Relacje

Jakie są pułapki czekania na tego jedynego? Terapeutka o teorii połówek jabłka

Jakie są pułapki czekania na tego jedynego? Terapeutka o teorii połówek jabłka
Fot. 123 rf

Dwie pasujące do siebie połówki jabłka czasem się zdarzają. I niekiedy mamy szanse spotkać przeznaczonego nam człowieka. Takiego, z którym jest dobrze i pięknie. To jednak zdarza się rzadko. Natomiast ślepa wiara, że czeka gdzieś nasza połówka, może nas sprowadzić na manowce. O tym, czy wierzyć w "tego jedynego" oraz jak budować takie związki rozmawiamy z psycholożką i psychoterapeutką, Maią Lasotą.

Czy idea dwóch pasujących do siebie połówek jest naturalna, czy zależna od wychowania i kultury? 

W pewnym sensie wszystkie odpowiedzi są poprawne. Ludzie z natury mają głęboką potrzebę więzi i znaczących kontaktów społecznych - jest to nasza charakterystyczna cecha jako gatunku, ale też coś więcej. Ewolucja i rozwój wymagały, i nadal wymagają, istnienia sieci społecznych opartych na relacjach i współpracy, mamy to więc niejako zakorzenione. Są badania pokazujące, że odrzucenie społeczne uruchamia w mózgu ten sam ośrodek, co fizyczny ból, co pokazuje jak ogromnie ważny to obszar. Ale z perspektywy naukowej to tyle udziału natury w tej.

To, co dziś przez ten termin rozumiemy, ma charakter o wiele bardziej romantyczny i fantazyjny, niż naukowy. W niemal każdej kulturze istniały mity o dwóch pasujących do siebie połówkach jabłek, rozważało na ten temat także wielu filozofów i duchownych, co pokazuje że ta idea niemal od zawsze kusiła i wydawała się ludziom atrakcyjna i intrygująca! Do tego dodajmy ilość przekazów medialnych, które zachwyciły się tą tematyką i pokazały ją niezwykle obszernie: artyści wręcz kochają ten temat, pokazują i opisują go zarówno w pięknych barwach, jak i bardzo romantycznym, cierpiętniczym wydaniu. Możemy więc powiedzieć, że ta idea ma pewne podłoże psycho-społeczne i z czasem została nabudowana przez media i sztukę, znajdując swoje miejsce w potocznym rozumieniu relacji.

Czy to więź bardziej emocjonalna czy intelektualna?

Myślę, że tych definicji jest tyle, ile ludzi na świecie, ponieważ mamy też różne „języki” miłości i bliskości. To, co często wybrzmiewa w gabinecie, to bratnie dusze są często definiowane przez ludzi jako „jeden umysł” - rozumienie się przez małe gesty, spojrzenia, tak zwane bycie rozumianym bez słów. Poczucie, że wystarczy, że powiem słowo a druga strona już może za mnie dokończyć zdanie. Często też to pojęcie będzie rozumiane jako bardzo uwspólnione wizje na życie i przyszłość.

Czy istnieją naukowe dowody na istnienie "tego jedynego", czy to raczej mit?

To zdecydowanie bardziej mocno romantyzowany medialny konstrukt, który super brzmi i fajnie się o nim marzy, niż coś, co byłoby poważnie rozpatrywane przez badaczy nauk psychologicznych czy społecznych. Z wiedzy profesjonalnej wiemy, że dobre relacje miedzy ludźmi, to przede wszystkim masa pracy obojga partnerów w naukę komunikacji i rozumienia potrzeb zarówno swoich jak i drugiej osoby. Na jakość i sposób tworzenia tych relacji wpływa też masa czynników takich, jak pierwotne relacje, styl przywiązania, który tworzy się już od okresu niemowlęcego, temperament, osobowość, ważne wzorce relacji w naszym życiu i tak dalej.

Czy wiara w dwie połówki jednego jabłka może wpływać na to, jak oceniamy relacje romantyczne?

Zdecydowanie. Bagaż oczekiwań, związany z wiarą w tę ideę bratniej duszy, będzie mocno wpływał na naszą ocenę własnych i cudzych relacji romantycznych, i zniekształcał ją. Osoby wierzące w istnienie czekającego na nie tego jedynego mogą mieć tendencję do dużej zero-jedynkowości w tych ocenach. Bo przecież drugą połówką nie można „zostać” - albo od razu czujemy połączenie albo nie. To może wpłynąć na szybsze odrzucanie relacji, które od razu nie spełniają oczekiwań.

Osoby takie często postrzegają miłość jako przeznaczenie, co może prowadzić do dwóch przeciwstawnych scenariuszy. Z jednej strony, taka wiara może wzmacniać zaangażowanie i determinację w związku – jeśli partnerzy wierzą, że są dla siebie stworzeni, są bardziej skłonni przezwyciężać trudności, postrzegając je jako chwilowe przeszkody na drodze do “doskonałego” związku. Z drugiej jednak strony, może to rodzić niebezpieczne pułapki. Kiedy w relacji pojawiają się problemy, osoba taka może szybko dojść do wniosku, że partner “nie jest tym jedynym”, zamiast pracować nad relacją. Może to skutkować częstszym kończeniem związków w poszukiwaniu kogoś, kto będzie idealnie pasował do wyobrażenia o bratniej duszy.

Czy poszukiwanie tej jednej osoby może opóźniać lub sabotować budowanie trwałych relacji?

Tak. I to będzie właśnie ten drugi scenariusz. Taka osoba może mieć bardzo głębokie i sprecyzowane oczekiwania, nabudowane dodatkowo przez media - nierealne standardy, którym nikt prawdziwy nie będzie potrafił sprostać, przez co będzie szybko odrzucany. Zamyka nas to także na podejście pełne ciekawości - jaka ta osoba jest? Co w sobie ma? Zamiast tego będziemy poszukiwać potwierdzenia lub zaprzeczenia cech, których tak szukamy w drugiej osobie. Dobre relacje cechuje duży poziom wzajemnej akceptacji. Założenie, ze szukam kogoś kto ma spełniać te moje wysokie oczekiwania sprawia, że pojawia się co najwyżej akceptacja warunkowa. „Przyjmę Cię i zaakceptuję, jak będziesz JAKIŚ”. Ciężko mówić o możliwości głębokiej więzi wypracowanej na tym podłożu.

To wieczne poszukiwanie drugiej połówki może też tłumaczyć naszą samotność...

Pewnie można by u nie których osób tak to interpretować (choć uważałabym bardzo z dopatrywaniem się tego u każdego, kto wierzy w ten romantyczny mit). W końcu bezpieczniej jest nam pomyśleć, że jesteśmy sami ponieważ jeszcze nie trafiliśmy na tego jedynego, niż przyjrzeć się głębiej naszym wzorcom relacji oraz oczekiwaniom i sposobom tworzenia więzi i dostrzec tam pewne problemy lub rysy. Następnie wziąć odpowiedzialność za swoje trudności i wyruszyć w podróż ku zmianie. Nie chcę jednak, by wybrzmiało to krytycznie - każdy mechanizm obronny czy strategia radzenia sobie z czymś kryje za sobą ból i cierpienie, od którego uciekamy, i to bardzo indywidualną sprawa kiedy znajdziemy gotowość do dostrzeżenia tego i do pracy własnej.

Czyli oczekiwanie, że ten jedyny „rozwiąże nasze problemy” jest psychologicznie szkodliwe?

Tak, uważam że niesie to wiele zagrożeń. Samo założenie, że to KTOŚ konkretny jest nam potrzebny niejako jak narzędzie do naprawienia czegoś w nas czy w naszym życiu, jest przede wszystkim bardzo nie fair wobec tego człowieka i stawia go w bardzo użytkowej pozycji. Po drugie odwraca to nasz wzrok od wnętrza i sedna tych naszych problemów - a więc oddala nas bardzo od zgłębienia ich natury i tym samym szansy znalezienia rozwiązań. Ryzyko przy takim oczekiwaniu jest tez takie, że staniemy się skrajnie zależni od relacji, będziemy wpadać z jednej w drugą i traktować je jak plaster na otwartą ranę, która nie przestanie od tego krwawić. Z czasem wytworzymy jeszcze większy lęk przed samotnością i histeryczną potrzebę więzi jako remedium na wszystko i koło się zamyka.

Czy w ogóle niektórzy spotykają tę drugą połówkę?

Mówiąc zupełnie szczerze, nawiązując do mojego doświadczenia w pracy z pacjentami w gabinecie, to nie jest wcale tak, że każdemu zależy na szukaniu takiej osoby. Doświadczenie pokazuje, że ludzie z bardzo różnych przyczyn poszukują relacji i w nie wchodzą, i mam wrażenie że większość relacji jednak cechuje się jakimś rodzajem „kompromisu” i „złotego środka”. Na przykład: być może mój partner nie zapewnia mi do końca bliskości emocjonalnej na takim poziomie, na jakim bym potrzebowała, ale jest dla mnie stabilny i opiekuńczy, co również jest dla mnie bardzo ważną potrzebą, więc ja akceptuję to w pewnym sensie w „pakiecie”. Być może ja nie jestem tak spontaniczna i zabawowa, jak on by pragnął, ale świetnie go znam i rozumiem, więc lubi ze mną spędzać czas nawet w inny sposób.

A jeśli się zdarzy, to czym owa jedność w relacji jest?

W moim odczuciu są to cechy takie, jak głębokie poczucie wzajemnego zrozumienia i w pewnym sensie bardzo duże podobieństwo w tym, jak odczuwamy. Tacy partnerzy będą także mówić o bardzo silnej więzi emocjonalnej, wchodzącej już bardziej w rodzaj połączenia niejako duchowego. Często to także przekonanie o tym, że jesteśmy dla siebie tymi jedynymi i nikt inny nie byłby w stanie nam tej osoby zastąpić.

Tym osobom często wydaje się nierealne, że gdyby relacja miała się zakończyć, to mogłyby zbudować i poczuć to samo z kimś innym. Kolejną cechą będzie spójność wizji na przyszłość i światopoglądu, przy czym wizje te często są bardzo długoterminowe i romantyczne. W takich relacjach często ludzie deklarują że są dla siebie wzajemnie dużą inspiracją i motorem napędowym do samorozwoju i samorealizacji.

Myślę, że pary, które mają takie poczucie, rzeczywiście mogą odczuwać swoją relację jako głębszą, a co za tym idzie mieć w niej zaspokojone ważne potrzeby emocjonalne - co zawsze zapowiada trwałą relację. Osoby takie zwykle bardzo lubią ze sobą rozmawiać, często deklarują, że robią to godzinami, a głębokie rozmowy oparte o prawdziwe słuchanie siebie nawzajem mogą się świetnie przyczyniać do tworzenia trwałych, bliskich więzi.

Czy wiara w tego jedynego wynika niekiedy z pragnienia bezpieczeństwa?

Jasne, to może być jeden z korzeni. Ludzie mają kilka ważnych obszarów podstawowych potrzeb emocjonalnych, które muszą zostać odpowiednio spełnione i zaopiekowane, aby mogli mówić o dobrostanie psychicznym i prawidłowym rozwoju psychologiczno-społecznym. Nikogo z nas to nie omija. Jedne z tych potrzeb to właśnie potrzeba bezpiecznej, stabilnej więzi oraz akceptacji i wolności wyrażania siebie w sposób spontaniczny i naturalny. Każdy z nas ma także potrzebę bycia kochanym i zauważanym, czucia się ważnym dla kogoś. Idea, że mamy obok kogoś, kto doskonale nas zna, rozumie i zaspokaja wszystkie te potrzeby w relacji, wydaje się rzeczywiście piękna, prawda? Nic dziwnego, że część osób może fantazjować o takim idealnym, pisanym nam człowieku, przy którym poczujemy, że wszystkie te obszary naszych potrzeb są zaspokojone.

A czas pewnie pogłębia jeszcze te dobre emocje...

To, co mocno próbuję przekazać, to właśnie ta kwestia. Jasne, że może nam się od razu dobrze z kimś rozmawiać, możemy od pierwszej chwili czuć takie „kliknięcie” i flow w kontakcie, ale to jeszcze za mało! Prawdziwe, głębokie i satysfakcjonujące więzi wymagają czasu i regularności dbania o nie, a więc uważności na siebie nawzajem, ciekawości drugiego człowieka i chęci dopasowania się w jakimś zakresie do siebie nawzajem przez długi czas. Zrobienie tego nawet w bardzo intensywnym nasileniu, ale krótkotrwale nie da nam tego samego efektu. Nie rozpoznamy od tak tego jedynego, możemy jedynie poczuć, że relacja ma potencjał, by się taka stać. Będzie to poczucie zrozumienia, podobieństwo w przeżywaniu i postrzeganiu świata, wspólne wartości, obopólna ciekawość i zaangażowanie. Poza wszystkimi wymienionymi czynnikami to, co nas spaja i daje głębokie poczucie więzi i zrozumienia, to także wspólnie przeżyte doświadczenia, zarówno te piękne jak i trudne - co znowu przypomina nam, że aby to mogło zaistnieć potrzeba czasu. Chcę więc podkreślić, że tymi jedynymi nie jesteśmy, a raczej się stajemy - poprzez pracę nad relacją, spędzony wspólnie czas, przeżyte razem doświadczenia i ważne, długie rozmowy.

Maia Lasota jest psycholożką i psychoterapeutką oraz autorką podcastu "Zielona wstążka". 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również