O maskotkach Labubu od początku tego roku wspomniano w sieci ponad 144 mln razy (polski jest na czwartym miejscu wśród języków, w których najczęściej pisano o Labubu). Dlaczego świat oszalał na punkcie puszystych miśko-lalek z zębatym uśmiechem?
Dowiedziałam się o Labubu od córki, która uparła się, że koniecznie musi mieć tę maskotkę. Najpierw popatrzyłam na nią z niedowierzaniem, bo ma 17 lat i chce na urodziny dostać zabawkę? I to taką, za którą rodzina ma zapłacić kilkaset złotych – a widziałam nawet figurki za 3 tysiące! Ale kiedy pooglądałam te stworki uznałam, że w sumie to nic groźnego, taka fanaberia dziewczyny, która przecież przed chwilą była dzieckiem. No i kupiłam jej tego stwora z zębatym grymasem. Dla mnie jest okropny, ale ona natychmiast przypięła go do plecaka, obfotografowała i wrzuciła zdjęcia na Instagram. Była szczęśliwa jak dziecko, bo wszystkie przyjaciółki już miały swoje maskotki, ona była ostatnia. Nie rozumiem tego, ale już wolę, żeby miała hopla na punkcie maskotek niż tatuaży i przekłuwania sobie języka, o czym też wcześniej z zachwytem opowiadała. Dla mnie to kolejna moda dla młodych, przynajmniej w miarę nieszkodliwa.
Naoglądałam się filmików na TikToku i po prostu musiałam mieć takiego słodziaka! Podoba mi się, że ich fanką jest Bella Hadid czy Rihanna, ale nie snobuję się na nie - po prostu fajnie mieć przy sobie takie małe, kudłate, uśmiechnięte coś, co przypomina, że życie nie musi być tak na serio. Pierwszą lalkę kupiłam sobie na poprawę humoru po rozstaniu z chłopakiem. Emocje przy rozpakowaniu paczki miałam takie, jak przy otwieraniu prezentów pod choinką w dzieciństwie! Drugą kupiłam na chińskiej platformie, dużo tańszą, ale jednak to jest inna jakość niż oryginał, więc trzecią mam znowu licencjonowaną, z seryjnym numerem i trzy razy droższą. Ale nie żałuję tych pięciu stów na nią wydanych, bo za każdym razem, jak na nią patrzę, poprawia mi się humor. Noszę moje trzy Labubu przypięte do torebki nawet na spotkania w pracy – jestem art directorem w agencji reklamowej – i jak dotąd wszyscy się nimi zachwycali i nikt się nie oburzył.
Jeśli pracujesz w branży artystycznej czy modowej, Labubu to gadżet na czasie – mieli go przy torebkach Hermesa nawet goście Paris Fashion Week. Pozostali według mnie chcą się po prostu poocierać o ten trend i poudawać, że wiedzą, co jest na czasie. Mnie to śmieszy, bo za chwilę jakaś inna firma z Hongkongu czy innych Chin wymyśli nowy gadżet, który pokaże w social mediach jakaś celebrytka. I znowu pół świata wyda na to pieniądze, które mogłyby zmienić życie chociażby milionów psów w schroniskach. Nie wiem, dlaczego tylu ludzi daje się ogłupiać tym tikotokowym czy instagramowym trendom, dla mnie to porażka. Nieważne, że brzydkie. Ważne, że modne
Maskotki Labubu były pierwotnie popularne głównie w Chinach, gdzie zdobyły popularność po pandemii, jako „emocjonalne wsparcie uosabiające antyperfekcjonizm", jak tłumaczyli ich producenci. Globalną modę na Labubu zapoczątkowała Lalisa Manobal, gwiazda K-popowa i aktorka z „Białego Lotosa". To ona jako pierwsza światowa celebrytka w kwietniu 2024 r. pokazała się z Labubu na Instagramie swoim 106 milionom obserwujących. Dziś te maskotki są najchętniej kupowanym gadżetem kolekcjonerskim i modowym na świecie. Do ich fanów należą m.in. Kim Kardashian, Dua Lipa, David Beckham, Maffashion czy Maryla Rodowicz. Jak wynika z danych polskiego Instytutu Monitorowania Mediów, 63 proc. piszących w sieci o Labubu to kobiety. Co nas tak pociąga w zabawkach z zębatym uśmiechem?
– Myślę, że to nie przypadek, że moda narodziła się w Chinach. Tamtejsze wysoko stechnicyzowane społeczeństwo nie sprzyja bliskim i głębokim relacjom międzyludzkim, więc ludzie szukają jakichś ich namiastek – wyjaśnia Violetta Nowacka, psycholog i psychoterapeutka, twórczyni poradni „SELF Przyjazne Terapie", Labubu jest zabawne i puchate, można je przytulić. Odpowiada też na ludzką potrzebę uznania i przynależności do grupy. Jeżeli ktoś wpływowy, czyli dziś influencer czy celebryta, pokazuje się z jakąś rzeczą i mówi, że jest fajna, to my również chcemy ją mieć. A skomercjalizowany świat nam to umożliwia – wystarczy kliknąć i wydać pieniądze, żeby otrzymać fizyczne potwierdzenie, że jestem taka jak Rihanna czy inna gwiazda. Tyle, że to iluzja – w jaki sposób kupienie jakiegoś gadżetu ma podnieść moją wartość? Warto zadać sobie to pytanie, gdy dopada nas chęć podążenia za kolejnym, wykreowanym przez media i biznes trendem. Bo przed Labubu były np. fidget spinnery, Pokemony czy kubki termiczne Stanley. A gdy moda na Labubu minie, żeby znowu mieć iluzję ważności, ulegniemy kolejnej. – Tyle, że to nas coraz bardziej ogłupia i odłącza od prawdziwej natury ludzkiej, dla której ważne są wyższe wartości i duchowość – przypomina Violetta Nowacka. – A my zachowujemy się jak dziecko, które nie umie jeszcze hamować swoich popędów i chce ciągle nowe zabawki. Tyle, że posiadaniem coraz to nowych rzeczy, często przykrywamy wewnętrzną pustkę.