szlagiery. Był nadleśniczym i ratownikiem GOPR. Uczciwy i honorowy, jak przystało na byłego żołnierza AK. Ludzie, którzy go znali, mówili, że zrobił w życiu wiele dobrego. We wspomnieniach wciąż widzę go w charakterystycznym bordowym swetrze z niebieskim znaczkiem GOPR-u. Kochał góry i zwierzęta – dużo o nich opowiadał. Robił mi koronę z papieru, sadzał wśród pluszaków i nazywał królową zwierząt. Pamiętam, jak zabrał mnie na wycieczkę na Trzy Korony i skarcił za bieganie po górach. Tłumaczył, że po górach się chodzi, a gdy się robi przystanki, nie należy siadać, tylko odpoczywać na stojąco. Takie miał zasady. Namiętnie fotografował. W swoim pokoju urządził ciemnię i chętnie wpuszczał mnie do swojego królestwa. Przeszłość związana z domem dziadków jest w mojej pamięci.

Ada Fijał uczyła się w słynnym krakowskiego liceum

Próbuje pani przywołać tamten piękny świat, który zniknął?

Tak. W domu dziadków czułam się jak Alicja w krainie czarów. Jego aura zauroczyła mnie artystyczną wizją życia. Gdy poszłam do szkoły, zanurzyłam się w inny świat. Moi rodzice mają w sobie ducha nauki: oboje po doktoratach, mama – stomatolog, tata – ekonomista. Od dzieciństwa wiązali moją przyszłość z medycyną. To było zderzenie ducha wolności i poczucia, że w życiu warto robić to, co się kocha, z etosem pracy, konkretem i konserwatywnym wychowaniem rodziców, gdzie liczyła się dyscyplina, ciężka praca, powinności. Mama zapisała mnie na lekcje fortepianu, bo sama skończyła szkołę muzyczną, i do zespołu Małe Słowianki, gdzie tańczyłam wiele lat, ale oboje z tatą byli przekonani, że to tylko rozrywki, z których wyrosnę, a nie poważny pomysł na przyszłość.

I nieco się pomylili…

...owszem, ale potrzebowałam wielu lat, żeby dojrzeć i podjąć swoje niezależne decyzje. Trafiłam do klasy biologiczno-chemicznej słynnego krakowskiego Nowodworka, w której każdy chciał zdawać na medycynę. To było nobliwe liceum, najstarsza szkoła średnia w Polsce. Wszystko było tam na wysokich tonach: semper in altum – zawsze wzwyż, per aspera ad astra – przez trudy do gwiazd. Takimi sentencjami wykuwano nasze charaktery. Na co dzień panowała poważna atmosfera i kult nauki. Naszą rozrywką była coroczna szopka nowodworska, w której grałam nauczycielkę rosyjskiego. To jedyny moment, gdy przełamywaliśmy barierę uczeń–nauczyciel i mogliśmy wspólnie się śmiać. Przez resztę roku wszystko było bardzo serio.

Barwny ptak w pani musiał czuć się nieco skrępowany...

Pamiętam, że po pierwszej klasie zniesiono mundurki, ale wciąż zalecana była skromność. Któregoś dnia przyszłam do szkoły w intensywnie zielonym elastycznym golfie mamy, w którym na środku pleców wycięłam dużą dziurę – do tego włożyłam jej stare dzwony. Na przerwie podeszła do mnie pani dyrektor, paznokciem przejechała po moich gołych plechach i zapytała: „A mamusia wie, w czym ty wychodzisz z domu?”. (śmiech) 

Oryginalne, kolorowe ubrania, które po latach staną się pani znakiem rozpoznawczym, już wtedy były rodzajem manifestu artystycznego? 

Może również podświadomą formą walki o siebie. Moda jest siostrą psychologii, odzwierciedla nasz nastrój, stan ducha, wolę działania. Teraz siedzę w szarym dresie, co rzadko mi się zdarza, ale szarość harmonizuje ze spokojną, domową atmosferą. Zazwyczaj jestem ubrana kolorowo. Kolor dodaje mi energii i powoduje, że mi się chce. Czuję wtedy więcej mocy i siłę. W liceum zabrakło mi siły, by pójść własną drogą. Dopiero od pewnego czasu robię to, czego ja chcę, realizuję moje pomysły. Kiedyś spełniałam wyłącznie oczekiwania innych.

Myślę, że większość z nas musi przejść tę drogę do samoświadomości. I wiele kobiet ją przechodzi.

Człowiek najszybciej uczy się na własnych błędach, ale... trzeba je najpierw popełnić. Mnie się długo wydawało, że rodzice wiedzą lepiej. Że pewnie mają rację, mówiąc: „Zawód artystyczny jest ulotny, znudzi ci się, a medycyna to konkret, komfort bezpieczeństwa”. W latach 90., gdy show-biznes debiutował, nie było influencerów, reklam, Instagramu, Tik Toka czy Netflixa, a seriale dopiero powstawały. Bycie aktorem kojarzyło się głównie z graniem w teatrze, o ile dostało się etat, o który było szalenie trudno, zwłaszcza w Krakowie. Dlatego zdałam na stomatologię. Medycyna to trudny kierunek, na pierwszym roku głównie walczyliśmy o przetrwanie. Dopiero na drugim zaczęłam zastanawiać się nad swoim... stanem emocjonalnym. 

Jaki był bilans tych rozważań?

Postanowiłam przenieść się na wydział lekarski i zostać psychiatrą, bo pasjonowała mnie filozofia i psychologiczny wymiar człowieka. Ostatecznie z tego zrezygnowałam. Uznałam, że to kolejny półśrodek, który nie przyniesie mi satysfakcji. Po trzecim roku stomatologii zdecydowałam, że zdaję do szkoły teatralnej. Dostałam się za pierwszym razem. Pomyślałam wtedy, że to dobry znak.

Ktoś panią wspierał w tej decyzji?

Mama. Tato nie wiedział, że idę na ten egzamin. A mama, mimo wcześniejszego oporu, zauważyła, że nie jestem szczęśliwa na stomatologii. Widziała, że się męczę, brak mi zapału do życia. Przegadałyśmy to razem i powiedziała: „Idź i spróbuj, zobaczymy, co będzie”. Dostałam wsparcie i poczułam moc! To jest jednak niesamowite, że nawet będąc dorosłym, 21-letnim człowiekiem, wciąż potrzebujemy od rodziców słów otuchy. Dziś sama jestem mamą siedmiolatka i zastanawiam się, czy można wychowywać dziecko tak, by od początku miało poczucie sprawczości nad własnym życiem. Mój syn dobrze wie, co lubi, a czego nie. Ostatnio chciałam go wyciągnąć na film Pszczółka Maja. Mały wielki skarb, gdzie użyczyłam głosu Rambie i śpiewam piosenkę Bal u Mai, ale zaprotestował: „Mamo, ja nie lubię pszczółki Mai”. To było jasne i konkretne. Uczę go, że ma możliwość wyboru, i podziwiam, że potrafi z tego korzystać. U mnie rodzice decydowali o tym, co ja powinnam, a czego nie. Nie skończyło się to najlepiej dla mojej sprawczości. 

Co ma pani na myśli?

Ponieważ decyzje zbyt długo były podejmowane za mnie, do tej pory mam z tym problem. Tłumaczę to swoje niezdecydowanie tym, że jestem zodiakalną Wagą, która musi wszystko rozważyć, nim wybierze. Ale zadaję sobie też pytanie, czy nadopiekuńczość rodziców nie spowodowała u mnie deficytu decyzyjności? Mam świadomość, że chcieli mnie ustrzec przed porażką, rozczarowaniem. Bali się, że skończę szkołę teatralną i nie znajdę pracy, załamię się i będę ich pytać, dlaczego mi nie poradzili czegoś rozsądniejszego. Tak mogłoby się zdarzyć. Nie chcę więc ferować wyroków. Dziś są inne czasy. Myślę jednak, że słuchanie własnych dzieci jest najważniejsze.

Zgadzam się, a jednocześnie podziwiam panią, bo pani tej medycyny nie rzuciła, tylko z sukcesem studiowała na dwóch trudnych kierunkach: stomatologii i aktorstwie. Dużo osób nie poradziłoby sobie nawet z jednym!

Szkoła teatralna mnie niosła, dawała power, moc, by studiować medycynę. Zajęcia aktorskie przynosiły mi tyle radości i satysfakcji, że bez problemu mogłam do drugiej nad ranem siedzieć na ćwiczeniach ze śpiewu – pani profesor twierdziła, że o pierwszej w nocy mamy najlepsze brzmienie głosu, a potem wstać o siódmej i iść na zajęcia do Collegium Medicum. Pasja sprawia, że możemy pracować bez wytchnienia, zwłaszcza gdy jesteśmy młodzi. Dzięki medycynie nabrałam zdrowego dystansu do aktorstwa. W szkole teatralnej każdy błąd, krytyka urastają do niebotycznych rozmiarów, dla wielu studentów oznaczają „koniec świata”. Ja na praktykach w szpitalach widziałam ciężko chorych ludzi, ich dramaty. Zrozumiałam, że realne problemy są gdzie indziej. Nabrałam pokory wobec życia. Zastanawiam się tylko, czy dla artysty to dobre?

I jak brzmi pani odpowiedź?

Szczerze? Nie wiem. Z jednej strony, lecąc na fali uniesień artystycznych, można daleko zajść, bo nic nas nie ogranicza w zatracaniu się. Ale można się też sparzyć, wypalić. Gdy skończyłam obie uczelnie, nie musiałam jeździć po całej Polsce, by cokolwiek zagrać i zarobić na przeżycie, tylko pracowałam jako stomatolog. Zarabiałam przyzwoite pieniądze, a w wolnym czasie robiłam artystyczny projekt, który mi się podobał. Korzystałam z tego, co umiałam. Od zawodu stomatologa odchodziłam aż do trzydziestki! Najpierw pracowałam w gabinecie trzy dni, potem dwa, na końcu jeden, w międzyczasie jeżdżąc pociągiem z Krakowa do Warszawy na kolejne castingi, nagrania. Wewnętrzną walkę, na co postawić, toczyłam ze sobą przez lata. Byłam rozdarta niczym bohater romantyczny!

W piosence Rebeka tańczy tango śpiewa pani: „Nikt nie sądził, że dziewczynie los uśmiechnie się jak w kinie”. Po dokonaniu tej radykalnej zmiany poczuła pani pustkę czy ulgę?

Ulgę, że wreszcie podjęłam decyzję. Tym razem mąż mnie wspierał. Czysto emocjonalnie, bo już wtedy dużo grałam w serialach, mogłam utrzymać się z aktorstwa. Gdy stanęłam na dwóch nogach w branży artystycznej, powiedział: „Daj sobie wreszcie spokój z tą stomatologią”. I tak zrobiłam. 

Jedna z pani idolek, Edith Piaf, śpiewała: „Niczego nie żałuję!”.

Uwielbiam tę piosenkę! Jest przepiękna, chwyta za serce, bo jest w niej prawda. Piaf zawsze śpiewała o sobie, była szczera, dlatego jej piosenki tak poruszają. Prawda zawsze się obroni, bo trafia do serc i tam zostaje. Po studiach grałam recitale z piosenkami Piaf. Chciałam wyglądać jak ona, przefarbowałam nawet włosy na czarno. I podobnie jak ona niczego nie żałuję. Po szkole teatralnej świadomie nie poszłam do żadnego teatru na etat, bo męczyłoby mnie bycie zależną od jednego miejsca, projektu. Wolałam realizować własne pomysły, decydować o sobie, być panią własnego losu.

Kiedy patrzę na pani życiorys, widzę, że potrzeba wolności łączy się u pani z odpowiedzialnością. Zresztą lekarzy i aktorów łączy poczucie misji.

To prawda. Lubię rozbawiać ludzi, sprawia mi to przyjemność. Podczas pandemii nagrywałam dużo komediowych filmików na Instagramie i Tik Toku i dostawałam mnóstwo wiadomości typu: „Poprawiła mi pani humor”, „Dzięki tym zabawnym filmikom lepiej mi się żyje”. Takie reakcje dawały mi poczucie misji, zwłaszcza że czasy były trudne. Teraz z Moniką Babulą, Karoliną Czarnecką i Agnieszką Przepiórską występuję w projekcie Żelazne waginy. Cześć i chwała bohaterkom. To rodzaj feministycznego performance’u, mieszanina kabaretu, stand-upu, koncertu i musicalu. Kobieca odnoga Pożaru w burdelu. Gramy wyraziste kobiety, które są ikonami feminizmu: żonę Mieszka I, Marię Skłodowską-Curie, Dulębiankę, Aleksandrę Piłsudską. Dzielimy się spostrzeżeniami na temat tego, co dzieje się w Polsce, komentujemy rzeczywistość. Forma jest lekka, ale treść mocna i aktualna w czasie...

…kiedy kobiety wyszły na ulicę. Co pani czuje, obserwując to, co się dzieje?

Jestem załamana i zdruzgotana. Zadaniem lekarza jest ratowanie życia człowieka, bez względu na prywatne przekonania. Jeśli zabraniają mu one stawiać zdrowie pacjenta na pierwszym miejscu, nie powinien wykonywać tego zawodu. Polskie Towarzystwo Pediatryczne rok temu wydało oświadczenie, mówiące, że ostatnia ustawa dotycząca zakazu przerywaniu ciąży cofa medyczną wiedzę o 40 lat. Kiedy czytam opinie praktykujących ginekologów, miesza się w nich wściekłość z niedowierzaniem, przerażenie z bezradnością. Uważam, że niezależnie od poglądów politycznych my, kobiety, powinnyśmy zjednoczyć się w walce o to, by o naszym zdrowiu i losie decydowali lekarze, nie politycy. Mówię to jako lekarka z wykształcenia, artystka, ale przede wszystkim jako kobieta.

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 01/2022
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również