Beata postanowiła odejść od męża, który źle ją traktował. U swojej matki szukała wsparcia i zrozumienia. Niestety, czekało ją rozczarowanie...
Długo zbierałam się, by powiedzieć mamie, że rozstaję się z mężem. I nie spodziewałam się tej reakcji. – Co ty wyprawiasz, przecież wiesz, że mam chore serce! Pomyślałaś, że mogę dostać zawału? Jak mogłaś wpaść na taki głupi pomysł! Rozwód?! Może to się da odkręcić... – gorączkowała się, nie słuchając moich argumentów.
– Nic się nie da odkręcić. Nie mówiłam ci, ale Robert był wobec mnie agresywny, upokarzał mnie. Próbowałam ratować małżeństwo, nie wyszło – odpowiadam. Matka milczy, potem bąka coś, że Robert to dobry człowiek, że ja też nie jestem idealna, ona, jako matka, najlepiej to wie. Zabrzmiało, jakby sugerowała, że zasługiwałam na wyzwiska, szarpaninę w korytarzu, wydzielanie mi pieniędzy z upokarzającymi komentarzami. Żegnam się szybko, przełykając łzy.
Matka przestaje dzwonić, choć kiedyś robiła to codziennie. Informuje tylko, że nie pomoże mi w przeprowadzce do wynajętego mieszkania, bo "nie popiera głupich pomysłów". I przysyła "dobrą radę": żebym nie zabierała rzeczy, za które zapłacił Robert, bo wtedy on nie zgodzi się przyjąć mnie z powrotem. Przyjąć? Nie potrzebuję, żeby Robert mnie "przyjmował". To ja chcę się z nim rozwieść!
Matce się to nie mieści w głowie. Może dlatego, że ojciec ją zostawił, nie płacił alimentów, a ona pracowała na dwóch etatach, żeby nas utrzymać – próbuję ją usprawiedliwiać. Nie były to prace marzeń. – Samotna matka musi brać, co dają – powtarzała to zdanie jak mantrę przez całe moje dzieciństwo. Było jej ciężko, wiem. Wzdychała: – Patrz na sąsiadkę. Ani mądrzejsza, ani ładniejsza ode mnie, a mąż jej zapewnia spokojne życie. Pamiętaj, córeczko, mężczyzna to najważniejsza życiowa inwestycja!
Z jej perspektywy kobieta powinna znieść wszystko, by zatrzymać przy sobie męża – mówi o matce Beata (47 l.).
Gdy na studiach poznałam Roberta – starszego o 10 lat biznesmena – matka cieszyła się, jakby to ona wychodziła za mąż. Zachwycała się nim, gotowała jego ulubione przysmaki. Miałam wrażenie, że Robert jest dla niej ważniejszy niż ja. – Nie kłóć się z nim! Jest zmęczony! – kopała mnie pod stołem, gdy nie zgadzałam się z mężem.
W pewnym sensie matka... zakochała się w Robercie – jej zdaniem – idealnym mężczyźnie dla mnie. Takim, który kupuje żonie jedwabne szale Hermèsa i drogie perfumy. A że czasem obrazi, popchnie, upokorzy... – Nikt nie jest ideałem! – skwitowała moje wyznania o wieloletniej przemocy.
Wiedziałam, że nie będzie zachwycona rozwodem, ale liczyłam, że wysłucha, zrozumie moją decyzję, gdy dowie się, jak wyglądał nasz "cudowny" związek od zaplecza. Poczułabym się lżej, lepiej, gdyby mnie nie potępiała. Po rozmowie z nią byłam jeszcze bardziej rozbita. Kilkoma zdaniami podcięła mi skrzydła.
Myślałam, że na wieść o przemocy, której doświadczałam latami, powie: "nikt nie powinien tak traktować mojej córki!". Przecież takie słowa powinna powiedzieć matka!