Kultura

"Batman" to już nie cyborg a człowiek. Czy warto go obejrzeć? Recenzja filmu z Robertem Pattinsonem

"Batman" to już nie cyborg a człowiek. Czy warto go obejrzeć? Recenzja filmu z Robertem Pattinsonem
Pattinson jako Batman musi zmierzyć się nie tylko z prawdą o swojej rodzinie, ale i z rodzącym się uczuciem..
Fot. Materiały prasowe/ Warner Bros

Nie widzieliście "Batmana" w reżyserii Matta Reevesa? To naróbcie zaległości, bo to najlepszy film o Mrocznym Rycerzu w całej jego historii i jedna z najgorętszych premier 2022 roku. Tak dobry, że już zdecydowano się na serial z Colinem Farrellem jako Pingwinem w roli głównej. Na razie jednak cieszmy oczy duetem Robert Pattinson–Zoë Kravitz, z nadzieją na sequel z udziałem tej elektryzującej pary. 

Nowy "Batman" - arcydzieło kina noir

W pierwsze dni od premiery "Batman" pobił rekordy zysków i oglądalności zarówno za oceanem, jak i w Polsce. Wynik nie zaskoczy nikogo, kto widział już film. Nie przesadzę, jeśli napiszę Matt Reeves stworzył arcydzieło kina noir, któremu zdecydowanie bliżej do klasycznego kryminału, niż do komiksowych fajerwerków i pościgów. Owszem, nie brakuje w nim scen walk, pościgów i coraz bardziej wymyślnych morderstw, ale to nie one stanowią sedno obrazu. Z mroczną, gotycką scenografią, muzyką Michaela Giacchino doskonale, oddającą klimat skąpanego w deszczu Gotham i misternie utkanym scenariuszem, najnowszy "Batman" stał się opowieścią o walce dobra ze złem w bardzo ludzkim wymiarze. "Jesteśmy wytworami swojej przeszłości" – zdaje się mówić Reeves. 

U niego nawet uzbrojony po zęby Batman i Człowiek-Zagadka noszą w sobie niespełnione dziecięce marzenia obrócone w pył przez dorosłych. Patrząc na dwóch rozbitków trudno nie oprzeć się wrażeniu, że gdyby historia potoczyła się inaczej, mieliby szansę na szczęśliwe albo przynajmniej dobre życie. Może przybiliby sobie piątkę po jednym ze szkolnych przedstawień swoich pociech? Jednak stało się inaczej i nie potrafią już wyplątać się z sieci zależności. Dlatego jeden pogrąża się w samotności, a drugi w szaleństwie. 

rev-1-TBM-FF-46932_High_Res_JPEG
Nie bez powodu Bruce'a  Wayne'a w filmie Reevesa częściej nazywa się Zemstą, niż Batmanem. 
Mat. prasowe/Warner Bros

 

Zemsta przytłoczona odpowiedzialnością

Matt Reeves, reżyser filmu "Batman"  zagrał va banque, wybierając na głównego bohatera Roberta Pattinsona i wygrał. Rola wycofanego introwertyka wydaje się skrojona pod młodego aktora, który w sekwencjach bez maski, z przydymionymi powiekami, przypomina bardziej zagubioną gwiazdę rockmana niż chłopca z dobrego domu. Pattinson radzi sobie świetnie zarówno jako wyczerpany nocnym życiem mściciel, Zemsta, jak mówią o nim w Gotham, i jako syn, któremu przychodzi zrzucić z piedestału pomnik idealnych rodziców. Swoją drogą to bardzo ciekawy i świeży wątek w zgranej historii, pokazujący, jak niewiele trzeba, żeby przekroczyć granicę między dobrem a złem, i jak bardzo potrafimy sami siebie okłamywać, żeby nie mierzyć się z bólem, a jedynie zmieniać opatrunki na jątrzącej się ranie. Nieprawdopodobny wydaje się fakt, że dorosły mężczyzna, posiadający tak rozbudowany system szpiegowski, nie trafił nigdy na wycinki gazet z historią swojej rodziny. Zdał się wyłącznie na bezpieczną wersję zdarzeń Alfreda (Andy Serkis).

 

Zemsta, więc wścieka się i wyraźnie musi ochłonąć, żeby przełknąć łyżkę dziegciu. Może nawet zburzyłby swój dotychczasowych świat, gdyby tylko dano mu ochłonąć, tak się jednak nie dzieje, bo nie po to Człowiek-Zagadka wciągnął go w swoją grę. Paul Dano w tej roli, to kolejny strzał w dziesiątkę. Aktor sprawia, że ciarki przechodzą nas po plecach, kiedy z niepozornego rudzielca zmienia się w psychopatę. Nawet Zemsta czuje się bezradny w zderzeniu z jego umiejętnościami. Wychowany w poczuciu odpowiedzialności za swoją małą ojczyznę i ludzi, których kocha, musi podjąć rękawicę. A robi to w wielkim stylu rozpisanym na akty i w doborowym towarzystwie Jeffrey'a Wrighta jako porucznika Jamesa Gordona, praworządnego do szpiku kości stróża prawa i na swój sposób wiernego druha Zemsty. 

rev-1-TBM-TRL2-88220r_High_Res_JPEG
U boku wcielającego się w tytułowego bohatera Roberta Pattinsona zobaczymy m.in. Zoe Kravitz, która gra Kobietę-Kot.
Mat. prasowe/ Warner Bros

Miłość w czasie zagłady czyli Zoë Kravitz i Robert Pattinson

Niby w wątku Zoë–Robert nie ma nic zaskakującego. Nie pierwsza to Kobieta–Kot (Zoë Kravitz) i nie pierwszy raz próbuje kusić Mrocznego Rycerza, ale we wzajemnym przyciąganiu pary outsiderów jest coś tak naturalnego, że nawet ich słowne szermierki wzbudzają czułość. Poranieni buntownicy, już nie dzieciaki, ale jeszcze nieopierzeni młodzi ludzie, złaknieni uczuć podszytych dobrocią roztaczają nad sobą wzajemnie parasol ochronny.  Ona zna mężczyzn tylko ze złej strony, więc gryzie i trzyma na dystans. On ewidentnie mało wie o kobietach, ale potrafi być cierpliwy i wyrozumiały. Czyż to nie dobry początek romansu? Połowa z nich opiera się na tym prostym schemacie. Świadomość jego finału nie zmienia faktu, że przez krótką chwilę dajemy się uwieść złudzeniu. A ich ostatnia podróż na motocyklach... Obejrzyjcie "Batmana" choćby dla tej sceny! I oczywiście dla zjawiskowej Zoë Kravitz.

Reżyser, widząc Zoë podobno powiedział: "Ty nie grasz Kobiety-Kota, ty nią jesteś". Wybór aktorki to również znak naszych czasów. Niezależna i nieudająca nikogo dziewczyna gra kotkę w półtonach, zmysłowo, lecz bez wulgarności i lateksowego kombinezonu. Jej bohaterka wie, jak działa na mężczyzn, bo w takim wychowała się świecie, ale to tylko maska. Kolejna w tym filmie, skrywająca prawdziwe uczucia.  

Colin Farrell w roli Pingwina, czyli koniec i początek zabawy

Colin Farrell w filmie "Batman" przeszedł najbardziej spektakularną przemianę. Nie tylko poddał się całkowitej charakteryzacji, ale też pozbył akcentu, więc jego Pingwinowi bliżej do włoskiego mafiosa niż do Irlandczyka. Pingwin to postać ciekawa i złożona. Jest brutalny, ale tylko wtedy, gdy musi, żeby przetrwać w półświatku i jako właściciel nocnego klubu. To nie on pociąga za sznurki, choć chętnie kryje się za plecami osoby, która trzyma całe miasto w kieszeni i nadstawia za niego karku, gdy trzeba. Nie zdradzę nazwiska jego promotora, żeby nie zepsuć wam zabawy. Pingwin jest prostolinijny, ale dobrze kombinuje. Wie, że jego w świecie żyje się szybko i krótko, więc do perfekcji rozwinął umiejętność bycia tam, gdzie trzeba i przymykania oczu na to, czego lepiej nie dostrzegać. Mnie nie uwiódł.

TBM-64892JO
Colin Farrell w roli Pingwina jest nie do poznania!
MAT. PRASOWE/ WARNER BROS

Może dlatego, że w filmie jego postać została ledwie zarysowana, jakby reżyser świadomie zostawił go sobie na później. Pozostaje nam, więc czekać na serial i aktorski popis umiejętności Farrella, bo w te wierzę. Pozostaje, więc film. Zatem do zobaczenia w kinach, a także na platformie HBO Max. Bawcie się dobrze, czekając na serial i sequel, bo nie mam wątpliwości, że po tak entuzjastycznym przyjęciu przez krytyków i widzów ciąg dalszy nastąpi.

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również