Relacje

Jak rozmawiać z córką lub synową o wnukach (lub ich braku), by nie popsuć relacji rodzinnych?

Jak rozmawiać z córką lub synową o wnukach (lub ich braku), by nie popsuć relacji rodzinnych?
Rozmowy o wnukach mogą popsuć relacje rodzinne.
Fot. Istock

Kiedy Ania powiedziała mamie, że nie chce mieć dzieci, usłyszała: "Każdy je ma, z tym się nie dyskutuje". Marta w podobnej sytuacji dowiedziała się, że jest nienormalna i że nie powinna wiązać się z mężczyzną, bo tylko zniszczy mu życie. Młode kobiety, którym nie pali się do matkowania, w rodzinnych domach trafiają na mur niezrozumienia. Rodzice nie potrafią zaakceptować wyboru swych bezdzietnych córek, córki z kolei czują się wrabiane w macierzyństwo. Jak o tym rozmawiać, by nie nadszarpnąć rodzinnych więzi?

Czy kobieta musi być matką?

"Kobieta powinna mieć dziecko, aby czuć się pełnowartościowym człowiekiem" – pod tym sformułowaniem w 2000 roku podpisywało się 70% polskiego społeczeństwa. Podobne zdanie miał wówczas co drugi Niemiec i zaledwie co dziesiąty Fin. Od tamtego badania minęło ponad dwadzieścia lat, w wielu sferach życia zaszły rewolucyjne zmiany, ale figura kobiety-matki wciąż włada naszą społeczną wyobraźnią. Wokół niej toczą się gorące spory polityczne i zażarte dyskusje przy rodzinnych stołach. Pretekstów do spięć nie brakuje, bo młode Polki coraz powszechniej odrzucają obarczoną tradycyjnymi powinnościami rolę matki i wybierają wolność od dzieci. A przynajmniej odkładają macierzyństwo na świętego nigdy.

Według naukowców ze Szkoły Głównej Handlowej aż 25% kobiet urodzonych w 1975 roku prowadzi bezdzietne życie. Wśród ich młodszych koleżanek odsetek bezdzietnic będzie prawdopodobnie jeszcze większy. Ta niechęć do macierzyństwa wciąż budzi społeczny opór. Protestują zarówno politycy zainteresowani wskaźnikami demograficznymi, jak i rodzice tęskniący za wnukami. Ale najgłośniej i w sposób najbardziej uciążliwy dla młodych kobiet protestują... ich matki i teściowe – tak przynajmniej wynika z mojej facebookowej sondy. Zanim usiadłam do napisania tego tekstu, zebrałam od czytelniczek "Bezdzietnika" ponad pięćdziesiąt historii rodzinnych i tylko w kilku panowie głośno i konsekwentnie domagali się wnuków. Zazwyczaj milczeli albo szybko godzili się z rolą niedziadka. Najgorętsze spory o potomstwo i jego wartość toczyły się między kobietami – ponad połowa przepytanych przeze mnie bezdzietnic brała w nich udział. Nadstawmy więc ucha i sprawdźmy, jak przebiegają te najbardziej burzliwe i destrukcyjne dyskusje o wnukach, by wiedzieć, jakich błędów unikać.

 

Matki i córki rozmawiają o potomstwie

Karolina, odkąd pamięta, powtarzała, że nie chce mieć dzieci, lecz jej mama nie brała tego na poważnie. "A tam – śmiała się – ja w twoim wieku też tak mówiłam, a teraz co? Mam dwójkę". Jednak lata mijały, argument "ja w twoim wieku" tracił aktualność, a Karolina uparcie trwała w bezdzietności. Mama zmieniła więc taktykę i zaczęła częściej zapraszać do domu synową z maleńkim dzieckiem w nadziei, że córka "zarazi się" instynktem macierzyńskim. Nie poskutkowało.

Lubię dzieci i chętnie się z nimi bawię – mówi Karolina – ale swoich mieć nie chcę. Mogę zostać ciotką, matką – nie!

Agnieszka wychowała się w rodzinie z problemem alkoholowym. Z dzieciństwa pamięta kłótnie, przemoc, zapach alkoholu i poczucie zagrożenia. Nieraz udzielała matce pomocy lub wzywała policję, bo w domu lała się krew. Szybko musiała dorosnąć i pójść na swoje. Dziś jest w stabilnym, bezdzietnym związku i nie zamierza tego zmieniać. Nie lubi dzieci. To budzi zdumienie wśród bliskich. Matka Agnieszki ciągle pyta, kiedy w końcu zostanie babcią. Oskarża zięcia o niewypełnianie małżeńskich obowiązków. Naciskają też teściowie. Podczas rodzinnych spotkań powtarzają, że chcieliby wnuka od najstarszego syna i dopytują się, czy młodzi wybrali już dla niego imię. Agnieszkę to męczy.

Oni myślą, że jestem jakaś wybrakowana – tłumaczy. – Urodzenie dziecka to dla nich szczyt kobiecości.

I jeszcze Alicja. Jej rodzice, choć sami mieli czworo dzieci, bez problemu zaakceptowali bezdzietność córki, ale teściowa wciąż domaga się wnuka. Ogląda zdjęcia i filmiki znajomych babć, rozczula się nad bobasami, a Alicję, w przypływie złego humoru, nazywa egoistką. Potem przeprasza. Zastanawia się, jaki błąd popełniła, wychowując syna na bezdzietnego samoluba. Młodym jest przykro. Kupili mieszkanie na drugim końcu Polski i nie palą się do zacieśniania kontaktów rodzinnych, ale od czasu do czasu spotkać się trzeba. Teściowa wykorzystuje te rzadkie okazje, by przemycić pronatalistyczny przekaz. Półsłówkami, aluzjami i niedopowiedzeniami cierpliwie urabia synową. 

Czuję się jak inkubator, nie synowa – skarży się Alicja. – Wydaje mi się, że teściowa jest dla mnie miła tylko dlatego, że chce ode mnie wnuka.

Najczęstsze błędy pojawiające się w rozmowach o wnukach

Lekceważenie i pobłażliwość

Spójrzmy, ile w tych rozmowach złych emocji i wzajemnego niezrozumienia! Dorosłe kobiety, jeśli głośno zadeklarują bezdzietność lub po prostu nie dostarczą wnuka na czas, traktowane są często jak kapryśne nastolatki. Matki pobłażliwie traktują nie tylko wybór córek, ale także wszystko to, co za tym wyborem stoi: zawiły splot uczuć, lęków i przekonań. Z góry zakładają, że bezdzietność to manifestacja szczeniackiego buntu, chwilowa fanaberia, która przejdzie jak młodzieńczy trądzik. Nie pytają więc córek o uczucia ani o racje, mówią za to: "jeszcze zmienisz zdanie", "kiedyś zmądrzejesz", "wydziwiasz", "cudujesz", "jesteś niepoważna", "będziesz miała, to będziesz chciała".

Czasami nic nie mówią, po prostu puszczają mimo uszu deklaracje córek, nie przyjmują ich do wiadomości, ostentacyjnie milczą lub podczas codziennych pogawędek tak dobierają słowa, by dać córkom do zrozumienia, że ich bezdzietne życie traktują jako tymczasowe. Moje rozmówczynie wymieniają takie zatrute komunikaty jednym tchem: "jak urodzisz, to…", "wciąż mam nadzieję…", "nadal czekam", "jeszcze nie mam wnuków". Przytoczone urywki zdań brzmią niewinnie, ale kryją olbrzymi ładunek lekceważenia. Młode, bezdzietne kobiety, wkraczając w dorosłość, od najważniejszych osób w swoim życiu dowiadują się, że wszystko, co czują i co uważają, jest nieistotne, a decyzje, jakie podejmują, można przekreślić wzruszeniem ramion. Trzeba bardzo mocno sobie ufać, by zignorować ten demolujący emocjonalnie przekaz.

 

Zawstydzanie i obwinianie

Ale lekceważenie i pobłażliwość to nie jedyne narzędzia przymusu prokreacyjnego, po jakie sięgają matki w rozmowach z córkami i synowymi. Równie często posługują się zawstydzaniem i obwinianiem. W wielu domach panuje przekonanie, że posiadanie dzieci jest czymś naturalnym, a zatem rezygnacja z nich to w najlepszym wypadku ekstrawagancja, w najgorszym – wynaturzenie. Odstępstw od normy społecznej nie puszcza się płazem, stąd ostry ton rodzinnych sporów toczonych wokół świadomej bezdzietności. Kobiety, które nie chcą być matkami, słyszą: "jesteś nienormalna", "coś z tobą nie tak", "powinnaś się leczyć". Posądza się je o egoizm, emocjonalną niedojrzałość i brak odpowiedzialności. Matki potrafią publicznie zarzucić bezdzietnym córkom tchórzostwo lub lenistwo, nie czując przy tym krztyny zażenowania. Na forum rodziny omawiają ich możliwości prokreacyjne, rozliczają młodych z wypełniania małżeńskich obowiązków i rozwodzą się nad jakością ich materiału genetycznego. To, co najintymniejsze, staje się przedmiotem wielostronnych, upokarzających negocjacji.

Co czują córki?

Jak młode kobiety reagują na te wymuszone rozmowy? Źle. Świadczy o tym choćby dobór słownictwa, jakim się posługują, relacjonując potyczki z rodzicami. Według nich bliscy nie "rozmawiają", ale "dogadują", "cisną"," atakują pytaniami"," robią przytyki", "naciskają", "wiercą dziurę w brzuchu" lub "wchodzą życie z butami. W tych sformułowaniach pulsuje irytacja. Córki, zamiast miłości i wsparcia, dostają od matek jednoznaczny przekaz: "nie jesteś dla mnie ważna, ważniejszy jest wnuk".  Czują się tym zranione, ale także zmęczone i zniechęcone bojami o prokreacyjną niezależność. Brakuje im wiary w możliwość porozumienia. Nie chcą być traktowane lekceważąco ani przedmiotowo. Nie chcą być publicznie zawstydzane, obarczane cudzymi pragnieniami ani oceniane przez pryzmat stereotypów towarzyszących bezdzietności z wyboru. A tych jest niemało.

Badania prowadzone od lat osiemdziesiątych pokazują, że dobrowolnie bezdzietni są postrzegani jako zapatrzeni w siebie karierowicze, ludzie samolubni, społecznie niedostosowani, emocjonalnie niedojrzali, samotni, nieodpowiedzialni, a także mniej wrażliwi i kochający niż osoby posiadające dzieci. Te obiegowe opinie niemal zawsze ujawniają się podczas sporów o wnuki i bardzo utrudniają komunikację. Najlepiej wyraziła to jedna z moich rozmówczyń: "Teściowa na co dzień uważa, że jestem dobrym człowiekiem, ale gdy mówię, że nie chcę być matką, natychmiast zmienia zdanie". To pokazuje, jak bardzo stereotyp złej bezdzietnicy, będący rewersem wyidealizowanego obrazu matki, potrafi przesłonić prawdziwą osobę. 

 

Dlaczego matkom tak trudno dogadać się z bezdzietnymi córkami?

Bo się o nie boją

Dlaczego niektóre matki ignorują odczucia córek i za wszelką cenę, ryzykując ostry konflikt, próbują nakłonić je do macierzyństwa? Najprostsza i pewnie najczęstsza odpowiedź brzmi: z troski. Niegdyś świat dość bezceremonialnie obchodził się z osobami bezdzietnymi. Jedyne, co miał im do zaoferowania, to samotność i status odszczepieńca. To dawne dzieje, ale pamięć o smutnych i zgorzkniałych Martach Korczyńskich wciąż w nas tkwi. Uważa się, że ludzie bezdzietni wiodą puste, jałowe życie, a po latach, obserwując szczęśliwe rodziny, żałują swojego wyboru. Żadna matka nie chce takiego losu dla swojej córki, a skoro dobrze jej życzy – życzy jej właśnie potomka. Sama przecież wychowała dziecko lub kilkoro dzieci i jest szczęśliwa.

Sytuację zaciemnia fakt, że o braku dzieci rozmawia się zazwyczaj językiem stereotypów. Matki nie pytają córek o to, dlaczego rezygnują z macierzyństwa. Ich decyzję tłumaczą sobie modą, wygodą albo wpływami popkultury, a zatem przesłankami wątpliwymi i niezbyt poważnymi, ale mocno zakorzenionymi w naszym myśleniu o odmowie prokreacji. Żyjemy w pronatalistycznej kulturze, która uparcie odrzuca koncept, by za bezdzietnością z wyboru stały ważne, sensowne i głębokie pobudki. Takie zarezerwowane są wyłącznie dla macierzyństwa i ojcostwa. Matki wrabiają więc córki w pieluchy, ponieważ boją się, że te z głupoty lub dla kaprysu pozbawią się ważnego życiowego doświadczenia.

Bo inaczej niż córki interpretują bezdzietność

Starcia między starszą a młodszą generacją kobiet biorą się również z odmiennych interpretacji zjawiska bezdzietności. Jeszcze kilka dziesięcioleci wstecz dzieci były oczywistym składnikiem kobiecego życia, a jeśli nie pojawiały się na świecie, to zwykle za sprawą okoliczności. Przykrych okoliczności! Choć bezdzietność wcale nie należała do rzadkości, traktowano ją jako ułomność lub życiowe niepowodzenie i raczej się nią nie chwalono. Świadoma rezygnacja z prokreacji właściwie nie istniała, a jeśli już pojawiała się w przestrzeni publicznej, to zwykle opisywano ją w kategoriach moralnego zła, podczas gdy urodzenie dziecka zawsze było opowiedzeniem się po stronie dobra, życia i miłości.

Dziś macierzyństwo jest efektem skomplikowanych wewnętrznych negocjacji, których wynik wcale nie musi być przesądzony. "Kobiety szukają w sobie aktywnego pragnienia bycia matką – mówi dr Elżbieta Korolczuk, autorka książki "Matki i córki we współczesnej Polsce" – a jeśli go nie znajdują, często rezygnują z posiadania dzieci". A zatem bycie matką to wybór, bezdzietność zaś zyskuje status atrakcyjnej kontrpropozycji. Współczesny świat wpisał w nią tak pożądane cechy, jak: niezależność, mobilność, elastyczność, przedsiębiorczość czy asertywność, dzięki czemu przestała być synonimem niepełnego lub przegranego życia. To duża zmiana społeczna, za którą nie nadążają rodzinne narracje. Dla pokolenia matek brak dzieci nadal bywa zawstydzającym defektem, podczas gdy dla pokolenia córek to po prostu jedna z wielu dostępnych opcji, nieobarczona negatywnymi skojarzeniami.

Bo same nie miały wyboru

Wiele omawianych tu międzypokoleniowych dyskusji toczy się wokół pytania: czy macierzyństwo to wybór, czy przeznaczenie? W wypowiedziach matek często pojawiają się kategoryczne sformułowania: "to nie od ciebie zależy", "nie ty o tym decydujesz", "ja też nie chciałam i mam". Dziecko jako nieuchronność to popularna figura w rodzinnych sporach; figura, która młodym kobietom, wychowanym w kulcie planowania i zarządzania, wydaje się czymś nieznośnym. Matki i córki inaczej w tym kontekście definiują odpowiedzialność. Dla starszego pokolenia jej wyrazem jest zgoda na to, co zsyła los; dla młodszego – przejęcie sterów życia. Młode kobiety nie chcą bezwolnie poddawać się macierzyństwu, zwłaszcza jeśli w rodzinnym domu widziały, ile pracy i wyrzeczeń ono kosztuje. Bywają też rozczarowane postawą matek, które swoje szczęście oddały walkowerem.

Jednak najwięcej goryczy pojawia się tam, gdzie matki próbują dzieckiem unieszczęśliwić córki, bo same w macierzyństwie były nieszczęśliwe. "To relacja pełna zawiści i poniżenia – tłumaczy Elżbieta Korolczuk. – Dziecko jest pozbawiane prawa do szczęścia i realizowania siebie. Zmusza się je, by podążało tą samą drogą, którą podążała matka, bo to potwierdza, że taki jest po prostu los. Nie można z tym walczyć. Wspólnym doświadczeniem matek i córek ma być brak szczęścia, poniżenie i jakiś rodzaj cierpienia". W takich układach młode bezdzietnice w matkach zamiast sojuszniczek widzą bezwzględne strażniczki tradycyjnego, krzywdzącego dla kobiet podziału ról płciowych. Nic dziwnego, że w ich wzajemne relacje wkrada się chłód, dystans i brak zaufania.

Bo uważają, że córki zaciągnęły u nich pokoleniowy dług

Sytuacji negocjacyjnej bezdzietnych kobiet nie poprawia fakt, że w naszej kulturze bycie córką (ale już nie synem) jest rodzajem długu zaciągniętego wobec rodziców. Trzeba go regulować na wiele sposobów: nieodpłatną opieką, świadczeniem rozmaitych przysług, byciem na zawołanie, ale także potomkiem. Rodzice mówią: „daj nam wnuka” albo „chcemy wnuka” i nie dostrzegają w tym nadużycia. A przecież traktują córkę jako narzędzie służące zaspokojeniu własnych potrzeb. Taka bezduszność uchodzi płazem tylko dlatego, że nasze społeczeństwo – jak wyjaśnia Elżbieta Korolczuk – "od wieków postrzega kobietę jako tę, która się poświęca; która nie ma własnych potrzeb czy pragnień, a jedynie odpowiada na pragnienia i potrzeby innych osób i z tego czerpie satysfakcję". W niektórych rodzinach mit kobiety-ofiarnicy wydaje się tak silnie zakorzeniony, że przesłania dobro tej prawdziwej kobiety – córki, której odmawia się prawa do życia po swojemu.

Bo dały córkom inne wychowanie niż to, które same odebrały

W zebranych przeze mnie wypowiedziach pojawia się jeszcze jeden ciekawy motyw – deklarowaną bezdzietność córek matki traktują często jako wychowawczą klęskę, a przynajmniej dotkliwe niepowodzenie. Pytają: "Gdzie popełniłam błąd?" albo "Jak to się stało, że wychowałam taką egoistkę?". I chyba nikogo to nie dziwi, w końcu tym, co matki przekazują córkom, jest radość z matkowania właśnie. Jeśli młode kobiety odrzucają tę rolę, dla starszych to sygnał, że się w niej nie sprawdziły.

Ale w tym samobiczowaniu może tkwić coś jeszcze. Zwraca na to uwagę Elżbieta Korolczuk w swojej książce o matkach i córkach we współczesnej Polsce. Z jej badań wynika, że obraz macierzyństwa przekazany córkom przez pokolenie matek oparty jest na głębokich sprzecznościach. Matki starały się z jednej strony zaszczepić córkom obowiązujący w Polsce heroiczny model macierzyństwa oparty na poświęceniu i rezygnacji z siebie, z drugiej strony, nauczone własnymi nieciekawymi doświadczeniami, straszyły ciążą i robiły wszystko, by ich latorośle zdobyły wykształcenie oraz dobrą posadę gwarantującą niezależność. Tak na wszelki wypadek, gdyby inwestycja w rodzinę okazała się chybiona, a z partnera wyszedł drań. "Większość kobiet – pisze Korolczuk – wydaje się przy tym nieświadoma tej ambiwalencji i sytuację, gdy ich dorosła i niezależna już finansowo córka nie ma i/lub nie chce mieć dzieci, odbierają jako niezrozumiałą (...)".

Jakich błędów unikać w rozmowach z bezdzietnymi córkami?

Młode kobiety żyją w innym świecie niż ten, w którym dorastały i układały sobie życie ich matki i babki, nie mogą więc ślepo powielać ich wyborów. Jeżeli matki tego nie zaakceptują, przepaść między nimi a córkami będzie się tylko pogłębiać. Jak zatem rozmawiać, żeby zasypać te podziały? Oto kilka niezawodnych recept.

  • Nie zakładaj niczego z góry. Pytaj i słuchaj. W tych nieudanych dyskusjach na temat wnuków matki rzadko wypytują córki o powody rezygnacji z macierzyństwa, a jeśli pytają, to tylko po to, by zanegować lub wyśmiać argumenty córek. Nie interesują się ich uczuciami ani przemyśleniami. Sięgają po stereotypowe wytłumaczenia bezdzietności: zarzucają córkom niedojrzałość lub egoizm, ich postawę traktują jako efekt wygodnictwa albo zapatrzenia w modne kulturowe wzorce. To błąd, który może sporo kosztować. Jeżeli nie chcesz nadwerężyć relacji z córką, odrzuć te obiegowe opinie i wsłuchaj się w to, co ona mówi. Bez oceniania i zakładania z góry, że wiesz lepiej. Po prostu słuchaj…
  • Nie przekonuj, ale próbuj zrozumieć. To jedna z największych pułapek sporu o wnuki – wiara w to, że dziecko trzeba przekonywać do rodzicielstwa. Nie trzeba, a wręcz nie należy. W dzisiejszym świecie decyzję o byciu matką każda kobieta podejmuje na własną rękę. Jedyne, co możesz zrobić, to rozmawiać, pytać, słuchać i podążać za córką. Każda ingerencja w jej wybór może mieć przykre konsekwencje. Niechcianego macierzyństwa żałuje się równie mocno jak niechcianej bezdzietności. 
  • Zobacz w córce człowieka, a nie stereotypową bezdzietnicę. O kobietach bezdzietnych pisze się i mówi w niepochlebnym tonie. Uważa się, że są niespełnione, samolubne, puste, płytkie, lekkomyślne, niedojrzałe, niezdolne do poświęceń. Pamiętaj jednak, że to nie jest zbiorowy portret niematek (bo te są przecież różne), ale rewers stworzonego przez społeczeństwo obrazu modelowej matki. Jego karykatura. Sięganie po te epitety z pewnością nie pomoże w porozumieniu, córka po prostu poczuje się zraniona i zniechęcona do dalszych rozmów. Nawet jeżeli nie możesz pogodzić się z jej wyborem, nie oceniaj je przez pryzmat bezdzietności. To wciąż ta sama osoba, którą od lat znasz i kochasz, a nie jakaś upiorna, stereotypowa antymatka. 
  • Nie posługuj się utartymi powiedzeniami. Odrzuć te wszystkie: „nie spełnisz się jako kobieta”, „zmienisz zdanie”, „kiedyś będziesz żałować”, „kto ci na starość szklankę wody poda?”. Podobnie jak stereotypy oddalają cię od córki, pogłębiają przepaść między wami, niczego przy tym nie załatwiając. Reakcją na te wyświechtane slogany jest jedynie złość, bezsilność, irytacja. Jeżeli naprawdę chcesz dotrzeć do swojej córki i porozmawiać z nią o przyszłości, ugryź się w język za każdym razem, gdy na jego końcu pojawi się slogan lub stereotyp.
  • Nie lekceważ deklaracji o bezdzietności, nie mów: „wydziwiasz”, „kiedyś zmądrzejesz”, „jeszcze zmienisz zdanie”. To doniosła, życiowa decyzja i tak powinna być traktowana. Nawet jeżeli córka kiedyś zmieni zdanie, to w chwili, gdy z tobą rozmawia, czuje się osobą bezdzietną i jest to dla niej ważne. Każdy, wkraczając w dorosłość, musi wierzyć w swoje życiowe kompetencje, choćby na wyrost. Odnosząc się do wyboru córki pobłażliwie, lekceważąc go, wyśmiewając lub kwestionując, odbierasz jej to, czego potrzebuje najbardziej – zaufanie do samej siebie.
  • Nie wzbudzaj w córce lub w synowej poczucia winy. W rodzinnych rozmowach o wnukach pada niekiedy zatruta fraza: „to twoja wina”. Twoja wina, że mój syn nigdy nie zostanie ojcem. Twoja wina, że wasze małżeństwo się rozpadnie. To jedna z najgorszych rzeczy, jaką mogą zrobić rodzice: wejść pomiędzy partnerów i judzić ich przeciwko sobie. Małżeńskie czy partnerskie rozmowy o dzieciach są wystarczająco trudne i bez rodzicielskich nagabywań. 
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również