Wywiad

Agata Kulesza: Czasami płaczę. Fragmenty głośnego wywiadu dla Twojego Stylu

Agata Kulesza: Czasami płaczę. Fragmenty głośnego wywiadu dla Twojego Stylu
Fot. Aldona karczmarczyk/ Van Dorsen Artists

Młodzi aktorzy, widząc jej zapiski na scenariuszu, pojmują czym jest doświadczenie. Agata Kulesza nawet z trudnych przygód wychodzi silniejsza. Przed 50. urodzinami czuje się lepiej, niż kiedyś. Również dlatego, że nigdy nie grała w jednym czasie w tylu dobrych filmach. - Znam już tajemnicę fajnej kobiecości – mówi, a my jej ufamy.

W ubiegłym roku na festiwalu w Gdyni pojawiła się w czterech nowych filmach:”Hejter” Jana Komasy „Śniegu już nigdy nie będzie” Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta, „25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy” w reżyserii Jana Holoubka i w „Magnezji” Macieja Bochniaka. Zagrała też w „Weselu 2” u Wojtka Smarzowskiego. O jej kreacjach się mówi, bo w każdej pokazuje inną twarz.  Jak samej nie zgubić się w tym kalejdoskopie osobowości i wyzwań?

Twój STYL: W środowisku opowiada się o skryptach, opisanych scenariuszach, z którymi przychodzi pani na plan. Młody aktor, z którym Pani pracowała, powiedział, że robią piorunujące wrażenie...

Agata Kulesza: Rzeczywiście, mój egzemplarz scenariusza jest dla mnie wyjątkowy, nikomu nie pozwalam go dotykać. Czasem kolega nie ma własnego pod ręką, prosi: „Pokaż tę scenę”. Twardo odmawiam: „Poszukaj swojego!” Specjalnie piszę tam niewyraźnie, żeby nikt nie mógł odczytać. Robię strzałki, znaki zapytania, wpisuję hasła - żeby nad wszystkim panować. Scenariusz to dla mnie rodzaj pamiętnika. Rzecz osobista. A ten aktor, to przepraszam, kto?

TS: Piotr Trojan z obsady „25 lat niewinności...” Wszędzie panią chwali. Nawet jak pani na niego nakrzyczała w przyczepie, też mu się podobało.

AK: Pamiętam. On dużo płakał, w każdej scenie. Wraca z kolejnej, znowu oczy czerwone. Pytam: A co ty tyle ryczysz? Bo widziałam, że wchodzi w niebezpieczny korytarz i jak czegoś nie zmieni, będzie beksą przez cały film. Mądrzyłam się: smutek można wyrazić nie tylko przez łzy. Nazywam to kolorowaniem postaci. Stąd te moje dokładne notatki w scenariuszu. Zależało mi, żeby mu pomóc. Nasz aktorski związek z Piotrem od razu okazał się chemicznie zgrany. On ma w grze szlachetną prostotę, coś bezbronnego, świeżego – talent. Ja kocham się w talentach ludzi. Z aktorem takim jak Piotr nie trzeba robić prób, tylko czeka się, co się wydarzy. To jest rozkosz grania. Swoją drogą, nagadałam mu o tym płakaniu, ale gdy zaczęliśmy wspólne sceny, laliśmy łzy oboje.

TS: Jak przygotować się psychicznie do roli matki niewinnie skazanego chłopaka? Jak pomieścić w sobie tragedię?

AK: Obejrzałam wywiady z Teresą Lemańską, przeczytałam jej książkę, podglądałam gesty, jak zachowywała się wobec Tomka po uwolnieniu go z więzienia. Był pomysł, żebyśmy się spotkały, ale początkowo nie chciałam. Powiedziałam reżyserowi Jankowi Holoubkowi: nie będę jej odwzorowywała. Muszę przygotować się inaczej, pojąć jej los, przepuścić przez siebie. Myślałam o macierzyństwie, niesprawiedliwości, walce z systemem. Próbowałam ułożyć się w hipotetycznej sytuacji, w pewien sposób emocjonalnie doświadczyć, że mnie spotyka coś podobnego. Ale na planie spotkałam Teresę. Przeżyłam to spotkanie. Jest wspaniałą osobą. Opowiedziała mi o swoim doświadczeniu, które mnie wzbogaciły i pomogły stworzyć tę postać.

TS: Zawsze wchodzi pani tak intensywnie w role?

AK: Tak, ale racjonalnie, świadomie, bez uniesień. Szukam inspiracji, jestem podglądaczką. Kiedyś celowo jeździłam do pracy metrem, bo tam dużo widać. Lubię patrzeć na buty, jak są znoszone, co mówią o człowieku. Na gesty, na ucieczkę w telefony, gazety. Ciekawi mnie, jak ktoś patrzy na drugiego człowieka, zastanawiam się: czego od niego chce? W kawiarni podsłuchuję rozmowy. Kiedy pracowałam z Małgośką Szumowską nad rolą w „Śniegu już nigdy nie będzie”, zauważyłam, że ona też tak robi. Tylko, że jest większą podglądaczką! To było nasze pierwsze spotkanie na planie. Małgośka zadzwoniła, pogadałyśmy, powiedziałam: dobrze. Nakreśliła postać, scenariusz nie był napisany na sztywno. Postać rodziła się w naszych rozmowach, a rozmawiałyśmy dużo. I ja z tego czerpałam, i ona. W filmie jest wiele teksów inspirowanych tymi dyskusjami. Jeden z dialogów wziął się z mojego opowiadania o koleżance, która wytatuowała sobie kropkę na przedramieniu. Miała jej pomagać w skupianiu się na najważniejszym, czyli na… sobie. 

TS: Kobiety, które Pani gra są odmiennymi osobowościami z różnych światów. Może zakręcić się w głowie od tych przedzierzgnięć, również w warstwie wizualnej: matka Komendy to przeczołgana przez życie kobieta, inspektor Kochaj z gangsterskiego westernu "Magnezja" - pani detektyw w skórze z grzywką a la Jaga Hupało, a Ewa ze "Śniegu..." - wyrazista dojrzała kobieta o białawych włosach, która przypomina nieco Andę Rottenberg. Tak radykalnie chyba jeszcze się pani nie przeobrażała?

AK: Rozśmieszyła mnie reakcja mamy. Przywiozłam jej fotosy z planu „Śniegu...”, a ona zdziwiona pyta: kto to jest? No przecież ja! Własna matka mnie nie poznała, tak mnie odmieniła peruka z króciutkimi włosami. Namawiali mnie na ścięcie i zafarbowanie, bo w peruce gra się trudniej, ale uznałam, że mój wizerunek prywatny nie może być aktorskim. Zależy mi, żeby widz tracił poczucie, że widzi Agatę Kuleszę. To jest fajne. W „Dwudziestu pięciu latach...” pomagała mi skomplikowana charakteryzacja – postać matki widzimy na przestrzeni 18 lat. Pod koniec używaliśmy dużo silikonu, zmieniliśmy mi włosy, zęby, stosowałam różne nakładki. Taka praca staje się ciekawą zabawą w ukrywanie siebie w granej postaci. To dobrze, by niezależnie od skomplikowania i powagi postaci, praca nad rolą pozostała trochę zabawą. Jan Peszek powiedział, że aktorstwo powinno polegać na rozluźnieniu, braku spięcia przed ekipą, innymi aktorami, reżyserem. Żeby zewnętrzne rzeczy nie onieśmielały. Tego człowiek uczy się latami. Pamiętam moje początki - kamera była onieśmielająca. Teraz widzę w niej tylko narzędzie, partnera w grze.

TS: Twarz tak plastyczna w filmie, odmalowuje pani emocje w realnym życiu?

AK: Właśnie nie. Emocjonalnie jestem schowana, „pod kontrolą”. Nie złoszczę się jawnie, nie licząc rozmów z córką. Gdy jestem wściekła, ciemnieją mi tylko oczy i coś mi się dzieje przy żuchwie. Ale nie wybucham. A jeżeli to się stanie, żałuję. Pracuję nad tym, bo dla człowieka jednak lepiej wyrzucać emocje. Czasem płaczę, ale raczej do towarzystwa, kiedy ktoś opowiada coś smutnego i się wzrusza. Nie jestem za to zbyt skłonna się przytulać. Agnieszka Suchora, najbliższa przyjaciółka mówi, że jestem surowa. Nie za bardzo umiem pocieszać. Ona się śmieje: „Potrzebuję czasem, żebyś powiedziała - nie martw się, wszystko będzie dobrze, a ty racjonalnie doradzasz: musisz się przygotować na to i na to, bo może się zdarzyć to i tamto...” No, taka jestem. Najbardziej lubię się śmiać, dużo się teraz śmieję... Z małych rzeczy zaczynam się cieszyć. Kończę 50 lat i podoba mi się, co powiedziała inna przyjaciółka, Kaśka Nosowska: „Słuchaj, kończymy pięćdziesiątkę, będziemy wiedźmami!” Wiedźmami?! „Tak, to słowo pochodzi od „wiedzy”!” Aha, to ekstra! Cieszy mnie taka wizja.

TS: Co pani sobie kupi na 50. urodziny?

AK: Nie wiem. Może gdzieś pojadę? Mam nadzieję, że będą lepsze czasy i zrobię huczne obchody. A co sobie dziś kobiety kupują na pięćdziesiątkę? Biżuterię?

TS: Ja kupiłam pianino. Raz wydałam na siebie konkretne pieniądze.

AK: Dobrze, tak trzeba. Chociaż... Rzeczy materialne specjalnie mnie nie kręcą. Raz kupiłam portfel znanej marki, drogi. Myślałam: może to ma znaczenie, może przez to poczuję się fajniejsza, bardziej kobieca? I co? I nic. Tajemnica fajnej kobiecości tkwi  na pewno w czymś innym.

Cały wywiad przeczytasz w nowymTwoim Stylu.

TS032021

 

 

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 03/2021
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również