Wywiad

Eryk Kulm jr: "Nie wstydzę się płakać. Czuję wtedy, że życie jest 'jakieś', nawet jeśli boli"

Eryk Kulm jr: "Nie wstydzę się płakać. Czuję wtedy, że życie jest 'jakieś', nawet jeśli boli"
Eryk Kulm jr
Fot. Sesja dla magazynu Twój Styl/ MARTYNA GALLA

Najgorętsze nazwisko aktorskie sezonu. Krytyków i widzów zachwycił w filmie "Filip", a za chwilę zobaczymy go w nowych rolach. Młody, szalony, ambitny. Ciekawy siebie i świata. Eryk Kulm jr chciałby mieć dużą rodzinę, jako pierwszy Polak dostać Oscara za aktorstwo i przeżyć życie na pełnej petardzie. Ale najpierw musi poukładać się sam ze sobą. Bo, jak mówi, z chaosu i strachu nic dobrego nie powstaje.

Co za chłopak! Energia, indywidualność, odwaga. Prawdziwy wulkan! Tych, którzy widzieli go w Filipie, nie trzeba przekonywać, że jest też świetnym aktorem. Ten film warto zobaczyć dla jego niezapomnianej kreacji. Jesień też będzie należeć do Eryka Kulma jr. Zagra w Teściach 2 chłopaka zapatrzonego w dojrzałą kobietę (Maja Ostaszewska). Zobaczymy go też w serialu kryminalnym Lipowo. Zmowa milczenia na podstawie bestsellerowej powieści Katarzyny Puzyńskiej. A w kolejce czekają inne seriale z jego udziałem: Kiedy ślub (gdzie Eryk wystąpi u boku Marii Dębskiej) oraz Klara (gra tam z Izą Kuną). Na wywiad wpada do restauracji prosto z treningu – przygotowuje się do kolejnej roli, o której nie może jeszcze mówić. Zamawia sałatę i jajka, bez pieczywa. I lemoniadę bez cukru. Mówi dużo, ciekawie i odważnie. Nie cenzuruje się, nie kryguje. Na każdy temat ma swój pogląd. Czasem kontrowersyjny, zawsze gorący. Poznajcie Eryka Kulma jr, bo wart jest uwagi! 

Twój STYL: Widzę, że zdrowo się prowadzisz – sałata, warzywa, zero cukru…

Eryk Kulm jr: Przygotowuję się do filmu, o którym nie mogę jeszcze mówić. Dlatego trenuję i  zdrowo się odżywiam. Kiedyś źle się prowadziłem. Teraz naprawiam organizm, żeby był bardziej wydajny. Bywało różnie. Pamiętam moment, gdy byłem w tak kiepskim stanie psychicznym, że prawie nie żyłem. Ale koniec tego. Teraz życie to dla mnie zabawa. Chcę się spotykać z ludźmi, podróżować, doświadczać. I potrzebuję do tego zdrowia.

Ta smutna „przerwa w  życiu”, o  której mówisz, była związana z  chorobą i śmiercią rodziców?

Tak. Nie miałem myśli samobójczych, ale nie chciało mi się wtedy żyć. Byłem w żałobie i depresji. Miałem z rodzicami bliską relację. Mama zachorowała na raka piersi, kiedy miałem 13 lat. Przerzuty, chemia. Później zachorował ojciec. Też na nowotwór. W domu bywało różnie, czasami brakowało pieniędzy. Ojciec, jazzman, był genialnym muzykiem, który nie grał... Dlaczego? Był niepokorny. Dwanaście lat mieszkał w Stanach, wrócił w 1989 roku. Może powiedział coś wtedy nie tak, podpadł czymś w jazzowym świecie? Nie wiem..

 

 

Gdzie w tej historii pojawia się mama?

Z  poznaniem się moich rodziców wiąże się fajna opowieść. Kiedy ojciec wrócił do Polski, poszedł do warszawskiego klubu Akwarium, choć może to był SPATiF, i zapytał barmankę, która – jak się później okazało – była przyjaciółką mojej mamy, czy zna kogoś, kto by go przenocował. Ta dziewczyna dała mu numer do mojej mamy. Była malarką. Tata się do niej wprowadził „na kilka dni, zanim coś ogarnie”, a po dziesięciu dniach się oświadczył. I byli razem do śmierci. Nieźle, co?

Jak wspominasz dom, w  którym dorastałeś?

Dużo imprez, jak to w  artystycznym domu. Drzwi dla znajomych były zawsze otwarte, przez co rodzice nie poświęcali mi tyle czasu, ile powinni. Przerabiam teraz pewne sprawy na terapii. Poza tym jestem jedynakiem.

Przecież masz siostrę?

Przyrodnią, 12 lat starszą ode mnie córkę mamy. Na terapii dowiedziałem się, że różnica ponad dziesięciu lat u rodzeństwa oznacza, że każde z nas może uznawać się za jedynaka. Kocham ją bardzo, ale dzieli nas dystans – ona mieszka w Stanach. 

Tata był muzykiem, mama malarką. Co ci przekazali?

Dali mi dużo wolności, miłości i zrozumienia. Od początku pozwalali mi być dokładnie takim, jakim chcę. Niczego nie nakazywali. Najpierw chciałem być muzykiem, wcześnie zacząłem grać na perkusji i pianinie – chyba już w wieku trzech lat. Chodziłem też do klasy muzycznej w podstawówce na Ursynowie. Przy rodzicach czułem się swobodnie, i to było piękne. Kiedy w końcu powiedziałem, że chcę zostać aktorem, usłyszałem tylko: „Dobrze, bądź”. Mama zawsze powtarzała: „Ceną wolności jest niepewność”. I ja się do tej niepewności przyzwyczaiłem. Długo jako aktor nie miałem pieniędzy.

Nie miałeś pracy?

Pracę zawsze jakąś miałem, ale to była szarpanina. Teatr mnie uratował. Tam zaczynałem. Kocham teatr. Dla mnie to spełnienie aktorskie, tylko ciężko jest mu się oddać, jeżeli stawki aktorskie są tak niskie. Moi wspaniali koledzy aktorzy zasuwają w teatrze, grając spektakl za spektaklem, a zarabiają w miesiąc tyle, ile się płaci za dwa dni zdjęciowe w filmie. Nieporozumienie. Wiem, jak jest, bo większość aktorskiego życia spędziłem w teatrze. Dopiero Filip otworzył przede mną drzwi filmu. I zaczęło się dziać. Udowodniłem, że umiem pociągnąć dużą rolę. Wcześniej słyszałem: „fajny, zdolny, ale za bardzo charakterystyczny”. Nie wiedziałem, co to znaczy. Jaki w takim razie powinienem być? Nijaki? Po Filipie nie muszę już przekonywać ludzi do siebie. Trochę się u mnie uspokoiło.

Mówiłeś, że ta rola dużo cię kosztowała.

Film do wesołych nie należy – wojna, młody żydowski chłopak, któremu zabili w getcie rodzinę i narzeczoną, udaje Francuza, pracuje we Frankfurcie w luksusowym hotelu jako kelner i na co dzień obsługuje hitlerowskich żołnierzy. Właśnie w tamtym czasie umarli moi rodzice. Czułem się samotny, przygnębiony, a cały czas musiałem jeszcze podkręcać w sobie tę filmową depresję. Nie mogłem rozmaitych rzeczy przerobić i pożegnać, bo rola wymagała tego, żebym był w trudnych emocjach. Ciężki, niekomfortowy czas... Ale z drugiej strony to film, któremu poświęciłem się w stu procentach i który zmienia widza. Dostaję wiadomości od ludzi, którzy piszą, że pierwszy raz w życiu płakali właśnie na Filipie, że odblokował ich emocje. Tylko takie rzeczy warto robić. I chyba nie da się osiągnąć takiego rezultatu bez kosztów własnych. Może na tym polega magia tego zawodu. I misja kina.

Jak poradziłeś sobie z emocjami, które wyzwolił ten film, i z tym, co czułeś po stracie rodziców?

Poszedłem na terapię. I chodzę cały czas. Pozwalam sobie na głębokie przeżywanie emocji, wyrzucam je z siebie. To otwiera świadomość.

Sporo od siebie wymagasz. W roli partnera również?

Mam problem z miłością. Zastanawiam się, z czego to się bierze. Ze strachu? Czasem myślę, że mam w głowie zły model relacji. Moi rodzice mieli trudny związek, może boję się, że go powtórzę. Postrzegam bliską relację jako coś, co ogranicza, a nie pomaga w rozwoju. A może po prostu nie mam czasu na miłość? Albo boję się, że to strata czasu? Bo w moim doświadczeniu miłość zawsze się kończy, a potem jest niemiło. Czujesz pustkę, tęsknisz. I trzy lata możesz wyrzucić do śmietnika, zamiast zrobić wtedy coś konstruktywnego. Trochę żartuję, bo przecież wiem, że w życiu chodzi właśnie o miłość.

To właściwie jak jest naprawdę – jesteś czy nie jesteś nią zainteresowany?

Na razie uczę się miłości do świata, jak w buddyzmie. Jest i tęsknota za nią, i strach. Te dwie rzeczy napędzają człowieka. Bywa, że chcemy być z kimś, bo nam smutno być tylko ze sobą. A z kimś czujemy się bezpieczniej. Dlatego wielu ludzi mówi „kocham cię” z poziomu strachu, by nie żyć samotnie. Wszyscy boimy się być sami, bo wtedy wychodzą z nas demony i traumy, a nie zawsze chcemy nad nimi pracować. Nie wierzę, że ludzie się tak łatwo zakochują, ja nie umiem. Zrozumiałem, że się nie rozwinę i nie wejdę w dobrą relację, jeśli nie zrobię czegoś ze swoimi demonami. Jeśli siebie nie uporządkuję. Teraz staram się zrozumieć, co jest istotą szczęścia. I już wiem, że nie uśmiech, tylko intensywność życia. Ze wszystkimi jego odsłonami. Dlatego nie wstydzę się płakać. Czuję wtedy, że życie jest „jakieś”, nawet jeśli boli. A dla mnie życie musi być jakieś. Nie toleruję nijakości.

Cały wywiad dostępny jest we wrześniowym wydaniu Twojego STYLu.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również