Rozwój

Psychoterapeutka: "Dziecko się wychowuje, a nie tresuje". Jak zachęcać do rywalizacji bez wywierania presji

Psychoterapeutka: "Dziecko się wychowuje, a nie tresuje". Jak zachęcać do rywalizacji bez wywierania presji
Fot. 123RF

"Żyjąc w pędzie, przerzucamy się z dziećmi informacjami: Jak oceny? O której kończysz? Nie rozmawiamy o emocjach. A po kilku latach już nie wiemy, jak zacząć" - mówi psychoterapeutka Izabela Butniewicz-Folusiak.

PANI: Dobremu rodzicowi zależy na tym, żeby dziecko odniosło w życiu sukces. Prawda?

IZABELA BUTNIEWICZ-FOLUSIAK: Niektórym dobrym rodzicom zależy, żeby dziecko było szczęśliwe, żyło w zgodzie ze sobą, odnalazło wartości. Czy to jest sukces? Jeśli tak, to zgoda. Dobremu rodzicowi zależy na dobrostanie dziecka, czyli na tym, żeby się rozwijało, wzrastało, osiągało własne cele, czuło się spełnione. Myślę, że kogokolwiek tak kochamy, kochamy dobrze. Ale mamy dziś mocny trend przygotowywania dzieci do osiągania zawodowych sukcesów. To oczywiście też jest pewne dobro, choć nie zawsze oznacza dobre życie.

Jednak żyjemy w świecie, w którym słyszymy: zwyciężają najlepsi. Dobre szkoły przyciągają hasłami: „Tu się uczą przyszli kreatorzy świata”, „Najlepsi z najlepszych”. Trudno nie chcieć tego dla swojego dziecka.

Nie chcę być surowa dla rodziców, sama nim jestem i wiem, że nic tu nie jest proste. Myślę, że wielu z nas żyje w pewnej ambiwalencji: z jednej strony rozsądek podpowiada nam, że te hasła są fałszywe. To nie jest prawda, że wygrywają najlepsi. Wielu ludzi, których dziś podziwiamy, miało problemy w szkole, skomplikowaną historię zawodową. Z drugiej strony jednak mamy ochotę zawierzyć takiemu przekazowi. Szkoła obiecuje: wychowujemy przyszłych liderów. To krzepiące. My, rodzice, mamy w sobie sporo niepewności, a ta droga, by potraktować dziecko jak projekt, wydaje się prosta: zainwestuj w dziecko, daj mu superszkołę, zajęcia dodatkowe, kurs języka, korepetycje.

Co w tym złego?

Kiedy odwożę swoją córkę na lekcję pianina, siedzę sobie w poczekalni i przysłuchuję się rozmowom rodziców. Syn musi mieć lekcje o 17, bo inaczej nie zdąży na korepetycje o 18.30. Inny dzień w ogóle nie wchodzi w grę, bo jutro ma szachy, a pojutrze kółko chemiczne i angielski. Zaciętość, z jaką rodzice pilnują tego napiętego do granic kalendarza, nieco mnie przeraża. Rozwijanie zainteresowań powinno sprawiać przyjemność, a nie być obowiązkiem w napiętym programie dnia. To wszystko dzieje się poza nastolatkiem, rodzic zarządza nim i jego czasem. Chodzi mi o to, że takie podejście uprzedmiotawia dziecko. To było bardzo widoczne w czasie reformy szkolnictwa – zapanował straszny lęk, że dzieci nie dostaną się do wybranego liceum i to potem przekreśli ich szanse na dobre studia, a potem oczywiście na dobrą pracę i dobre życie. Tak jakby ludzie, którzy kończą elitarne szkoły, byli potem szczęśliwsi. A to nie jest prawda. Jedni tak, inni nie. Żadna prestiżowa szkoła nie daje gwarancji spełnionego życia ani nawet dobrobytu. Daje gwarancję, że będzie dużo nauki i wysokie wymagania. Reszta niekoniecznie.

 

 

W książce „Punkt przełomowy” amerykańskiego badacza psychologii Malcolma Gladwella znalazłam ciekawe dane. Porównał osiągnięcia naukowe studentów superuczelni, jak Harvard, i pomniejszych uniwersytetów stanowych. Okazało się, że ci drudzy mają więcej dokonań. Ale to dotyczyło USA.

Myślę, że bez względu na miejsce, im bardziej uczelnia czy szkoła skupiona jest na swojej wysokiej pozycji w rankingu, tym mniej podmiotowo traktuje ucznia. Dostaliście się, jesteście najlepsi, crème de la crème, starajcie się udowodnić, że zasługujecie na to miejsce. Widziała pani te ściany płaczu przy wejściach do znanych szkół? Tak je nazywam, te gabloty z dyplomami i medalami. Za każdym kryje się czyjś wysiłek, starania, a jednak tam nic o tym nie ma; zero informacji o dziecku. Same nazwiska, statystyki, porównania średnich. Znam tylko jedną szkołę, która rekrutując, załączyła ankietę, gdzie wykazała autentyczne zainteresowanie dzieckiem, jego predyspozycjami, zainteresowaniami. W pozostałych rekrutacja polega oczywiście na zdobyciu określonej liczby punktów

Niektórzy psycholodzy mówią, że chorujemy dziś na punktozę.

Trafne. My, rodzice, poszliśmy w ten kanał, a szkoły podgrzewają atmosferę, walcząc o lepsze miejsce w rankingu. W tym wszystkim znika dziecko, jego samopoczucie. Moja córka kiedyś, jeszcze w podstawówce powiedziała mi: „Wiesz, mamo, ty jesteś dziwna. Nie gniewasz się o tę tróję? Nie chcesz, żebym miała lepsze stopnie?”. – Oczywiście, że chcę. Ale pytanie brzmi: czy ty chcesz? – zapytałam. Nie chciałam, żeby moja córka płakała z powodu gorszej oceny. Wiem, że są dzieci – nawet w liceum – które płaczą, bo boją się powiedzieć w domu, że dostały pałę. Obawiają się konsekwencji, niezadowolenia rodziców.

Ale czy to jest nowe zjawisko? Rodzice zawsze mieli sporo oczekiwań wobec dzieci.

Jednak jest inaczej. Dawniej szkoły doceniały prymusów, ale nie zakładano, że wszyscy powinni nimi być. Przypomina mi się opowieść o zwierzętach w lesie, zapamiętałam z dzieciństwa na całe życie jej przesłanie: zając nie będzie wilkiem, wilk nie poleci jak orzeł. Jesteśmy różni, a każdy ma mocne i słabe strony oraz swoją rolę do odegrania. Nie ma żadnych najlepszych. I taka jest prawda, o której dziś zapominamy, zapisując dzieci na dziesiątki kursów – nikt z nas nie jest zdolny we wszystkim. Agatha Christie napisała w swojej autobiografii, że rodzice wiktoriańscy przejawiali o wiele więcej zdrowego rozsądku niż obecni; kierowali się predyspozycjami dzieci. Pisała to w latach 70. XX wieku. Sądzę, że to celne i nadal aktualne: nie doceniamy dziś indywidualności, uważamy, że wystarczy chcieć, stworzyć sposobność, a dziecko się nauczy. Postaraj się bardziej, możesz być, kim zechcesz. Doceń, że masz szansę, ja nie miałam. Przyłóż się, masz nieograniczone możliwości. Od pucybuta do milionera. Ale tylko jeden pucybut na milion zostaje nomen omen milionerem. Nie wystarczą możliwości, ważne są predyspozycje dziecka, jego wrażliwość, nie tylko intelektualny potencjał, ale też emocjonalne zasoby. Czasem mam wrażenie, że niektórzy rodzice bardziej hodują dzieci, niż wychowują: karmią, dowożą, opiekują się i dbają o trening, żeby uzyskać wynik w postaci dziecka zdobywającego najwyższą liczbę punktów.

Jak wyścigowego konia?

Właśnie. Zwracam uwagę na pewien trend, zarysowujące się zjawisko. Rodzice mają przy tym często dobre intencje, uważają, że dają dziecku to, co najlepsze. Tylko że zaczynamy coraz wcześniej. Jeśli przedszkola nie spełniają oczekiwań rodziców, bo nie mają oferty na zajęcia dodatkowe, to potem może być tylko intensywniej. Zauważyła pani, że jedną z ulubionych zabaw dorosłych jest chwalenie się osiągnięciami dzieci? Czy zdarza się w ogóle spotkanie towarzyskie, na którym tego nie robimy? W ubiegłych latach głośna była sprawa upublicznienia świadectw z czerwonym paskiem i wszystkimi danymi dzieci na portalu społecznościowym. Pokazujemy ich dyplomy, rysunki, porównujemy średnie, nawet zainteresowania stają się polem rywalizacji. Syn pływa? A mój nie tylko pływa, ale bierze też udział w zawodach pływackich. Córka gra? I co dalej? Chyba poślesz ją do szkoły muzycznej? Mój czyta 300 stron dziennie, a twój?

 

 

Rywalizacja jest szkodliwa?

Nie, czasem każdy z nas chce się sprawdzić, wygrać. Koleżanka jest w czymś dobra, ja też tak chcę – myślimy. To nas inspiruje, ciągnie w górę. Natomiast używanie innych ludzi, by wygrywali po to, żebyśmy poczuli dumę ? Coś tu nie gra, prawda? Oczywiście dziecko może czasem zrobić coś dla nas, żebyśmy czuli się z niego dumni. Ale jeśli robi to przez całe dzieciństwo, całą młodość… To nie koń na torze wyścigowym, to człowiek. Zdobywa te medale dla siebie czy dla nas? Ciekawi go to, czy podejmuje wysiłek, bo tylko wtedy o nim mówimy, gdy zwycięża? Grzejemy się w świetle dzieci, kiedy się wyróżniają, mają osiągnięcia. Dobrze jest to zauważyć, postawić sobie granicę.

Czasem dziecko potrafi powiedzieć: nie wygłupiaj się, mamo, nie będę brać udziału w konkursach, lubię to robić, ale tak zwyczajnie, dla przyjemności.

Czasem potrafi. Wtedy ważne jest, czy umiemy to przyjąć. Czy nie zawstydzamy, nie wywieramy presji, nie okazujemy niezadowolenia. Pamiętam, że gdy moja córka odmówiła gry na publicznym występie, jeszcze rok później myślałam: jaka szkoda… Mam nadzieję, że nie było tego po mnie widać. Ostatnio na szkolnej wywiadówce słyszałam, jak mama pytała wychowawczynię: „Dlaczego moja córka nie zgłosiła się do konkursu poetyckiego?”. Wychowawczyni przytomnie odpowiedziała, że to raczej córkę trzeba by o to spytać. A jednak ona pytała nauczycielkę. Pomyślałam wtedy, że to również znak czasów. Żyjąc w pędzie, w gonitwie, przerzucamy się dziś z dziećmi informacjami organizacyjnymi. Co w szkole? Zdążyłeś? Jak oceny? O której kończysz? Nie rozmawiamy o emocjach, o samopoczuciu, przemyśleniach. Po kilku latach już nie wiemy, jak zacząć. Dzieci dostosowują się i nie mówią, jak im trudno. Wierzą nam, że to ważne, że trzeba się starać. Niejednokrotnie boją się zawieść oczekiwania swoich rodziców. Czują się winne, że nie sprawia im to radości, że je to męczy, mierzi. Odważniejsze się buntują. Inne chorują.

Brzmi to bardzo dramatycznie. Myśli pani, że skala tego zjawiska jest naprawdę duża?

Możemy ją ocenić po kolejkach do psychiatrów dziecięcych, po liczbie dzieci hospitalizowanych z diagnozą depresji, zaburzeń lękowych. Po rosnącej liczbie dzieci z bruksizmem – a jak mówią stomatolodzy, dawniej była to przypadłość dorosłych żyjących w stresie. Wreszcie po rosnącej liczbie nastolatków z zaburzeniami snu. Proszę popatrzeć, jak idą do szkoły przemęczone, niedospane, ciągnąc za sobą te walizeczki na kółkach. Wyglądają jak dorośli w podróży służbowej. Jest coś nie tak, jeśli dziecko mówi, że nie zdążyło zjeść śniadania. Czasem to wymówka, ale wiele dzieci naprawdę nie zdąża, bo na przerwie jeszcze coś odrabia albo powtarza materiał na kolejną lekcję. Gdzieś zagubiliśmy proporcje. Cenimy work life balance, który podpowiada, że potrzebujemy 8 godzin pracy, 8 godzin czasu wolnego, 8 godzin snu. Czy nasze dzieci tak mają? Mają 8 godzin na nicnierobienie, czytanie dla przyjemności, zabawę? Niechby miały choć 4 godziny. Dlaczego nastolatki przesypiają weekendy? Popołudniami nie spotykają się z kolegami, nie odwiedzają się, tylko odrabiają lekcje albo siedzą przed komputerem. Pobudzone, przestymulowane nie mogą zasnąć.

Jednak wielu psychiatrów mówi też, że rodzice przyprowadzają dzieci na wyrost, ze zwyczajnymi problemami rozwojowymi. Wystarczyłaby rozmowa, wprowadzenie zmian w trybie życia.

Tu wracamy do punktu wyjścia naszej rozmowy, czyli starań rodziców, by być correct i dobrze przygotować dziecko do sukcesu. Jesteśmy niepewni, my też przeżywamy lęki. Jeśli nasze dziecko jest smutne, przemęczone, źle śpi, umówienie się na konsultację wydaje się najlepszym wyjściem. Bo może to depresja? Powinniśmy rozmawiać, ale czujemy się bezradni, słysząc, jak dziecko mówi, że już ma wszystkiego dosyć, że nic już go nie cieszy. Że nie ma siły wstawać rano z łóżka, ale wstaje, bo nie chce zawieść oczekiwań. Że idzie na dodatkowe zajęcia, choć nie ma siły, bo rodzice za nie zapłacili. Takie słowa zaskakują. Jak to? To musi być czasowe, to minie, to przeciążenie, dorastanie. Może jakieś tabletki pomogą? Czasem nie widzimy, że współtworzymy świat, w jakim żyją nasze dzieci. Nie chodzi oczywiście o to, żeby szukać winnego. Ale żeby zobaczyć, że na końcowe samopoczucie naszych dzieci składają się kamyczki: bo zajęć za dużo, bo nie układa się z kolegami w klasie, bo jest wymagający nauczyciel, stres z lekcjami, których się nie ogarnia, niedosypianie. Naprawdę więcej nie trzeba. Wyobraźmy sobie, że my doświadczamy tych samych trudności naraz: za dużo pracy, kłopoty z kolegami, apodyktyczny szef, stres, praca, której nie umiem zrobić, bezsenność. Jak byśmy się czuli? No więc tak właśnie czują się nasze dzieci.

 

 

Ale gdzie jest wyjście z tej sytuacji? Bo z drugiej strony psychologowie upominają nas, że wyręczamy dzieci, nie uczymy samodzielności.

Rozplączmy więc ten węzeł. Mamy dziś wysoki poziom oczekiwań wobec rodziców. Próbując sprostać, oczekujemy więcej od swoich dzieci. Jeżeli jesteśmy wymagający wobec siebie, to maleje nasza tolerancja wobec słabości innych. Ja się staram, ty też musisz. Można więcej, miałam ciężkie życie i dałam radę. Jak to nie możesz? Co ty opowiadasz, weź się w garść. Słabi przegrywają. Nie mam tolerancji dla siebie, na przykład na to, że jestem chora i potrzebuję wypocząć, to dziecko z katarem idzie do szkoły. Da radę. Byłam ostatnio świadkiem rozmowy, w której padły słowa: „Odpocząć po maturze? Nie w tym domu, w tym domu po maturze idzie się na studia”. Słowem, jest jedna droga, innej nie ma. Wytyczony tor z przeszkodami. Biegnij. Ale ponieważ dostrzegamy, że dziecko jest stale zajęte, na nic nie ma czasu, przejmujemy jego obowiązki domowe. Bo co jest ważniejsze – wieszanie prania czy korepetycje? Oczywiście nauka. W ten sposób tworzy się ten absurd: coraz dalej od życia, coraz mniej samodzielne, za to dobrze trenowane. Do sukcesu? Tylko czy na pewno? Żeby odpuścić, trzeba te zależności zauważyć, spostrzec, dokąd zmierzamy, zapytać o sens.

Zastanawiam się, po czym poznać, że z rodzica zmieniamy się w hodowcę. Co jest papierkiem lakmusowym?

Dziecko nie wstaje rano z pomysłem: zapiszę się na język chiński, to mi się przyda w życiu, gdy będę robiła międzynarodową karierę. Może się zaciekawić rysowaniem znaków, a my tworzymy nadbudowę, dodajemy znaczenie i zmieniamy naturalną ciekawość w zadanie do opanowania. To jest ważny sygnał, pierwsze ostrzeżenie. Nie zmieniajmy zainteresowań dziecka w pole rywalizacji, odpuśćmy, pozwólmy mu przeżyć zaciekawienie na jego własny sposób, nie tworząc z niego celu. Warto też obserwować swój stosunek do porażek dziecka. Jeśli przeżywamy je mocniej, jeśli nas one gniewają i bolą, gdy to dziecko mówi: „Daj spokój, mamo, pały są dla ludzi”, odczytajmy z tej sytuacji informację: być może próbuję dowartościować się jego sukcesem. Przyłapujmy się na tym, że chcemy dać szlaban z powodu trójki, że powtarzamy: „Stać cię na więcej”, „Chyba nie chcesz być robolem”, zamiast pogadać z dzieckiem o jego zainteresowaniach. Cały problem w tym, że chcemy być dumni z dzieci, zamiast rozmawiać i słuchać. 

Izabela Butniewicz-Folusiak psychoterapeutka, trenerka rozwoju osobistego, superwizorka. Pracuje w Instytucie Gestalt w Krakowie.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również