Relacje

Czego i jak rodzice powinni uczyć dzieci, by rozwijać w nich kompetencje przyszłości? Wywiad z ekspertami

Czego i jak rodzice powinni uczyć dzieci, by rozwijać w nich kompetencje przyszłości? Wywiad z ekspertami
Fot. 123RF

W szkole dzieci nie nabędą kompetencji przyszłości, nie poznają smaku pasji, nie nauczą się cieszyć życiem. O nauce w domu, lekcjach, które powinni dać rodzice dzieciom, rozmawiamy z dwiema mamami – doświadczoną nauczycielką Edytą Plich i mistrzynią kuchni Agnieszką Kręglicką. 

Nauka w szkole skupiona jest wokół treści teoretycznych

PANI: Często słyszę od psychologów, że nasze dzieci nie uczą się w szkole przydatnych rzeczy. Czy naprawdę jest aż tak źle?

Edyta Plich: Szkoła jest skupiona na treściach teoretycznych. Nasze dzieci uczą się o pierwiastkach, ciągach i trygonometrii, natomiast wszystko, co je fascynuje i co będzie im potrzebne w życiu, od mody i gotowania po zarządzanie pieniędzmi i sztukę podejmowania decyzji – w szkole się nie mieści. Niedawno jedna z mam opowiadała mi o wakacyjnym wypadku na plaży. Okazało się, że młodzi ludzie nic nie wiedzą o udzielaniu pierwszej pomocy. Szkoła nie przekazuje dzieciom praktycznych umiejętności, jakby było oczywiste, że dostaną je w domu. 

Może właśnie w domu powinny je dostać? Może to jest nasze, rodziców, zadanie, nauczyć dzieci radzić sobie z pieniędzmi, gotować i reagować w sytuacji zagrożenia?

Agnieszka Kręglicka: Ale my to robimy. Tyle tylko, że chcielibyśmy, żeby te dwa światy – szkoła i dom – nie były od siebie oddzielone, żeby się przenikały.

EP: Jeśli trzech na pięciu młodych Finów w czasie wolnym oddaje się aktywności społecznej, to przecież nie dlatego, że wyssali to z mlekiem matki. To kwestia edukacji. Bez wiedzy teoretycznej nie ma wykształcenia, ale znajomość reguł, choćby dotyczących ekologii czy savoir vivre’u, sprawia, że żyje się nam lepiej. Nasze dzieci potrzebują rozwijać kompetencje przyszłości – współpracę w grupie, kreatywność, elastyczność. Nawet jeśli uznamy, że ich rozwój to zadanie rodzicielskie, szkoła powinna nas mądrze wspomagać, bo ma nad nami pewną przewagę – możliwość obserwowania naszego dziecka w zespole. Nie jestem w stanie pracować z moimi dziećmi nad działaniem w grupie w tym stopniu, co środowisko szkolne.

 

Nauka w szkole może obejmować więcej niż teorię - wiele zależy od inwencji nauczyciela

We Francji dzieci w przedszkolu poznają smaki. Próbują warzyw, serów, owoców, porównują, rozpoznają. Mają to w programie. 

AK: Tak, bo Francuzi już dawno uznali, że jedzenie jest istotną częścią kultury. Ale miałam takie doświadczenie w naszym przedszkolu: kiedy dzieci przynosiły z domu drugie śniadania, nauczycielki zapraszały, żeby położyć je na stole. Kroiły kanapki i inne potrawy na mniejsze kawałki i wszyscy jedli razem, dzieląc się między sobą, próbując ulubionych smaków kolegów. Czyli idea wspólnego stołu w praktyce. Nauczycielki zapalały czasem świeczki, posiłek nabierał uroczystego charakteru. Wspaniała wychowawcza inicjatywa, niestety nie mieszcząca się w zaleceniach Sanepidu.

EP: Nauczyciele są przewodnikami, wiele zależy od ich inwencji. Pamiętam szkolny rejs na Pogorii, po którym zwykle narzekające nastolatki („jak ja nie cierpię tej matematyki”), mówiły: „Fizyka jest super!”. Bo poznawały jej prawa na żaglowcu, w praktyce.

My, rodzice, też moglibyśmy wykazać się taką inwencją?

AK: Namawiam do gotowania. Mieliśmy takie złudzenie, że da się bez tej umiejętności przejść przez życie. Ale popatrzmy, co się dzieje wokół nas – choćby wojna w Ukrainie pokazała, że musimy umieć sobie radzić, sami zadbać o podstawowe potrzeby. Żyjemy w spokojnym kraju, ale chcielibyśmy, żeby nasze dzieci umiały oceniać ryzyko, podejmować decyzje, być uważne, brać odpowiedzialność. To wszystko jest w gotowaniu. To, ile posolę, jak dobiorę proporcje, jakich produktów i przypraw użyję, przesądzi o smaku potrawy. Gotowanie uczy samodzielności i daje szybką nagrodę, czyli przyjemność jedzenia. Przy tym kulinarne porażki są cenną lekcją: łatwo ustalić, na czym polegał błąd i naprawić go. Po prostu ugotować drugi raz.

EP: Pamiętam, jak kiedyś w liceum nasi synowie spotkali się i gotowali razem. W pewnym momencie przepis wymagał użycia bulionu. Znaleźli w zamrażarce pojemnik z zawartością, która go przypominała. Co prawda opisany jako białe wino, ale zlekceważyli to. Była to kulinarna katastrofa! Ale zjedli ją i sporo się przy tym nauczyli. We wspólnym gotowaniu jest miejsce na współpracę, na kreatywność, na poznawanie innych, bo mamy różne smaki. Przy tym łatwo to zorganizować, wystarczy wpuścić grupę dzieci do kuchni. 

 

Nauka w domu - gotowanie to może być cenną lekcją na przyszłość

Czyli możemy w domu stworzyć zespół.

EP: Możemy. Wspólne gotowanie bardzo się do tego nadaje. Kiedyś spotkaliśmy się ze znajomymi, którzy uczyli nas kuchni tajskiej. Wspaniale się bawiliśmy, krojąc, siekając i słuchając opowieści. A potem jedliśmy pyszną kolację.

Młodzież raczej spotyka się i zamawia pizzę.

AK: I tu jest nasze zadanie. Nie o chodzi o to, żeby zostawić kasę i powiedzieć: kupcie coś sobie. Raczej zostawmy im zaopatrzenie w lodówce. Jeśli w domu są warzywa, oliwa, czosnek, to oni sobie poradzą. Nasze dziecko zaprosiło znajomych? Ugotujcie coś razem, macie sporo produktów w kuchni. Z łatwością znajdą przepis. A dostaną też ważną lekcję: wkładam wysiłek, mam efekt.  To będzie lepszy wieczór, niż gdyby siedli nad pizzą z nosami w smartfonach. Porozmawiają, powspółpracują, pośmieją się.

To także sposób na dobre spędzenie czasu z dzieckiem?

AK: Tylko ważne jest, szczególnie z nastolatkami, żeby nie byli naszą pomocą kuchenną. Nie o to chodzi, żeby dać im rolę: pokrój produkty, a ja zrobię z nich coś dobrego. To oni mają być autorami. Oklaski przy stole są dla nich.

EP: Tak, każdy chce być gwiazdą, a nie pomywaczką. Kopciuszkiem można być przez chwilę – potem musi być bal. Inaczej nie poczują radości gotowania, satysfakcji z pracy. Zwróćmy uwagę na to, że chociaż zależy nam na szczęściu naszych dzieci, często nie traktujemy ich z szacunkiem. Oceniamy, krytykujemy. Nawet to pytanie: kim chcesz zostać? Jakbyśmy mówili: jesteś jeszcze niegotowy, dopiero kimś będziesz w przyszłości. Architektem, lekarzem, muzykiem. Pokazujemy w ten sposób, że to, co dziecko lubi robić, co go teraz pasjonuje, jest mniej ważne.

 

Bo koncentrujemy się na wynikach, ocenach.

EP: A powinniśmy pytać: jakie pasje ma moje dziecko? Wychwytywać je, pielęgnować. Pozwalać osiągać sukces – nie w porównaniu z innymi, ale na zasadzie doceniania. Jest dobrym biegaczem, świetnie gotuje, ma wyczucie stylu. Pasje nie są po to, żeby się z kimś ścigać, tylko je rozwijać, od tego zależy poczucie bycia człowiekiem spełnionym. I to jest zadanie dla rodziców. Na to trzeba znaleźć czas, a czasem poszukać mentorów, nauczycieli.

Nauka w domu - rodzic powinien pomóc dziecku szukać jego talentów i rozwijać z nim pasje

Szkoła nam w tym nie pomoże?

EP: Szkoła uczy wszystkich tego samego w tej samej dawce, bez względu na to, jakie mamy zdolności i umiejętności, czy ktoś jest sportowcem, artystą czy matematykiem. We współczesnej szkole wygrywają ci, którzy mają umiejętności werbalno-pamięciowe. Oni mają poczucie, że są świetni, bo mają dobre oceny. Ci, których talenty nie dają się dopasować do przedmiotu, mają poczucie: jestem średnia, jestem słaby. Muszą przetrwać szkołę, żeby wypłynąć. Dlatego pokazujmy dzieciom, że szukanie talentu odbywa się poprzez ćwiczenie, popełnianie błędów, próbowanie od nowa. Tak jest w kuchni, w sporcie i w grze na ukulele. Żeby coś umieć, trzeba ćwiczyć. Po 20 godzinach jesteś już niezłym amatorem. Już potrafisz zagrać, już nieźle pływasz. Wyjeżdżasz na studia i stajesz się słynny w akademiku, bo potrafisz ugotować coś więcej niż jajecznicę. Pokazujmy wartość ćwiczeń naszym nastolatkom, bo one żyją w świecie, w którym spędza się czas, patrząc na kotki spadające z kanapy na ekranie smartfona. Ha, ha, jaki śmieszny. Czego się dowiedziałeś? Niczego. Jeśli będziemy z dzieckiem gotować, chodzić na wycieczki, nauczy się czegoś konkretnego. Tylko musimy spędzać razem czas i być przygotowani.

Przygotowani?

EP: Pamiętam, jak powiedziałam do syna: odłóż telefon, porozmawiamy. Syn logicznie zapytał: o czym? Zupełnie mnie zaskoczył. No więc, nie dajmy się zaskoczyć. Jeśli świadomie myślimy o wychowaniu, o nauczeniu ich tego, na czym nam zależy, musimy to zaprojektować. Zastanowić się, o czym chcemy rozmawiać, czego chcemy nauczyć i jak to zrobić. Szkoła nauczy biologii i geografii, ale jakim człowiekiem ma być moja córka, mój syn? Zaradnym? Otwartym? Jeśli to przemyślę, nie powiem „pokrój tę marchewkę” tylko „chodź, ugotujemy coś razem”. Stawiajmy sobie cele jako rodzice. Zawsze przed wakacjami patrzę na moje dzieci i zastanawiam się, czego każde z nich powinno się nauczyć tego lata. Jeśli radzi sobie z komputerem, to z pralką da radę, prawda? Czy nastolatek nie powinien potrafić sam wyprasować sobie koszulę? Jeśli się nauczy, będzie umiał przez całe życie. Tylko musi to robić sam, a nie być moim pomocnikiem. Człowiek tak ma, że największą satysfakcję czuje wtedy, kiedy włoży w coś wysiłek. Najsmaczniejszą  herbatę na świecie wypijemy w schronisku, po tym, jak zdobędziemy szczyt.

AK: Mój mąż dopiero po latach dowiedział się, jak jego ojciec uczył go samodzielności. Jako dziesięciolatek miał sam pojechać do babci pod Warszawę – z przesiadką na dworcu. I pojechał, nie wiedząc, że ojciec idzie o krok za nim, czuwa z daleka. Wystawianie dzieci na samodzielność, na wyzwania, to też jest nasza rola.

 

Nauka w domu - aby nauczyć czegoś nastolatka, sami nie musimy być w tym mistrzami 

Jedynym dobrze gotującym nastolatkiem, jakiego znam, jest syn koleżanki, która nie gotuje w ogóle. On sam przejął tę rolę.

EP: Kiedy chcemy czegoś nauczyć nastolatka, nie musimy być w tym mistrzami. Raczej musimy dać impuls. Stworzyć okoliczności, a nie przewodzić. Mieszkamy w Warszawie, a nigdy nie byliśmy w Lesie Bielańskim – może pojedziemy? Nie chcesz? A gdzie chciał(a)byś pojechać, co zobaczyć? To dobry zwyczaj próbować robić z dziećmi coś nowego – odkrywanie jest ważne. Wymyślajmy, proponujmy, ale idźmy też za pomysłem dziecka. Możemy wprowadzić zasadę: dziś jest twój dzień, realizujemy twoje pomysły. Może wybierze coś, co uznamy za mało rozwijające, ale to nie szkodzi. Sama możliwość zaplanowania, decydowania, poprowadzenia innych – jest cenna. Stwórzmy taki rodzinny zwyczaj. Sami też z niego korzystajmy, żeby nasze dzieci choć raz poszły do filharmonii, obejrzały balet – bo szkoła może im tego nie pokazać.

Czyli dobre nawyki to nasza domena. O jakie warto zadbać?

EP: O wspólne czytanie i to wcale nie maluchom, bo to robimy. Chodzi o ten wyciszający, wieczorny moment dnia, kiedy włączamy lampę, siadamy w fotelu i czytamy sobie nawzajem. Nie mamy z naszymi nastolatkami wiele wspólnych zainteresowań, a tu, podczas czytania, przychodzą nam do głowy różne skojarzenia, tematy rozmowy. Pewnego dnia słyszymy: „Wiesz mamo, u mnie w klasie też była taka sytuacja...”. Możemy pogadać, pośmiać się. Jeśli dziecko zerka na telefon, poprośmy, by teraz ono czytało głośno dalej. Nie zmieniajmy tylko tej sytuacji w lekcję, okazję do oceny jego dykcji. Raczej dawajmy dobry przykład i poczekajmy na dobre skutki: badania pokazują, że osoby, które dużo czytają głośno, łatwiej się wypowiadają. Raz my wybieramy książkę, raz dziecko.

AK: Dobrym nawykiem jest sport. Nawet gdy zawodzi rozmowa, nadal mamy coś wspólnego do robienia.

Nauka w domu powinna dotyczyć także aktywności fizycznej 

Tylko, że traktujemy często sport jako coś zastrzeżonego na wyjątkowe chwile: w weekend na basen, w ferie na narty.

AK: Albo jako okazję do wyczynów. Myślę, że niechęć naszych dzieci do sportu bierze się z oceniania, porównywania wyników. A sport powinien należeć do higieny życia codziennego. Nie jest na oceny. U nas na wsi był taki „rytuał”, że ojcowie chodzili z dziećmi na karate. Nie chodziło o to, by zdobyć pas. Ojcowie pokazywali: sport jest ważny, znajdujemy na niego czas, lubimy razem z przyjaciółmi ruszać się, pokonywać własne ograniczenia, dostawać zadyszki. Nie chodzi o to, by dziecko zdobywało medale, tylko by miało ochotę iść z kolegami pograć w kosza lub pojeździć na rowerze.

Ale kiedy dziecko dorasta, kontestuje rodzinne zwyczaje.

EP: I wielu rodziców myśli, że ich rola już się skończyła, bo nie mogą zaprowadzić dziecka na plac zabaw. No nie. „Słuchaj, chcę ci pokazać pewne miejsce, znajdziesz dla mnie dwie godziny?”. „Eeee, nieeee, dlaczego?”, usłyszymy, ale nie odpuszczajmy. To nie jest po to, żeby nam było przyjemnie, tylko dla nich. W końcu pójdziemy i jeśli usłyszymy, że było nieźle, to najwyższa pochwała.

AK: Wszyscy przez to przejdziemy, ale to, czego nauczyliśmy – wróci. Jeśli gotowaliśmy w domu, były rodzinne posiłki i rozmowy przy stole, to czar hamburgera z sieciówki pewnego dnia minie.

EP: Psycholog biznesu Miłosz Brzeziński mówi, że fala dźwiękowa z ust rodzica dociera do dzieci czasem po 40 latach. Nastolatek może nam powiedzieć, że nie będzie już z nami pływać. Ale kiedyś wsiądzie na łódkę i zapali się żeglarską pasją. Bo to my nauczyliśmy go pływać. 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również