Alina jest rozczarowana, że matka nie pochwala jej ryzykownej decyzji. Liczyła na jej zrozumienie i wsparcie, tymczasem spotkała się z ostrą krytyką.
– Alinka karierę robi w Warszawie. No, już awansowała na kierownika! – do dzisiaj pamiętam opowieści matki serwowane każdej sąsiadce. To było kilkanaście lat temu. Była ze mnie dumna, ale chwilami miałam wrażenie, że w przesadny sposób. Jakby mówiła znajomym: – Widzicie, jaką mam udaną córkę?! Bo jestem lepszą niż wy matką!
Z czasem odkryłam, że jej aprobata była dla mnie uzależniająca. Donosiłam na bieżąco o kolejnych sukcesach: służbowy samochód, fundusz reprezentacyjny, firmowa karta... Robiłam to, bo lubiłam jej pochwały. Rozwiewały moje wątpliwości, czy aby na pewno jestem na właściwym kursie.
Mama od dzieciństwa wpajała mi, że "nie wolno mi być przeciętniakiem". Gdy przyniosłam czwórkę z klasówki, słyszałam: – Jestem tobą rozczarowana. Kiedy zakwalifikowałam się do olimpiady z polskiego, powiedziała: – Nie ciesz się, jeszcze nie wygrałaś. Poprzeczka ustawiona była wysoko, a ja starałam się doskoczyć.
Gra z matką w idealną córkę przestała mi odpowiadać, gdy skończyłam 40 lat i obudziłam się sama w ekskluzywnym apartamencie z przygnębiającą myślą, że nie mam rodziny i może nigdy nie będę mieć. Praca po 12 godzin dziennie, a tego wymagał mój sukces, rozbijała kolejne relacje. Rozumiałam partnerów, którzy odchodzili. Co to za związek, gdy spędza się wspólnie czas tylko w weekendy?
Czułam się wypalona: delegacje, hotele, kolejne konferencje, które organizowałam. Od lat robiłam to samo. Lockdown był początkiem końca. Przymusowa kwarantanna, zakaz działalności dla firm z mojej branży, w końcu dostałam wypowiedzenie. Nawet się nie zmartwiłam. – Sama nie potrafiłam zrobić tego kroku, życie zadecydowało – pomyślałam.
Od lat ćwiczę jogę. Fajnie byłoby zrobić kurs instruktorski i zostać nauczycielką. Mieć czas, kogoś poznać, może nie jest za późno na dziecko? Zobaczyłam, że moje życie może być inne, i to wcale nie znaczy, że gorsze. Bez wysokiej pensji i wyjazdów za granicę. Tęskniłam za spokojem, bliską relacją... Podzieliłam się z mamą przemyśleniami.
Wyznałam, że raczej nie wrócę do pracy w branży, ale nie musi się martwić, bo mam nowy plan. – Jaki plan? – zapytała sztywno. Opowiedziałam. Zamilkła, kręcąc z niedowierzaniem głową, a po chwili zaczęła wykrzykiwać, że mam nie po kolei w głowie, że zawsze były ze mną problemy, od dziecka nie umiałam na nic się zdecydować, że mam jej słuchać, bo moje pomysły świadczą o niedojrzałości.
Zdębiałam. Nigdy nie słyszałam tylu złych słów na swój temat. A jeszcze niedawno mówiła o "dumie z takiej córki"! Czy jestem dla niej coś warta tylko na prestiżowym stanowisku? Nie mam prawa do kłopotów, własnych potrzeb, wyborów? Przecież nie obciążam jej konsekwencjami. Mam oszczędności, mieszkanie, biznesplan na nową działalność.
Nie chciałam od matki niczego poza tym, by spróbowała mnie zrozumieć. Chciałam usłyszeć: – Wierzę w ciebie. Dlaczego właśnie teraz chce mnie przekonać, jak bardzo jestem... nieudana. Nie potrafi przełożyć miłości na akceptację i wsparcie mnie?
Po tamtej rozmowie wyrósł między nami mur. Ona pyta "co słychać?", ja mówię "jakoś leci", i unikam szczegółów z lęku przed dezaprobatą. Czasem czuję ulgę, czasem rozżalenie. Bo w końcu to moja matka. Kto miałby mnie rozumieć lepiej od niej...