"Umiejętność cieszenia się razem z partnerem z jego zwycięstwami buduje w związku kapitał bliskości, zrozumienia i zaangażowania" - tłumaczy ekspert i wyjaśnia, z czym dla związku wiąże się awans partnera.
Spis treści
Niektórzy mówią, że awans jest najlepszym terapeutą, bo leczy kompleksy i niskie poczucie wartości. I rzeczywiście, badania pokazują, że budząc szacunek otoczenia, nabieramy pewności siebie. Sukces to również zdrowie – kiedy rośnie pozycja społeczna, wzrasta odporność organizmu i poczucie bezpieczeństwa. Inne eksperymenty zdają się potwierdzać jego dobroczynny wpływ: neurolodzy z Picower Institute for Learning and Memory w Stanach Zjednoczonych udowadniają na przykład, że działa na nas motywująco, zachęca do pracy i dalszych starań (dużo bardziej niż porażka), bo traktujemy go jako zapowiedź kolejnych osiągnięć. A jednak w naszym języku roi się od zwrotów przypisujących sukcesowi zgoła inne efekty. Mamy powiedzenie o głowie, w której się przewraca, frazę o wodzie sodowej, która do niej uderza, i palmie, co nam odbija…
– Bo, niestety, często odbija – mówi Izabela Kielczyk, coach ludzi biznesu, założycielka Pracowni Psychorozwoju. – U niektórych pewność siebie wzrasta nadmiernie i zaczynają traktować współpracowników z góry. Inni, szczególnie młodzi, zachłystują się sukcesem, czują królami życia, szastają pieniędzmi, kupują samochody, gadżety, szaleją. Jeszcze inni zapamiętale koszą rywali w pracy. Są i tacy, którzy czują się szefami totalnymi i zaczynają wszędzie rządzić: przenoszą do domu biznesowe zwyczaje, pouczają, wydają polecenia.
Psycholog biznesu Marshall Goldsmith, współautor książki „Sukces… i co dalej?”, pisze, że iluzja, jakiej ulegamy, odnosząc sukces, przypomina mu plakat reklamowy pewnej firmy ubezpieczeniowej: „Potężny niedźwiedź grizzly stał pośrodku wartkiego strumienia z wyciągniętym karkiem, otwartą paszczą i błyszczącymi kłami. Wyglądał tak, jakby miał właśnie chwycić zębami wyskakującego z wody łososia. Nagłówek reklamy brzmiał: "Prawdopodobnie myślisz, że jesteś niedźwiedziem. Sugerujemy jednak, że jesteś łososiem”. Według Goldsmitha sukces, zwłaszcza nagły, czyni nas bardzo podatnymi na zbyt wysokie mniemanie o własnych umiejętnościach, a to skłania do ignorowania złych nawyków. Właśnie to mogło się przydarzyć twojemu partnerowi.
Złe nawyki, które zaczynamy u siebie ignorować, to najczęściej nadmierne akcentowanie własnego ja, niesłuchanie otoczenia, dystansowanie się od podwładnych, faworyzowanie przy obsesyjna rywalizacja z „wrogami”. Nie są to oczywiście żadne nowe przypadłości, które nasz partner nabywa wraz z nowym gabinetem.
Awans nas nie zmienia, on tylko uwypukla skłonności i cechy, które już mieliśmy – mówi Kielczyk.
– Działa jak pożywka, pozwala im się rozwinąć, nabrać wyrazistości. Bez względu na to, czy nam pomagają, czy szkodzą. Rozkwitają dynamizm, wola walki, ale i złośliwość bądź chęć okazywania przewagi.
„Pracowałem z osobami, które utrzymywały, że ich okrutne uwagi na temat kolegów czy koleżanek z pracy są absolutnie konieczne, ponieważ dają początek świetnym pomysłom – opowiada Marshall Goldsmith. – Pracowałem ze sprzedawcami, według których dzięki aroganckim i wojowniczym taktykom sprzedaży udaje się im zawierać więcej transakcji niż kolegom. I z dyrektorami, którzy twierdzili, że ich wyniosłość, zagadkowe milczenie czy niedostępność są celową i kontrolowaną taktyką, zmuszającą ludzi do samodzielnego myślenia”.
Wszyscy oni ulegli „iluzji łososia”, uwierzyli, że zawdzięczają sukces swoim działaniom i temu, jacy są wspaniali – w całości. To przydarza się prawie każdemu z nas, bez względu na płeć. Nie dostrzegamy po prostu, że awans dostajemy nie tylko za coś, ale też… pomimo czegoś. Za talent, mimo wyniosłości. Za kreatywność, pomimo trudności w słuchaniu opinii innych. Za zdolności organizacyjne, mimo zgryźliwości.
Rozmawiać z nim o tym, co jest prawdziwą przyczyną jego sukcesu. Goldsmith radzi swoim klientom, żeby notowali zasłyszane na swój temat opinie (również te, które ich oburzają) i starali się przemyśleć te zachowania, które ich przyjaciele, rodzina, współpracownicy uważają za nieatrakcyjne albo dziwaczne. Jakie z nich naprawdę pomagają w osiąganiu pożądanych rezultatów, a jakie są raczej balastem, który uparcie dźwigamy przez życie? Izabela Kielczyk zwraca uwagę na to, że sytuacja komplikuje się, jeśli to, co w życiu rodzinnym i społecznym uważamy za przywary, jest promowane w pracy.
W wielu korporacjach wygrywa ten, kto ma twardy tyłek i idzie po trupach do celu. Kto przejmuje taki styl, jest nagradzany – nie zawsze wprost, ale czuje poparcie – mówi psycholog.
– Niejeden klient tłumaczył mi, że skoro awansował, to nie może okazywać ludziom wrażliwości, musi być czujny, twardy i gotowy na wszystko, bo koledzy zmanipulują go i wygryzą. Oczywiście, że to się odbywa kosztem podwładnych, ale jak to przerwać, skoro wszyscy grają? Zdarza się, że dopiero z mejli albo zasłyszanych rozmów telefonicznych orientujemy się, że partner, choć podbił stolicę, stał się „korporacyjnym chamem”, czyli człowiekiem, który dla sukcesu poniża albo szantażuje innych zwolnieniem. To nieprzyjemne odkrycie, szczególnie jeśli w domu mąż zachowuje się zupełnie inaczej. W dodatku o ile woda sodowa spowodowana sukcesem po pewnym czasie (średnio po roku) traci bąbelki i partner przestaje „gwiazdorzyć”, o tyle u człowieka wprzęgniętego w ten styl zarządzania „odlot” się pogłębia. – Ludzie, którzy kawał życia przepracowali w takim korporacyjnym świecie, tracą kontakt z rzeczywistością, myślą, że wszędzie tak jest – tłumaczy Izabela Kielczyk i dodaje, że wesprzeć partnera w takiej sytuacji nie jest łatwo, trzeba mądrości i wiedzy o świecie korporacji, bo inaczej nasze rady trafiają w próżnię, są bezużyteczne. – Jednak najważniejsze jest to, że bliscy w ogóle są. Rodzina jest podwójnie ważna, bo zapewnia normalne relacje, w których nie liczą się tylko wynik, przetrwanie i okiwanie rywala.
Kiedy do dramaturga Samuela Becketta zadzwonił jego wydawca z wiadomością o Nagrodzie Nobla, ten westchnął: „To katastrofa!”. W ten przerysowany sposób wyraził myśl, do której wielu ludzi sukcesu dochodzi mniej więcej po roku od tego pamiętnego dnia, który miał zmienić ich życie na lepsze. Katastrofa sukcesu polega na tym, że nigdy nie jest on tak wielki, jak zakładamy, a optymizm pierwszych chwil zawsze okazuje się nadmierny.
Kobiety najpierw odkrywają, że partner ma mniej czasu niż dawniej i nie jest taki szczęśliwy, jak by się wydawało – opowiada Izabela Kielczyk.
– Okazuje się, że musi więcej pracować, żeby potwierdzić swoją przydatność czy udowodnić skuteczność. Ciąży mu odpowiedzialność, robi się drażliwy, nieobecny. Jest ciągle zmęczony, potrzebuje ciszy, wypoczynku. Te obserwacje potwierdzają badania dr Magdaleny Drzewieckiej-Sarosiek z Uniwersytetu SWPS w Poznaniu. Zbadała ona, że mniej więcej rok po udanym starcie przedsiębiorcy przeżywają spadek wytrzymałości i odporności na stres.
– Maleje ich poczucie własnej skuteczności, spada poziom optymizmu – mówi badaczka i tłumaczy: – W dużej części jest to spowodowane rozbieżnością między oczekiwaniami a rzeczywistością. Spodziewamy się przyjemności, a mamy stres i mnóstwo pracy. To właśnie tajemnica, którą znał Samuel Beckett, widzący w sukcesie katastrofę. Mówi się o nim, że był człowiekiem, którego nagrody nie zmieniły ani na jotę, bo im na to nie pozwolił. Nawet gdy skorzystał z zaproszenia, by zajął się „spokojną pracą twórczą” w zamku nad Loarą, to od razu przeniósł maszynę do pisania z luksusowego gabinetu na… strych. Gdyby poddano go słynnemu testowi marshmallow, zapewne zdałby go na szóstkę – był mistrzem odraczania przyjemności i przewidywania długofalowych konsekwencji. Sens testu marshmallow zawiera się w zdaniu: możesz zjeść cukierek teraz, lecz jeśli poczekasz, za godzinę będziesz miał dwa. Co zrobisz?
Z badań wynika, że ludzie, którzy potrafią czekać, odkładając na później przyjemność, osiągają w życiu więcej i są szczęśliwsi. Izabela Kielczyk radzi, byśmy i my zrobiły sobie ten test i odroczyły przyjemność, jakiej spodziewamy się po awansie partnera. Skupiły się na plusach, cieszyły z większych pieniędzy, zajęły własnymi planami zawodowymi i pozwoliły partnerowi odnaleźć się w nowej sytuacji.
– Wielu mężczyzn lubi opowiadać o swojej pracy, chwalić się i wylewać żale. Dystansują się dopiero, gdy widzą, że żona nie słucha, nie rozumie i reaguje rozdrażnieniem – dodaje Izabela Kielczyk. – Sporo się dziś mówi o zazdrości mężczyzn o sukcesy kobiet, ale z perspektywy mojego gabinetu wygląda to tak, że mężczyźni po awansie często namawiają kobiety do zawodowego zaangażowania i wspierają je w planach. Warto sprawdzić, czy my same jesteśmy gotowe na sukces męża. Czy nie reagujemy wymówkami: tak, ty się cieszysz, a ja siedzę sama w domu, będziesz tak harował, a o rodzinie zapomniałeś? To prowadzi do oddalenia, utraty kontaktu, bo wymówki zawsze uruchamiają reakcję obronną. Warto pamiętać, że sukces jest też sprawdzianem więzi w naszych związkach.
Gdy wspominamy słynny film Roba Reinera „Kiedy Harry poznał Sally”, zwykle przychodzą nam na myśl kadry z restauracji, gdzie Sally odgrywa ekstazę nad hamburgerem. Jednak jest tam inna scena, która znacznie mocniej waży na związku bohaterów. Ona wraca z pracy i od progu rzuca: „Zgadnij co? Nie uwierzysz!”. On na to: „Co? Opowiedz mi!”. Sally: „Dostałam awans!”. Harry podrywa się z fotela: „Mów po kolei! Chcę o wszystkim usłyszeć”.
Zainteresowanie, empatia, entuzjazm, akceptacja – jest tu wszystko, co potrzebne, by doszło do „kapitalizacji pozytywnych emocji”, jak nazwała to psycholog Shelly Gable z Uniwersytetu Kalifornijskiego. Badaczka twierdzi, że taka umiejętność cieszenia się razem z partnerem jego zwycięstwami buduje w związku kapitał bliskości, zrozumienia i zaangażowania. Innymi słowy, prawdziwych przyjaciół poznaje się nie tylko w biedzie, ale również wtedy, gdy idziemy w górę. Gable udowadnia, że reakcje partnera na pozytywne wydarzenia (nie tylko na wielkie sukcesy, także na małe zwycięstwa) pozwalają przewidywać, czy związek będzie trwał, czy się niebawem rozpadnie. Jeśli kapitał pozytywnych emocji nie powstaje, więź się kruszy. To ważne, bo często wydaje się nam, że zadaniem bliskiej osoby jest ostrzec, wypunktować złe strony, przygotować partnera na „doły”. Niestety, to zupełnie nie działa. Nie można zabezpieczyć partnera przed wodą sodową, psując mu radość. Twój brak entuzjazmu nie przeszkodzi mu w przeżywaniu triumfu. I tak się będzie cieszył – lecz sam. Wtedy sukces jest jego, ale nie wasz.