Relacje

Jak mechanizmy obronne wyuczone w dzieciństwie psują relacje dziś? Mówi terapeutka

Jak mechanizmy obronne wyuczone w dzieciństwie psują relacje dziś? Mówi terapeutka
Fot. Getty Images

Wycofanie, agresja, nieustająca obrona - tego wszystkiego nauczyliśmy się w dzieciństwie. Tak reagujemy na zagrożenie, albo.... potencjalne zagrożenie. Czasem drobiazg codzienności miesza nam się ze wspomnieniem dawnych emocji i reagujemy nieadekwatnie. Jak to może wyglądać i co poradzić na takie reakcje, pisze terapeutka Marlena Ewa Kazoń.

Marta, Marcin, Anna - zawsze gotowi na atak

Marta siedzi nieruchomo. Zauważam, jak jej ciało lekko pochyla się do tyłu, a ramiona unoszą się, jakby chciały ochronić klatkę piersiową. Mówi powoli, urywanymi zdaniami:

"Kiedy on się zbliża… nie wiem dlaczego, ale czuję, że muszę się wycofać. Nawet jeśli chcę zostać. Moje serce zaczyna walić, ręce się pocą. To jak… jakby w mojej głowie włączył się alarm. Czasem czuję, że tonę we własnym ciele".

Patrzę na nią i widzę, że to nie jest zwykły dyskomfort. To jest system wczesnego ostrzegania, wyćwiczony w dzieciństwie. Wtedy chowanie się, niewidzialność i milczenie ratowały życie. Dziś to samo ciało, które kiedyś ocaliło ją od chaosu, reaguje w identyczny sposób – mimo że realne zagrożenie nie istnieje.

Marcin reaguje zupełnie inaczej. Kiedy opowiada, jego głos się podnosi, a dłonie zaciskają w pięści.

"Jak ona zaczyna dopytywać, co robię po pracy, czuję, jak we mnie coś pęka. Wchodzę w tryb ataku. Wypowiadam rzeczy, których nie chcę. Rzucam słowami jak kamieniami, a potem… mam ochotę cofnąć czas. Ale wtedy… wtedy czuję się jak wtedy, w domu. Jakbym znów był zamknięty w klatce".

Dorastał w miejscu, gdzie każdy jego krok był śledzony, a prywatność – iluzją. Odpowiedzią była walka. W dzieciństwie bunt chronił jego tożsamość. W dorosłości ten sam bunt zrywa nici, które miały łączyć.

A jest jeszcze Anna. Kiedy mówi, jej głos jest prawie niesłyszalny:

"Kiedy on krzyczy, mam wrażenie, że nagle robi się bardzo zimno. Nie mogę oddychać. Chcę coś powiedzieć, ale słowa nie przechodzą mi przez gardło. I wtedy… przestaję czuć ciało. Jakbym zniknęła". 

To zamrożenie. Najcichszy, a czasem najokrutniejszy ze wszystkich mechanizmów obronnych. W dzieciństwie pozwalało jej przetrwać, kiedy nie mogła ani uciec, ani walczyć. Dziś odcina ją od ludzi, którzy chcieliby ją usłyszeć.

Nastrojeni w dzieciństwie na obronę

Wspólnym mianownikiem tych historii jest jedno – trauma ustawia nasz układ nerwowy tak, by życie było ciągłą gotowością do obrony. Mózg i ciało żyją w czasie przeszłym, w którym nie ma miejsca na bezpieczeństwo. Relacja, zamiast być miejscem odpoczynku, staje się polem bitwy albo strefą ewakuacji. Partner przestaje być partnerem – staje się potencjalnym wrogiem, kimś, kto może za chwilę zranić.

W gabinecie to nie słowa są pierwszym mostem do zmiany. To uważność na ciało. Zauważenie, że ramiona unoszą się przy pytaniu o partnera, że oddech się spłyca przy wspomnieniu krzyku, że spojrzenie ucieka, kiedy mówimy o bliskości. Ciało nie kłamie. I dopóki ono wierzy, że wojna trwa, relacja zawsze będzie polem minowym.

Terapia to powolne, niemal intymne rozbrajanie tego systemu alarmowego. Nie chodzi o to, by zniszczyć mechanizmy obronne – one kiedyś były jedynym powodem, dla którego pacjent przetrwał. Chodzi o to, by przekonać ciało, że dzisiaj można odłożyć tarczę. Że można otworzyć dłonie. Że można powiedzieć: "Teraz jest bezpiecznie" – i poczuć, że to prawda.

Terapia to powolne, niemal intymne rozbrajanie tego systemu alarmowego

Nie dzieje się to nagle, jednym ruchem, jak odłączenie syreny. Bardziej przypomina proces, w którym najpierw uczymy się słuchać, kiedy alarm się włącza, i rozpoznawać jego pierwsze, subtelne sygnały. To momenty, gdy w rozmowie z partnerem pojawia się drobny gest napięcia, gdy ramiona unoszą się o kilka milimetrów, a spojrzenie ucieka w bok. Terapeuta pomaga je zauważyć, nazwać i – co najtrudniejsze – zatrzymać się przy nich, zamiast automatycznie uciekać.

Rozbrajanie nie polega na tym, by kazać sobie "przestać się bać". Wręcz przeciwnie – to przyjęcie lęku do siebie, spojrzenie mu w oczy i danie mu miejsca. Czasami oznacza to, że pacjent siedzi w ciszy, czując, jak w gardle zaciska się supeł, a serce zaczyna walić. Terapeuta wtedy nie mówi: "Spokojnie, to minie", tylko pyta: "Czy możesz zostać tu jeszcze chwilę?". Ta chwila jest właśnie częścią rozbrajania – uczenia ciała, że może być w napięciu i jednocześnie w bezpieczeństwie.

To też praca na mikrodoświadczeniach. Kilkusekundowe wytrzymanie spojrzenia partnera. Odpowiedzenie jednym zdaniem zamiast milczenia. Pozwolenie, by ktoś usiadł bliżej, nawet jeśli ciało krzyczy "za blisko". Takie momenty w układzie nerwowym zapisują się jak nowe mapy – ścieżki, które z czasem prowadzą w stronę relacji, a nie w stronę ucieczki.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również