Jak rozmawiać z nastolatkiem? Co zrobić, by pomóc swoim nastoletnim dzieciom i sobie? – Czasem warto wywierać mniej presji, zaciekawić się dzieckiem, zaufać mu i nie wyręczać w trudnych sprawach – przekonuje Magdalena Sękowska, psycholog i psychoterapeutka, dyrektor kliniki Uniwersytetu SWPS w Poznaniu. Co to znaczy w praktyce?
Piętnastoletni syn znajomej przychodzi do niej nocą, bo miewa koszmary i się boi. 19-latka deklaruje, że chce mieszkać z rodzicami "najdłużej jak się da". Co się dzieje z naszymi dziećmi? Może za bardzo je kochamy?
Nie można kochać za bardzo. Problemem bywa to, jak realizujemy miłość do dzieci. Czasem nie dostrzegamy ich potrzeb, nie stawiamy im granic – nieraz dlatego, że na stosunku do dzieci waży nasza przeszłość i doświadczenia z domu rodzinnego.
Sama się łapię na myśli: "Ja nie miałam, więc niech oni mają. Mnie nie pozwalali, więc ja pozwolę". Gdy byłam dzieckiem, obowiązywała metoda zimnego chowu. Dzieci mały być grzeczne.
Dzisiaj mówi się o rodzicielstwie bezstresowym, bliskości. Dominuje pogląd, że bycie rodzicem jest czymś naturalnym, więc powinno przychodzić samo z siebie i być przyjemne. Do tego obrazu nie pasuje frustrowanie dziecka, stawianie granic.
A czasem trzeba oznajmić: tego ci nie było wolno zrobić, a skoro zrobiłeś, poniesiesz konsekwencje. Kocham cię, ale ci nie odpuszczę. Nastolatek się złości, buntuje, może powiedzieć: jesteś niedobrą matką, nienawidzę cię. Wtedy wielu rodziców odczuwa niepokój, nieprzyjemne napięcie. I kiepsko sobie z tymi uczuciami radzi.
Widzę to już wśród matek i ojców małych dzieci. Spotykam się z całą rodziną i patrzę na raczkujące niemowlę, które wyciąga rączkę po coś, co stoi kilka kroków od niego. Byłoby dobrze dla jego rozwoju, gdyby rodzic pozwolił mu samodzielnie dostać się do zabawki. A dorośli ułatwiają sprawę i upragniony przedmiot podają. Tak samo zachowują się wobec nastolatków. Chcą wyprzedzić ich pragnienia, czasami myślą i czują za dzieci, zabierając im prawo do wyrażania siebie.
Wciąż coś podajemy: prywatną szkołę, bo dziecko zawaliło klasę w publicznej. Pieniądze, by chronić je przed konsekwencjami jego nieodpowiedzialności. Syn znajomej bez jej wiedzy, nie mając prawa jazdy, zabrał jej samochód i go rozbił. Zapłaciła za straty kilkadziesiąt tysięcy. Miesiąc później zafundowała mu obóz językowy na Malcie.
Nie bez powodu istnieje termin "helicopter parents". "Rodzice helikoptery" kołują nad dzieckiem całą dobę, by usuwać z drogi wszelkie przeszkody. To postawa nadopiekuńcza, w dużej mierze uniemożliwiająca dziecku wykazywanie inicjatywy. "Zimny chów" nie był dobrym kierunkiem, ale dziś mamy przegięcie w drugą stronę. To zrozumiałe: pokolenie rodziców powojennych chciało dla swoich dzieci świata bez strachu i głodu. Rodzice z lat 70. i 80. mieli wyższe aspiracje: zależało im, by dziecko uprawiało sport, chodziło na angielski. Współczesne matki i ojcowie nie boją się bomb, mają ładne mieszkania, znają angielski, więc chcą dać dziecku coś dodatkowego, na co oni sami nie mieli szans. Ale popełniają błąd: spełnianie zachcianek mylą z budowaniem bliskości.
Bliskość to... bycie blisko dziecka?
A co dokładnie pani przez to rozumie? Często podaję przykład mężczyzny, który wracał późno z pracy. Miał wyrzuty sumienia, że nie jest obecny w życiu synka, więc kładł się przy jego łóżku i zasypiał. Był blisko fizycznie – ale czy o to tylko chodzi? Z mojego punktu widzenia bliskość jest bardziej złożona i może się przejawiać tym, że nie wyręczamy, choć dajemy mu pewność: jestem tu i jeśli będziesz potrzebować mojej pomocy, przyjdź do mnie. Jestem tu dla ciebie i zawsze cię kocham. Warto sobie uświadomić, że celem rodzica jest wypuścić dziecko w świat. Wyposażyć je w cechy i kompetencje, które dadzą mu siłę poza domem. Ucząc córkę czy syna jakiegoś zachowania, np. przychodzenia do łóżka mamy, gdy się boi – powinniśmy zadać sobie pytanie, czy to nas zbliża, czy oddala od celu. Jednorazowe bycie w bliskości fizycznej, gdy dziecko coś przeżywa, nie jest zatrzymywaniem dziecka w jego drodze do świata. Ale codzienne spanie z dziećmi 12-, 13-letnimi to już problem, brak przyzwolenia na usamodzielnienie się dziecka.
Można bezstresowo przygotować dziecko do życia w coraz bardziej stresującym świecie?
Życie jest stresujące. Jestem głodna – i to dla mojego organizmu jest stres. Bezstresowe wychowanie jest utopią. Dla mnie definicją dobrego rodzicielstwa jest ta, którą podał Donald Winnicott: nie ma rodzica idealnego, ale rodzic wystarczająco dobry nie tylko zaspokaja potrzeby dziecka, ale też pokazuje granice i porządek świata. Jego dziecko pójdzie w świat, więc musi w domu poznać to, co świat mu zaoferuje i czego może od niego wymagać. Tam, na zewnątrz, czekają sukcesy, radości, ale też frustracje, wyzwania i stres. Nie powinniśmy koncentrować się na chronieniu córki czy syna przed stresem. Od nas mają się nauczyć sposobów tego, jak wykorzystać swój potencjał mimo przeszkód?
Wielu rodziców boi się mówić nastolatkowi „nie” w obawie przed zerwaniem relacji, konfliktami. W naszej rozmowie pojawia się pojęcie stawiania granic. Co to znaczy w praktyce?
To pokazanie dziecku, że traci swoją wszechmoc. Temu, które chce zaanektować sypialnię rodziców, bo we własnej niewygodnie mu się zasypia. Temu, które chce pożyczyć samochód mamy. Ale uwaga: nie chodzi tylko o nakazy i zakazy. Częścią mojej pracy jest obserwowanie rodziny, której terapię prowadzę w naturalnym środowisku, czyli w domu. I widzę taką oto scenę: siedzimy w kuchni, ja, rodzice i nastoletni syn, który „jest niegrzeczny i nie słucha”. Nagle do kuchni wchodzi babcia i kategorycznym tonem mówi do matki chłopaka: O nie, moja droga, ziemniaki na oknie postawiłaś? Przecież zzielenieją! Zabiera ziemniaki i wychodzi. Pytam, czy to normalna sytuacja. „Już się przyzwyczaiłam”, mówi matka. Rozumie pani, co tu się dzieje? Ten chłopak codziennie obserwuje, jak babka narusza granice stawiane przez matkę. A potem matka oczekuje, że syn będzie je respektował. Uczymy się nie tego, co słyszymy, ale tego, co widzimy. Ogromną rolę w tym procesie odgrywają neurony lustrzane. Kiedy pracuję z rodzicami, którzy twierdzą, że ich piętnastoletnia córka nie kontroluje swojej złości, bywa agresywna, pytam, jak oni sami regulują emocje.
Skąd ta dziewczyna ma wiedzieć, jak radzić sobie z sytuacjami wzbudzającymi jej gniew, jeśli ojciec jest pozamykany i jedynym pomysłem na rozładowanie stresu jest butelka wina wieczorem? Nie wystarczy powiedzieć dziecku: nie wrzeszcz, nie rzucaj przedmiotami, jak coś cię wkurzy. Musimy mu pokazać, jak rozładować to wkurzenie.
Właściwy przykład własny to także jest stawianie granic.
Ale my nie chcemy, by między nami a dziećmi przebiegały tak ostro wytyczone granice. Wolimy mieć relację kumpelską. To pomaga osiągnąć cel, jakim jest wypuszczenie samodzielnego dziecka w świat, czy go oddala?
Słyszę od rodziców: chcę być przyjacielem mojego dziecka. Tłumaczę wtedy: jeśli dziecko ma kumpla, to nie ma rodzica. Nastolatek dowiaduje się, kim jest i kim chce być w konfrontacji. I tak ma być! Ale trudno jest się skonfrontować z kumplem, prawda? Mamy wtedy problem, bo wypuścimy w świat młodego dorosłego, który nie będzie umiał bronić swoich racji, różnić się, przeciwstawiać, bo nie nauczono go tego w domu. Odwołam się tu do koncepcji Jespera Juula, zdaniem którego rodzic powinien wejść w rolę sparingpartnera nastoletniego dziecka, ale nie w kategorii zawodnika tej samej klasy, ale trenera. Trzeba się trochę pospierać, poboksować, to zdrowe. Jeśli spotkam się z koleżankami, które potakują każdemu mojemu słowu, to spotkanie mnie nie wzbogaci, nie rozwinie, nie skłoni do myślenia. Ale dyskusja z kimś, kto ma inne poglądy… Cóż, mogę czuć dyskomfort, nawet niepokój, ale taka sytuacja sprzyja rozwojowi. Tu wracamy do ważnej kwestii: aby trenować z dzieckiem, trzeba być gotowym na dezaprobatę z jego strony.
Na to, że powie: nie znasz się, nie cierpię cię, nie rozumiesz mnie?
Na usłyszenie tego, tak. To zresztą nie znaczy, że dziecko tak myśli i czuje!
Psychologowie mówią, że rodzic powinien być dla dziecka jak… kontener, który pomieści wszystko: uwielbienie, ale i niechęć; miłość, a czasem też nienawiść. Nastolatek musi wiedzieć, że może wrzucić do kontenera wszystko, a kontener się nie obraża, nie tragizuje.
Rodzic tego nie robi – jeśli rozumie, że taka jest jego rola w tym okresie rozwojowym. Wiele matek i ojców zbyt dosłownie traktuje jednak wypowiedzi nastoletnich dzieci. Nie są świadomi, że młody człowiek musi próbować jak aktor w teatrze. To próbowanie bywa poszturchiwaniem, zaczepianiem, negowaniem zdania rodzica dla samego negowania, a nie dlatego, że tak się myś- li. Nie można pójść pewnym krokiem w świat bez tego boksowania. Czasami niemiłe słowa są tylko sposobem na wyrażenie kłębiących się w młodym człowieku uczuć. Co ważne, nie chodzi o to, żeby rodzic nie miał swoich emocji i ich nie wyrażał, ale by zrozumiał, że dorastanie to czas, w którym dziecko musi wypełnić zadanie zbudowania swojej tożsamości.
Z badań na zlecenie ONZ wynika, że polskie nastolatki należą do najbardziej zakompleksionych w Europie. Jak to możliwe?! Wszyscy znani mi rodzice utwierdzają dzieci w przekonaniu, że są mądre, świetne...
Poczucie własnej wartości nie składa się jedynie z tego, co mówią rodzice. Ważne jest, jak traktują nastolatka, jak go oceniają w działaniu, na ile mu pozwalają. Mówią „jesteś mądry” – ale nie pozwalają pojechać z kolegami nad morze, choć rówieśnikom wolno. Mówią „jesteś inteligentny”, a potem pytają, czemu nie ma czerwonego paska na świadectwie. Dzieci za często słyszą, że nie są w porządku. Zdania najczęściej wypowiadane przez rodziców do dzieci to: czemu nie posprzątałeś pokoju? Czemu jeszcze nie wyniosłaś tego talerza? Dlaczego się tak odzywasz?
Od 30 lat obserwuję relacje rodziców i ich dzieci – na tym polega moja praca – i słyszę mało komunikatów przyzwalających: jedź, zrób, pewnie, fajny pomysł. Przeważają instrukcje i słowa krytyki. Trudno w takich warunkach nabrać przekonania, że jest się wartościowym człowiekiem. I trudno się usamodzielnić.
Kluczowa w budowaniu wysokiej, stabilnej samooceny dziecka jest ciekawość rodziców: jakie to moje dziecko jest? Co ono myśli i czuje? Jaki ma pomysł na siebie? Co chce robić? Dorośli często mówią, że nastolatek źle myśli, że powinien inaczej, a rzadko wnikają w istotę sprawy: dlaczego syn, córka tak uważa? To dlatego nastolatek mówi potem: jestem głupi, i boi się zdawać do dobrej szkoły, bo „i tak sobie nie poradzi”. Dziecku trzeba… ufać.
Ale... trudno zaufać nastolatkowi, wiadomo, jakie oni mają pomysły! Jeden nierozważny krok w tym wieku może zaważyć na całym życiu!
W psychologii Eric Berne mówi się o tzw. sile phyzis, która pcha człowieka do realizacji własnego potencjału. Zgodnie z tą teorią życie każdego z nas, także nastolatka, zmierza do samorealizacji – niektórzy docierają tam szybciej, inni muszą trochę się z życiem pospierać. Rodzicom zależy, by tę drogę skrócić, uprościć.
Wchodzą w świat nastolatków z gotowymi szablonami: bądź taki, bo tacy osiągają sukces. Współczesne nastolatki są samotne również z tego powodu, że im nie ufamy. Wolimy je wyręczać niż dawać wolną rękę. Nie próbujemy ich poznać albo nie potrafimy. Wygodniej nam „wiedzieć lepiej”, co jest najlepsze. We współczesnym świecie trudno znieść niewiedzę, niepewność. A przez taki moment każdy rodzic musi przejść: nastolatek nie wie, dokąd pójdzie, kim będzie. Leonardo da Vinci powiedział, że cnotą mądrości jest umiejętność wytrzymywania sytuacji niejasnych.
Wytrzymywania… jak długo?
Erik Erikson, wybitny psycholog, powiedział, że czasami w rozwoju nastolatka potrzebny jest okres… moratorium. Odroczenia dorosłych decyzji, nacisku społecznego: zdecyduj się, zorientuj, zdeklaruj – szybko, bo czas ucieka!
Młodzi ludzie muszą poeksperymentować – nie chodzi mi o ekscesy na imprezach – tylko o poznanie siebie w różnych sytuacjach. Zacząć jedne studia i rzucić. Pójść na drugie. Wyjechać do Londynu albo na drugi koniec świata. Podjąć pracę niekoniecznie prestiżową. Niekiedy przyda się rozmowa z psychologiem, terapeutą, wujkiem, który prowadzi firmę. To może potrwać kilka miesięcy, rok. Ważne, by w tym czasie nie wywierać presji, nie pytać: no i kim ty właściwie będziesz, bo czas leci?!
Młody człowiek jest już tak znękany tym pytaniem, które sam sobie zadaje, że nie musimy się do tego dokładać. Jeśli czasem wzdychamy, jak nam ciężko z nastolatkiem, to zapewniam: jego zadanie jest trudniejsze. Niełatwo samego siebie stworzyć, chociaż większość z nas o tym później nie pamięta.