Wywiad

Anna Starmach: Jestem kucharką, nie szefową kuchni

Anna Starmach:  Jestem kucharką, nie szefową kuchni
Anna Starmach o celebrowaniu codzienności
Fot. Adam Pluciński/Sesja dla TS 09/2022

Anna Starmach namawia do celebrowania domowych rytuałów, na przykład uważnego gotowania, bo rodzinne spotkanie w kuchni może poprawić nie tylko zwyczaje kulinarne, ale też codzienne życie, relacje z bliskimi i ze sobą. Jednak nic na siłę, nie wszystko naraz. Zacznij od małych kroków.

Twój STYL: Środek lata, Kraków tonie w słońcu, my w bezpretensjonalnej knajpce jemy kanapki. Znana szefowa kuchni lubi taką prostotę?

 Anna Starmach: Świetny ser, pomidor, dobry chleb – czego nam więcej potrzeba? Zawsze podkreślam: jestem kucharką, nie szefową kuchni. I mówię to z dumą. Nie czuję się mentorką, nie twierdzę, że coś się w kuchni musi, nie forsuję mód, nie nakłaniam do liczenia kalorii. Po prostu zachęcam innych, by gotowali w domu, żeby w ciągu dnia zjedli spokojnie śniadanie, obiad i kolację. Jeśli to możliwe, najlepiej we wspólnym gronie. I świetnie, jeśli wszystko będzie przygotowane samodzielnie.

TS: Życzliwość wobec siebie to ważna wartość w kuchni?

AS: Tak. Nie wymagajmy od siebie za dużo. Nie zaczniemy nagle biegać maratonów i przykładnie jeść pięciu posiłków dziennie, jak radzą dietetycy. Zgadzam się z nimi, ale do dużej zmiany trzeba się przygotować, dostosować do czasu w życiu i realnych możliwości.

Anna Staramach o rodzicach

TS: Wierzę w pani słowa, bo wiem, że w pewnym momencie sama zdecydowała się pani na życiową zmianę.

AS: Od dzieciństwa czułam, że warto robić rzeczy pod prąd. Tata też jest urodzonym buntownikiem. Co chwilę skręcał na coraz to nowe ścieżki życia, podróżował, zmieniał szkoły, prace, był nawet stolarzem. Objechał Stany i zwiedził Meksyk, kiedy tutaj nikt nawet nie miał paszportu w domu. Marzył, by sprzedawać sztukę, i udało mu się. Jego opowieści sprawiły, że zaczęłam myśleć: nawet jeśli czasem otoczenie czegoś nie popiera, to po latach bije brawo. Miałam 21 lat, gdy podjęłam decyzję, że chcę zajmować się czymś innym niż to, czego ode mnie oczekiwano. W dzieciństwie deklarowałam, że będę pracować z rodzicami, liczyła się tylko historia sztuki. A ostatecznie postanowiłam, że wyjadę do Paryża uczyć się gotowania. Jestem wdzięczna sobie, że się odważyłam, i rodzicom, że zaakceptowali tę decyzję. Tata powiedział: „Nigdy nie stanę na drodze do twoich marzeń”. Mam nadzieję, że sama będę mamą, która pozwoli dzieciom na taką wolność.

Anna Starmach o MasterChef i roli gotowania

TS: Wolność i tolerancja to także zgoda na błędy innych. Pani ją ma, przyglądając się nieporadności tych, którzy gotować chcą, a nie potrafią?

 AS: Ważne, że chcą. Liczą się nawet malutkie zmiany. Jeśli ktoś w ogóle nie wchodzi do kuchni, to będzie postęp, gdy przygotuje jeden posiłek na tydzień. Nic złego, że nie mamy czasu na gotowanie. Rozumiem to. Niedawno miałam intensywny okres nagrań do MasterChefa i przez miesiąc rodzice przywozili mi jedzenie w słoikach. Nic się nie stało. Wyrozumiałość dla siebie jest ważna. Ciasto nie urosło tak jak na obrazku albo sałatka nie jest taka dobra jak u koleżanki? Nie szkodzi. Z gotowaniem jest jak z ćwiczeniami – żeby mieć formę Ewy, trzeba ćwiczyć przez lata. To nie tak, że wymyślimy sobie: dziś zrobię faszerowanego kurczaka – i on od razu wyjdzie. Może nie wyjść. Dlatego proponuję przepisy łatwe. Prosta kuchnia jest najwspanialsza. Cenię ludzi ambitnych, którzy chcą zmieniać bieg historii kulinarnej. Czasem im zazdroszczę. Jednak każdy ma swoją drogę. Dzisiaj moje ambicje są inne niż 15 lat temu, gdy mieszkałam w Paryżu. Już mi nie w głowie gwiazdki Michelina.

TS: A co zajmuje pani głowę?

AS: Ciepłe drożdżówki z kruszonką, ciasto ze śliwkami albo malinami, domowy sernik… Stworzenie miejsca, które będzie tak pachniało, że ludzie przyjdą do niego z daleka. Takimi małymi rzeczami chcę poprawiać humor. Zdrowa dieta jest ważna, ale namawiam także do tego, by być dla siebie dobrym, po prostu. Tak podchodzę do jedzenia. Uważam, że może mieć funkcję terapeutyczną. Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Czułam się rozedrgana, zagrożona. Postanowiłam gotować. I gotowałam jak szalona. Był rosół, pomidorowa, ciasto, pieczony kurczak. Potrawy, które przypominały mi dzieciństwo, przenosiły w bezpieczny świat. Wspólne posiłki z rodziną uspokajały.

TS: Powinniśmy bardziej doceniać jedzenie jako element naszego dobrostanu?

AS: O tak. Od kiedy jestem mamą, szczególnie doceniam to, że kuchnia łączy. Kiedyś podczas przygotowań do świąt czy przyjęć rodzice zamykali się w kuchni, a dzieci słyszały: zakaz wstępu, nie przeszkadzajcie. To się zmieniło, w czym wielka zasługa… architektów wnętrz. Połączenie kuchni z salonem ułatwiło wspólne spędzanie czasu. U mnie w domu tak jest. Jedno dziecko siedzi na blacie, drugie pod nogami, mąż wraca z pracy i jesteśmy razem. Córeczka gotuje ze mną. Nawet jeśli robię coś, czego nie lubi – obserwuje. Podobno warto puszczać dzieciom bajki i piosenki w obcym języku, żeby się osłuchały. Uważam, że analogicznie jest z gotowaniem, dobrze, żeby się „opatrzyły”.

TS: Czy zmienił się stosunek mężczyzn do gotowania?

AS: W ostatnim MasterChefie trzy czwarte uczestników stanowili mężczyźni, to o czymś świadczy. Jednak nie wywieram presji w stylu: nowoczesny facet musi gotować. Mój mąż nie gotuje. I nasz podział obowiązków mi odpowiada – on po mnie sprząta. Gdy kończę gotować, kuchnia to pobojowisko. Mam nawyk, że do próbowania kolejnych potraw używam czystych sztućców. Mąż gdera: Ile tu tego? Tysiąc talerzyków, łyżeczek. A ja na to: Ale smakuje ci, kochanie, prawda?

TS: Od 11 lat jako jurorka w programie kulinarnym ogląda pani zmiany w większej skali niż ta domowa. Jakie one są?

AS: Gigantyczne! W umiejętnościach, ale także w tym, po jakie produkty sięgają dziś uczestnicy. 11 lat temu bali się krewetek. Ryby? Połowa ich nie lubiła. Awokado – co to takiego? Teraz wszyscy się zmieniamy. To proces inspirowany tym, co dzieje się dookoła. Epidemia, lockdown wpłynęły na to, że skupiliśmy się na tym, co mamy pod ręką. Po boomie na robienie zakupów w hipermarkecie wracamy do małych sklepów i na lokalne targi. A nie ma lepszych produktów niż te od dostawców, których znamy. I to też zmiana – chcemy coraz więcej wiedzieć na temat jedzenia, interesuje nas, skąd pochodzą warzywa i owoce, lubimy rzeczy bio, eko. Z drugiej strony wracamy do starych przepisów, co zmienia myślenie. Kiedyś gotowało się zgodnie z porami roku, wykorzystując produkty sezonowe. To staje się nam bliskie, a w konsekwencji – służy planecie. Poza tym badania wskazują, że ostatnie dwa lata to wielki nawrót do chleba. Ludzie zaczęli piec w domach, piekarnie rzemieślnicze powstają jak grzyby po deszczu. To mnie cieszy, bo jestem fanką dobrego chleba.

Anna i Teresa Starmach

TS: Nobilitacja prostoty w kuchni to znak czasów? Potrzebujemy więcej dobrych emocji, bliskości, a mniej wyrafinowania?

AS: Myślę, że dostrzegliśmy w gotowaniu wartości dodane. Na przykład to, że ono łączy się z uczuciami. Mam wspaniałą ciocię Teresę, 70-latkę. Zarzucam sobie, że za rzadko się z nią widuję. Kiedy ciocia chce się z nami spotkać, pisze: Aniu, zrobiłam dla ciebie twoje ulubione pierogi z borówkami. I ja wiem, że to oznacza komunikat: jestem tutaj, przyjdź do mnie, zjemy razem. I jadę. Jedzenie uruchamia wspomnienia i to jest dla mnie coś pięknego. Mamy środek lata, ale kiedy mówię „Boże Narodzenie”, natychmiast czuję zapach skórki pomarańczowej, mielonego maku i sera. Przypomina mi się tata z mamą w kuchni, ja malutka wyjadam palcami smakołyki. Kocham wracać do wspomnień kulinarnych związanych z dziadkami, których już nie ma. Na stole pojawia się torcik według przepisu babci i odżywają historie z jej czasów spędzonych we Lwowie.

Anna Starmach o mężu

TS: A ja dodam, że jedzenie bywa też świetnym odgromnikiem w związku.

AS: Wiem, o czym pani mówi! Nie ukrywam, mój związek nie jest idealny. Gdy mąż i ja mamy spięcie, mówię: kochanie, idziemy na kolację. Wiem, jaka jest jego ulubiona restauracja, wiem, co lubi. Ładnie się ubieramy, zamawiam stolik, jemy doskonałe rzeczy i rozmawiamy. Wspólne wyjście działa, łagodzi obyczaje. Dorzućmy jeszcze: jedzenie pomaga dobrze się bawić. Lubię słowo „biesiada”. Kojarzy mi się z ciepłem, bezpieczeństwem. W moim domu słynne są wielkie kolacje. Nigdy nie wiadomo, ile będzie osób, goście jedzą, dyskutują. Kiedy byłam dzieckiem, nastolatką, zawsze miałam prawo się dosiąść. Nauczyłam się, że przy stole może być wesoło. Bo w życiu chodzi też o zabawę. Szczególnie teraz, kiedy jest nam ciężko.

Wywiad ukazał się w wrześniowym wydaniu Twojego STYLu.

TS 09/2022

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również