„Przepracowywanie dzieciństwa” to modny termin. Dobrze być świadomym wpływu pierwszych lat na resztę życia, ale… czy za ciągłym grzebaniem w przeszłości nie kryje się chęć zrzucenia odpowiedzialności za własne dorosłe niepowodzenia na rodziców? Jako matka możesz przyznać się do błędu, przeprosić, pomóc. Jednak nie powinnaś latami czuć się odpowiedzialna za klęski dorosłej córki czy syna. Jak się uwolnić od poczucia winy? I dlaczego warto?
Kaja spojrzała na Ankę wyzywająco. „Tak, mamo. Rozstałam się z Rafałem. Podobnie jak ty nie umiem utrzymać związku!”, powiedziała. Anka milczała. Rozwiodła się z ojcem Kai, gdy córka skończyła 7 lat. Ale dzisiaj ma 31. Mimo to Anka od lat słyszy, że Kaja nie może sobie ułożyć życia przez jej rozwód. Jako matka wzięła winę na siebie. Przyjęła perspektywę córki. Przepraszała, płakała, tłumaczyła, że nie zdawała sobie sprawy z tego, jak rozpad rodziny wpłynie na dziewczynkę. Ale czasu nie cofnie, zresztą – to mąż odszedł. Tylko że Anka wciąż się zastanawia: co zrobiłam nie tak? „Jak mogłabym naprawić stare błędy?”, zapytała terapeutę na pierwszej wizycie. Tylko... czy takie pytanie ma sens?
Aha, czyli to matka popełniła błąd! A córka przez nią cierpi... Zastanówmy się: co nam nie pasuje na tym obrazku? Gdy dorosła kobieta dostaje awans – uważa, że na niego zasłużyła. Gdy robi doktorat – czuje dumę. Ale gdy chodzi na terapię i „przepracowuje dzieciństwo”, rozwodzi się, nie ma przyjaciół – tłumaczy to błędami rodziców… Mówimy o tym samym, dorosłym człowieku. Psychologowie mają już termin na to zjawisko: egoizm atrybucyjny. W skrócie: nasze sukcesy są naszymi sukcesami. Nasze porażki… są czyjeś. Trzeba znaleźć kogoś, na kogo można zrzucić odpowiedzialność. Mało kto nadaje się do tego lepiej niż rodzice. W szczególności matka. Amerykanie mówią: The Mother Blame Game (z ang. zabawa w obwinianie mamusi). W XX wieku „zabawa” stała się popularna. Psychiatria i psychologia mocno się do tego przyczyniły. Zaczęło się od Zygmunta Freuda, który beztrosko obarczał odpowiedzialnością za schizofrenię matki osób chorych. Rzekomo miały być niezdolne do stworzenia bezpiecznej, ciepłej relacji z dziećmi. W latach 40. psychiatra Leo Kanner opublikował inną teorię, tłumaczącą występowanie autyzmu: winne miały być… matki oziębłe emocjonalnie. Dzisiaj wiemy, że to stek bzdur, a o ich kształcie decydowała mizoginia twórców. „Powodem obwiniania matek jest fakt, że większość zadań związanych z wychowywaniem dziecka spoczywa na barkach kobiety”, wyjaśnia w książce „Bad Mothers: The Politics of Blame in the Twentieth Century” (z ang. Złe matki. Polityka obwiniania w XX wieku) dr Lauri Umansky. Niestety, zabawa w obwinianie trwa. W pandemii wzrosło bezrobocie, większość młodych ludzi doświadcza zaburzeń nastroju, problemów psychicznych. Pojawia się pokusa, by obwinić kogoś za brak pracy, depresję, niemożność spełnienia marzeń. W zabawnej, a jednocześnie przerażającej reklamie preparatu na grypę, pada hasło: „Mamy nie biorą zwolnienia!”. Niestety, nie tylko w pracy. Matka musi nieraz wziąć na siebie całe zło, żeby odciążyć dziecko od jego trudnych emocji. Winę za jego niepowodzenia (prawdziwe lub wydumane) też weźmie. Bo chce, by synowi czy córce było lżej. Jak Anka z początku tekstu. Ale… czy to komukolwiek pomaga?
Dzieciństwo ma na człowieka duzy wpływ - dowiedzione w setkach eksperymentów. Dramatyczne zdarzenia – przemoc, bieda, śmierć jednego z rodziców, alkoholizm lub rozwód – mogą zostawiać trwałe ślady w psychice. Brytyjscy naukowcy przeanalizowali wyniki badań z ostatnich 35 lat, w których wzięło udział ponad 24 tysiące ludzi i stwierdzili, że osoby, które jako dzieci przeżyły rozwód rodziców, w dorosłym życiu były o 56 proc. bardziej narażone na depresję od tych, których rodzice się nie rozstali. No, dobrze, ale nie wszystkie dzieci rozwodników na depresję zapadły! Wiele z nich wiedzie satysfakcjonujące życie. Psychologowie zastanawiali się, jak to możliwe, że trudne doświadczenia negatywnie wpływają na jednych, a na innych nie. Doszli do wniosku: to nie jedno wydarzenie determinuje nasze życie. Musi dojść do splotu kilku czynników:
- Biologicznych. Chodzi głównie o skłonności genetyczne, w tym temperament.
- Psychologicznych. Tu liczy się, w jaki sposób dana osoba myśli o sobie i świecie, czy ma tendencję do niekończącego się analizowania fatalnych zdarzeń, nurzania się w negatywnych emocjach, czy też umie zostawić traumę za sobą i iść naprzód.
- Społecznych. Pod tę kategorię podpadają wojny, bieda, kataklizmy. Dorastanie w trudnych warunkach, np. kryzysu ekonomicznego może prowadzić do problemów psychologicznych; zaburzeń nastroju, chwiejności emocjonalnej, niskiej samooceny.
A więc to nie tylko „wina” Anki, że Kaja nie umie stworzyć stałej relacji. A w każdym razie, nie tylko rozwód rodziców przyczynił się do tego (jeśli w ogóle się przyczynił). Wiemy natomiast, co nie pomaga uporać się z trudnymi wydarzeniami z przeszłości. W 2013 roku w prestiżowym magazynie naukowym PLOS One opublikowano wyniki badań, zgodnie z którymi najwięcej problemów psychologicznych doświadczają osoby, które… mocno drążą przeszłość, zamiast skupić się na teraźniejszości i przyszłości, oraz obarczają winą siebie lub rodziców. Badania prowadzono w 72 krajach, objęły 30 tysięcy osób. Znakomity psycholog Kurt Ludewig powiedział w wywiadzie dla Twojego STYL-u: „Z przeszłością można zrobić wszystko poza jednym: nie można jej zmienić. Im dłużej się w niej jednak grzebiesz, tym głębszy dołek pod sobą kopiesz. I w końcu nie będziesz widział już świata poza ścianami swojego dołka”.
Z dołka da się wyjść właściwie wyłącznie z pomocą psychoterapii. Odpowiednio prowadzonej, czyli koncentrującej się na zasobach, szansach, na tym, co jest i może być. Bo przecież o to w tym chodzi. Żeby dobrze żyć. Bywa jednak, że borykające się z problemami dziecko, już dorosłe oraz jego rodzic, najczęściej matka, nie potrafią wydobyć się z dołka. Jak Anka i Kaja. Córka oskarża, matka przeprasza, czuje się winna, chce pomóc - nic z tego nie wynika. Możemy tu mieć do czynienia z sytuacją, którą psychologowie nazywają „pożytkami z choroby” (lub problemu). Kaja, obarczając matkę odpowiedzialnością za niepowodzenia, uzyskuje zwolnienie od życia – już nie musi starać się właściwie inwestować uczuć, nie musi walczyć o kolejny związek. I tak się nie uda – bo rodzice się rozwiedli. Anka też może podświadomie czerpać z tej sytuacji. Gdyby Kaja znalazła szczęście w satysfakcjonującym związku, jej więź z matką uległaby rozluźnieniu. Córka skupiłaby się na sobie, partnerze, dzieciach. Anka musiałaby przedefiniować swoje życie. Na przykład sama znaleźć partnera? Obie kobiety męczą się w obecnym układzie. Nie jest to zdrowe i nie sprzyja szczęściu żadnej ze stron. Dzieciństwo może być dobre, średnie, złe. Ale kiedyś trzeba dorosnąć. W życiu Kai to najwyższy czas. Dla jej dobra i dla dobra jej matki.
Ciąg dalszy tekstu w czerwcowym wydaniu magazynu "Twój Styl".