Społeczeństwo

"Dzięki mamie fugi w naszym domu są najczystsze w mieście. Ale boję się zostawić z nią dzieci"

"Dzięki mamie fugi w naszym domu są najczystsze w mieście. Ale boję się zostawić z nią dzieci"
Fot. 123rf

Matka powinna być wsparciem dla córki, ale co jeśli zamiast rozmowy woli kompulsywnie sprzątać a w razie problemów sama popada w histerię? 

"Nauczyłam się nie słuchać mojej matki. Bo tak jest lepiej"

Telefon! Kto, u licha, dzwoni o tej porze? „Halo, Renia? Umówmy się o dziesiątej w pasażu handlowym. No, tam jest ten sklep z płaszczami, pamiętasz...”, głos mojej mamy. Rzucam okiem na zegar. Kwadrans po szóstej. Gwiżdże czajnik. W garnku grzeje się mleko na owsiankę. „Halo, Renia? Bo ja pomyślałam, że przyda ci się palto. No i kupiłam wczoraj, czerwone takie...”, dźwięczy w słuchawce sopran. „Kochanie, jadę w delegację, zapakuj mi jakąś kanapkę na drogę, co?”, krzyczy mąż z łazienki. „Ale halo, Renia, no i przyjeżdżam, rozumiesz, do domu, patrzę na palto i widzę, że ta czerwień jest zupełnie nie do twojej cery, więc...”. „Mamo, gdzie moje zeszyty są?!” „Mamuś, a wiesz, że Baśka rzyga? Zarzygała już całe łóżko!”. „Więc... halo! Musisz jechać ze mną i wymienić na czerwień koralową. Renia, czy ty słuchasz?!” Mąż zabiera teczkę i trzaska drzwiami, śląc mi całusa. Ośmioletni Janek, nasz średni syn, zgubił chyba tornister. Piętnastoletni Franek ma tego dnia klasówkę z całego półrocza. Pięcioletnia Basia ma grypę żołądkową. A ja powinnam skończyć projekt domu dla ważnego klienta. Oczywiście, że jej nie słucham. Nauczyłam się nie słuchać mojej matki. Bo tak jest lepiej. Bo gdybym jej słuchała, musiałabym się wściec i powiedzieć jej, gdzie mam czerwone jesionki.

"Nauczyłam się nic mamie nie mówić. Nie zwierzać się, nie oczekiwać wsparcia"

Wzdycham. Ona nic się nie zmieniła od prawie czterech dekad. Wtedy właśnie... „Mam tego dosyć! To nie jest normalne!”, krzyczy mój ojciec. Ja i mój brat bliźniak skończyliśmy właśnie po pięć lat. Fosforyzujące wskazówki zegara ustawione są na godzinie czwartej. Rano. Jest ciemno i w tej ciemności słychać tylko głos ojca i buczenie odkurzacza. To matka odkurza. Około północy, kiedy znosiła do piwnicy słoik z kompotem, zauważyła, że na dywanie są psie kłaki. Zaczęła więc sprzątać piwnicę, parter. To duży dom. Wreszcie dociera na piętro i rurą od odkurzacza wali w drzwi sypialni, w której śpi tata. Kulimy się z Rafałem pod kołdrą, chichocząc. Dla nas to śmieszne. Mama ma obsesję porządku i czystości. Rafał w niedzielę chodzi do kościoła w marynarskim ubranku. Ja mam sukienkę w różową kratkę z koronkowym kołnierzem. Koronę z warkoczy. Białe lakierki. Pod sukienką płócienna wykrochmalona halka. Mamę pamiętam, jak prasuje, pierze, ceruje podarte skarpetki dobraną kolorystycznie nicią. Gotuje. Zupa, drugie danie, ciasto na deser – codziennie. Sprząta. Szoruje podłogę w kuchni na kolanach. Gazetami przeciera okna po myciu. Nie pamiętam mamy bawiącej się z nami. Rozmawiającej, pomagającej w lekcjach, na spacerze, jak robi z nami zwierzątka z kasztanów. Dlaczego? Bo nie miała na to czasu. Ograniczyła się do tych kilku zadań: pranie, gotowanie, sprzątanie. Od świtu do zmierzchu.

Jestem w liceum. Jedziemy na wycieczkę klasową do Pragi. Poznaję jakiegoś Honzę, idziemy na piwo – przegapiam termin zbiórki. Przeze mnie całej klasie ucieka pociąg, musimy zostać na dodatkowy nocleg. Wychowawczyni grozi skreśleniem z listy uczniów. Ale piekło zaczyna się po powrocie do domu:

„Po kim ty to masz? Skończysz, zamiatając śmieci na ulicy! Niewdzięcznica! Łajza! Ja już córki nie mam!” – histeryzuje matka.

Ojciec dzwoni do znajomej lekarki po silne środki uspokajające – dla niej, ja jestem spokojna. Mama nie odzywa się do mnie trzy dni – snuje się ze zbolałą miną, łykając co kilka godzin tabletki. W tym czasie tata załatwia mi nową szkołę, umawia się z dyrektorem, że ze starej sam mnie przeniesie – nie zostaję relegowana.

Wtedy uczę się: nic mamie nie mówić. Nie zwierzać się, nie oczekiwać wsparcia. Nie wtajemniczać w problemy. Boję się, że znów sięgnie po fiolkę z pigułkami. Mam poczucie winy: to ja doprowadzam ją do tego stanu.

Dopiero mając własną rodzinę zrozumiałam, że bycie przy dziecku jest ważniejsze, niż idealny porządek.

Studiuję, znajomy mówi: „Wiesz, mam takie wrażenie, że ty kochasz swoją mamę, ale jej nie lubisz”. I tak jest. Wyprowadzam się z domu. Wychodzę za mąż, rodzę Franka, Jasia, Baśkę. Odkrywam: wcale nie trzeba pucować kieliszków szmatką, mogą mieć zacieki. Nie muszę prasować pościeli. W zlewie stoi brudny kubek, a nawet góra naczyń z całego dnia, i świat się nie wali. Bo jest akurat coś ważniejszego: spadł śnieg i można iść z dziećmi lepić bałwana. Albo Franek przeżywa pierwszą miłość i fajnie z nim pogadać.

Z początku przy Franku i Jasiu mam nadzieję: wnuki, domowe ognisko – teraz mama mi pomoże. Zostanie z chłopcami. Zostaje. Gdy któryś narobi w pieluchę, dzwoni do mnie do biura, płacząc. Kiedyś Franek oblewa się wrzącą wodą – matka nie zdejmuje mu rajstopek, jest zbyt roztrzęsiona – kilka godzin później schodzą razem ze skórą. Mąż mówi: „Daj spokój, twoja matka się do tego nie nadaje. Jeszcze nam dzieciaki potopi, lepiej niech zajmuje się swoim pieskiem. Dzwoń po moją, ona chętnie pomoże”. Tak robię, ale zostaje żal, jak zimna igiełka koło serca. Co znaczy: nie nadaje się? A do czego, do cholery, ona się w ogóle nadaje?! Siedzi w swoim wielkim domu. Całymi dniami sama. Prasuje ściereczki do kuchni. Prześcieradła. Zasłony. Szczoteczką do zębów czyści fugi między kafelkami. Jak przyjeżdża do mnie, potrafi wymyć wszystkie kontakty. Albo wywalić zawartość szuflad kuchennych, poukładać wszystko od nowa według jakiegoś własnego, szalonego planu: „Na dole masz przyprawy świąteczne, wyżej do mięs i ryb, na górze włoskie, bo najczęściej używasz – teraz będziesz miała wreszcie porządek!”, cieszy się. Kiedyś robiłam o to awantury. Oduczyłam się. Już nie zwracam jej uwagi, bo zaraz jest obrażona. Potem przez tydzień się nie odzywa, a gdy ja telefonuję, burczy: „Dzwonisz, żeby powiedzieć mi coś niemiłego, jak ostatnio?”. A ja nawet nie pamiętam, co to było to „ostatnio”.

"Nauczyłam się kochać mamę taką jaka jest"

Czasami marzę, jak by to było mieć mamę, do której można przyjść po radę, zwierzyć się – i nie usłyszeć: „No cóż, moja droga, tak sobie życie urządziłaś. Popatrz na córkę pani Krysi, ona to ma szczęście. A ty, niestety, trudny los wybrałaś: tyle dzieciaków, mąż w rozjazdach”. Wypłakać się i nie czuć, że ona nie wie, co powiedzieć, i w panice pyta tylko, co zjem na kolację, żeby jak najszybciej zmienić temat. Byłoby wspaniale. Niektórzy rodzice są jak rozbrykane szczeniaki. Uwielbiasz takiego szczeniaka, no ale cóż: znowu zjadł ci kapcie. I co, jest sens wrzeszczeć? Gniewać się? To nic przecież nie zmieni.

Wiem, że mama mnie kocha. Tak, jak potrafi. Mam dzięki temu najczystsze kontakty w całym mieście. Śnieżnobiałe fugi. Świeże ciasto, które przywozi w każdą sobotę. A teraz będę miała palto w kolorze koralowej czerwieni. Nie chciałam tego palta, ale się ucieszę. Będę nosić. Taka to już jest jej miłość. Biorę, bo innej dla mnie nie ma. Bo ją kocham. Bo nauczyłam się ją lubić. Dzwonię do bratowej, pytam, czy mogę podrzucić chorą Baśkę. Tornister Janka znajduję w koszu na bieliznę – żarcik Franka. Ochrzaniam go, całuję w czoło, mówię, że wiem, że na klasówce pójdzie mu śpiewająco. Zakładamy szaliki, czapki, w drodze na parking wybieram numer komórki mamy. „To gdzie jesteśmy umówione?”, pytam.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również