Ewa Ewart to kobieta o dwóch twarzach. Pierwszej, czyli dociekliwej dokumentalistce i reporterce wojennej, która z niejednego pieca jadła chleb. I drugiej, eleganckiej pani z telewizji w perfekcyjnie dobranych sukienkach i z doskonałym makijażem. Jak się żyje w dwóch osobach?
Spis treści
Ewa Ewart ma niewiele ponad 400 znajomych ma na Facebooku, a i tak mówi, że niektórych spotkała tylko raz w życiu. Dziwi się, gdy ktoś ma ich pięć tysięcy, jest przekonana, że ten ktoś większości nie rozpoznałby na ulicy. - Nie wiem, po co miałabym powiększać to wirtualne grono - śmieje się. - Dla popularności? Dla lajków? Dla poklasku? Ona go nie potrzebuje. Życie na świeczniku w ogóle jej nie interesuje. Instagram założyła, ale dziwi się, skąd ma followersów, bo do tej pory nie umieściła żadnego postu. - W sieci wszystko jest na sprzedaż, a ja na sprzedaż mam bardzo niewiele - usprawiedliwia się. Chroni swój prywatny wizerunek. Pokazuje dwa pozostałe: Ewa Ewart – dokumentalistka, reporterka, korespondentka wojenna, i Ewa Ewart – elegancka pani z telewizji, która z pasją poleca ciekawe dokumenty. Dwie Ewy, dwa różne życia? Tylko pozornie. Płynnie przeskakuje z jednego w drugie. Gdy jedno się kończy, tęskni za drugim. A czasem wchodzi w trzecie…
Ta pierwsza – znana z niedzielnego programu w TVN24 „Ewa Ewart poleca” – jest drobniutka, w nienagannej fryzurze, makijażu, sukience i szpilkach. Nieskazitelna. Nieco francuska w swojej nienarzucającej się elegancji. Ta druga w bojówkach i trampkach pakuje rzeczy i wyjeżdża, aby dokumentować wojnę w Czeczenii, ludobójstwo w Korei Północnej, upadek Związku Radzieckiego, wojnę domową w Kolumbii.
- Ewa potrafi jakimś siódmym zmysłem wyczuć ważny temat - mówi Iwona Kossmann, prezes Deni Cler, prywatnie przyjaciółka Ewart. - Kiedy zaczęła pracę nad filmem „Do ostatniej kropli”, który mówi o zatruwaniu rzek, zdarzyła się ekologiczna katastrofa na Odrze. Ewa nie boi się sięgać po tematy trudne. Z domu wyniosła niezłomność, uczciwość, niezawodność.
Matka reportażystka była dla niej wzorem pracowitości i rzetelności, dbałości o każdy szczegół i prawdę. Ojciec architekt pokazał, że świat nie ma granic. - Rodzice są dla mnie mocnymi punktami odniesienia. Pokazali, jak przeżyć życie uczciwie i dobrze - mówi Ewart. - Oboje już odeszli, ale zostawili niezwykłe życiorysy i osiągnięcia.
Rodzice Ewy rozstali się wprawdzie, gdy była dzieckiem, ale przyjaźnili do końca życia. To były czasy, kiedy dziecko z rozbitej rodziny było inne, gorsze. - W naszej klasie byłyśmy takie dwie - wspomina Ewart. – Poznałyśmy się w przedszkolu, poszłyśmy do tej samej podstawówki i usiadłyśmy w jednej ławce. Wszyscy mieli pełne rodziny, a my z Anią takie osobne. Wtedy to była trudna sytuacja, dziś norma. Początkowo czuła się trochę „naznaczona”, ale w klasie nikt nie dokuczał jej z tego powodu. Dziś uważa, że to doświadczenie ją wzmocniło, stało się zasobem, z którego potem czerpała w życiu garściami. Rodzice na szczęście bardzo mądrze, z ogromną klasą przeprowadzili rozstanie. - Nigdy nie byłam elementem rozgrywki, kartą przetargową - mówi. - Dla nich najważniejsze było moje dobro. Zawsze ciepło o sobie nawzajem mówili. Może dlatego, że pobrali się z wielkiej miłości, a ja byłam owocem tego związku. Potem potrafili przemienić to uczucie w przyjaźń.
Ojciec wyjechał z Polski jako młody architekt, wrócił do kraju, gdy już był na emeryturze. Pokazał córce, że marzenia nie mają granic. Że można osiągnąć wszystko i wszędzie. Miała 12 lat, gdy sama pojechała pociągiem do Wiednia, by spotkać się z tatą. Może to po nim miała odwagę sięgać po marzenia. Bo i Ewa trzydzieści lat spędziła z dala od kraju. Karierę – choć ona woli mówić o realizacji marzeń i pasji - zrobiła najpierw na świecie, potem w Polsce. - Ojciec na ostatniej prostej swojego życia powiedział: „Zrobiłaś dokładnie to, co ja, tylko trzy razy lepiej” - wspomina Ewart.
- Mama była prototypem wczesnej feministki. Stawiała na realizację swoich marzeń. Nawet gdy wymagało to od niej pójścia pod prąd i wywoływało dyskusje, co powinna kobieta, a czego nie powinna. Wtedy tego nie doceniałam. Dopiero z czasem zrozumiałam, jak wiele mnie to jej podejście do życia i siebie nauczyło. Ewa pamięta długie rozmowy z matką. Jedna rada szczególnie zapadła jej w serce: „Pamiętaj, cokolwiek będziesz w życiu robiła, bądź niezależna”. - Zapamiętałam to dobrze i tak zorganizowałam swoje życie - mówi nasza bohaterka. - Mama miała na myśli głównie kwestie finansowe, ale niezależność ekonomiczna często daje nam każdy rodzaj wolności.
- Ewa studiowała iberystykę, potem przez lata pracowała w Waszyngtonie, Moskwie, Londynie - mówi Iwona Kossmann. - Jest obywatelką świata przez swoje doświadczenie, które pokazało jej różne kultury, a więc i różne perspektywy. Nietuzinkowy bagaż doświadczeń, ogromna wrażliwość, bogata osobowość i scheda rodzinna sprawiają, że jest wybitnym twórcą. Mam wrażenie, że nic nie jest w stanie jej złamać. A przecież na co dzień mierzy się z tematami, które obciążają psychicznie - śmiercią, krzywdą, rozpaczą. Ale ona nie jest kobietą skrótów, u niej wszystko musi być dopracowane, głębokie. Jest jak mango - z zewnątrz ma twardą skórkę, a w środku jest słodkie i miękkie.
Dla Ewy nie ma rzeczy niemożliwych. A przynajmniej o niczym tak nie myśli. - Kiedy coś planuję, zakładam, że się uda, bo dlaczego miałoby się nie powieść? - mówi. - Najważniejsze w dokumentalnej podróży jest zrealizowanie planu. Ktoś dał na ten film pieniądze i oczekuje obiecanych rezultatów. Muszę zrobić wszystko, by nie zawieść tego zaufania i nie zmarnować jego inwestycji. I choć robienie dokumentu jest w dużej mierze działalnością nieprzewidywalną, nie mogę przecież powiedzieć sponsorowi: „Bardzo mi przykro, wydałam wszystkie pieniądze, ale przez cały tydzień lało i nie mogłam zrobić zdjęć”.
Kiedyś, na początku swojej kariery, gdy nie udało się jej wywiązać z powierzonego zadania i usprawiedliwiała się swojej ówczesnej naczelnej, usłyszała od niej: „Don’t bring problems, bring solutions”. Zostało jej to na całe życie. I jeszcze to, by dotrzymać danego komuś słowa. Bo Ewa Ewart jest słowna. Wywiązuje się z obietnic i zobowiązań, a na umówione spotkanie przychodzi punktualnie, choćby nie wiem co. Tak została nauczona w domu. Szacunek dla innych, odpowiedzialność za słowo, lojalność i uczciwość. To fundament.
- Jest mądra, nie obraża się, wiele rozumie, nie unosi się, panuje nad emocjami - mówi Bartek Węglarczyk, redaktor naczelny Onetu. - Pamiętam, że na początku naszej znajomości wybuchła między nami poważna awantura. Poszło o zawodowe sprawy. Na jakiś czas nasz kontakt się urwał. Żal mi było tej relacji, bo Ewa jest niezwykle lojalnym przyjacielem, ale nie potrafiłem wyciągnąć do niej ręki na zgodę. Pewnego dnia ona to zrobiła. Podeszła do mnie i powiedziała: „Czy możemy zapomnieć o tamtej sprawie? Ważniejsze jest dla mnie nie to, kto ma rację, tylko dobra relacja z tobą, bo w takiej byliśmy”.
Węglarczyk cieszy się, że Ewart okazała się mądrzejsza. - Imponują mi kobiety, które są mądrzejsze ode mnie. Ale Ewa jest też wyzwaniem dla mężczyzny - mówi. - Jest piękna i pięknie się nosi. Ma taką czerwoną sukienkę, w której lubi chodzić. I szpilki. Trudno jest dorównać takiej kobiecie - pięknej, uśmiechniętej i piekielnie inteligentnej. W rozmowie z nią trzeba się bardzo skoncentrować.
Podkreśla też inną, rzadką cechę dokumentalistki. - Ewa jest bardzo szczodra w dzieleniu się swoją wiedzą, doświadczeniem, kontaktami - mówi Węglarczyk. - Ma w naszej firmie mnóstwo fanów, więc czasem spotykamy się z nią, by chłonąć to, co mówi. Nieraz pomagała nam przy projektach w Onecie. Wprost pytaliśmy: Jak to trzeba zrobić? I wszystko nam mówiła, krok po kroku. Hojnie rozdaje rady. Widać, że to lubi. Nawet ta krótka rozmowa przed filmem w jej programie „Ewa Ewart poleca” jest jak wykład w szkole filmowej, Ewa opowiada, jak odebrać ten obraz, na co zwrócić uwagę, co jest ważne.
A ma o czym opowiadać. Była w Czeczenii, w Kolumbii, poznała smak życia korespondentki wojennej. Uważa, że wojna jest najgłupszym sposobem rozwiązywania konfliktu i dziś nie chce już narażać życia. Są inne tematy, ciekawe, ważne, potrzebne, które warto poruszyć i być może choć trochę naprawić naszą planetę. Choć nie ma złudzeń, wie, że ludzie nie uczą się na błędach, nie wyciągają wniosków.
Nieraz igrała ze śmiercią. Może dlatego się jej nie boi. Nagrała serię podcastów, z których powstała książka „Rozmowy ze śmiercią”. - Ludzie boją się rozmawiać o umieraniu - mówi. - Chciałam innych z tym oswoić, bo przecież to nieuchronna częścią naszego życia. Stąd rozmowy z ludźmi, którzy byli na granicy życia i śmierci, którzy dotknęli innego świata. Ona nie boi się przemijania. - Od momentu narodzin jesteśmy zajęci procesem umierania - mówi. - Wydaje nam się, że jesteśmy zajęci życiem, a tak naprawdę każdy dzień przybliża nas do śmierci. Nie chciałabym być nieśmiertelna. Po co? I wiem, że kiedy nadejdzie ten moment, odejdę w poczuciu, że nie zmarnowałam czasu, który był mi dany.
Ewart mówi, że pewnie z tego powodu bez strachu podchodzi do najbardziej niebezpiecznych tematów. Jest w niej zgoda na to, co przynosi los. Zakłada, że nic nie może jej się stać, a jeśli się jednak stanie - widocznie tak miało być. Wierzy w cykliczność, w to, że cielesność jest niczym innym jak mocno skondensowaną formą energii, a energia nie ginie, tylko gdzieś się odradza. Ale nie wie, co dalej. Wierzy w kontynuację. - Tylko czy ja będę tego świadoma? - zastanawia się.
Niczego nie żałuję. I gdybym miała przeżyć to moje życie od początku, wszystko zrobiłabym dokładnie tak samo. Bo nawet błędy – które w chwili, gdy je robiłam, uważałam za dobre decyzje – dopiero po latach okazały się błędami. Ale z jaką przyjemnością je popełniałam! Poza tym uważam, że nie ma złych decyzji. Są tylko lekcje. Ona w życiowych podróżach odrobiła ich wiele.
Kiedy wybiera się w podróż, zawsze bierze torbę podróżną, plecak jest mało praktyczny. Tym bardziej że czasem miewa oficjalne spotkanie z kimś ważnym. - Nie mogę iść na nie w pogniecionej, wyciągniętej z dna plecaka sukience - tłumaczy. - Zawsze zabieram wersję elegancką stroju, bo przecież nie wejdę do ministra czy prezydenta na salony w bojówkach. (śmiech) Zawsze pakuje też kosmetyczkę. I właściwie nie różni się ona od tej, którą zabrałaby na luksusowe wakacje. - Nawet w siermiężnych warunkach lubię o siebie zadbać. Musi być więc krem ochronny, olejek nawilżający, podkład, kredka do kresek, podstawowe cienie. Lubię mieć choćby minimalny makijaż - podkład, kreska, delikatnie zarysowane usta.
Potrafi żyć w każdych warunkach – od pięciogwiazdkowych luksusowych hoteli w Hollywood po karimatę pod gołym niebem na plaży.
Nauczyłam się płynnie przechodzić ze świata luksusu do świata slumsów - śmieje się. - W trudnych warunkach przede wszystkim dbam o bezpieczeństwo.
Kiedy wraca ze służbowej podróży, trudnego dokumentu gdzieś na końcu świata, zmęczona, odwykła od luksusów, marzy tylko o tym, żeby znów poczuć się kobietą. - Lubię dbać o siebie, poświęcać sobie czas - mówi Ewa Ewart. - Dlatego często funduję sobie drobne chwile luksusu. Nie unika też nowoczesnych zabiegów medycyny estetycznej, które są odpowiednie dla jej skóry i pozwalają zachować dobry wygląd. - Nie przemawia do mnie tylko ten rodzaj zabiegów, które przerabiają rysy twarzy - mówi Ewa. - Technologia cyfrowa jest wyjątkowo okrutna, bo wyolbrzymi każdą skazę. Pewnie kiedyś trzeba będzie zejść ze sceny. (śmiech) Ale z pewnością nie szybko. Dziennikarka została niedawno ambasadorką projektantki Izabeli Łapińskiej i pozowała cały dzień do zdjęć. - Ewa jest niezwykle profesjonalna. Od chwili gdy weszła na plan, wiedziała, że jest tu modelką, a nie nagradzaną dokumentalistką - wspomina Iza.
- Nie wiem, skąd bierze energię – mówi Bartek Węglarczyk. - Podejrzewam, że podczas którejś wyprawy do Amazonii znalazła korzeń jakiejś cudownej rośliny, który je po kawałeczku każdego ranka. Ma niekończące się pokłady siły. Nigdy nie widziałem jej zmęczonej, przygaszonej, zamkniętej na rozmowy. Znają się od dwudziestu lat. Poznali się w TVN, ona już tam była, on dopiero stawiał pierwsze kroki. Od razu przypadli sobie do gustu. - Cenię ją za to, że potrafi opowiadać historie - mówi Bartek. - Niezależnie od tego, czy robi to w filmie, czy na towarzyskim spotkaniu przy kawie, w każdej jej opowieści jest pasja, dbałość o szczegół. Każdą się chłonie. To wielka sztuka.
Węglarczyk przyznaje, że trochę zazdrości przyjaciółce sukcesów filmowych. - Osiągnęła w tej dziedzinie wybitność - mówi. - Wiem doskonale, jak trudne jest kręcenie filmów dokumentalnych. W fabule każdą scenę można powtórzyć, w dokumencie zwykle nie ma takiej możliwości. Do tego Ewa potrafi otwierać ludzi. To wielka sztuka. Zdobyć czyjeś zaufanie, zachęcić do opowiadania o trudnych sprawach. Uważnie słucha i reaguje. Daleka jest od oceniania, raczej stara się zrozumieć drugiego człowieka.
Węglarczyk przyznaje, że czasem wkurza się na przyjaciółkę. - Kiedy poświęca się jakiemuś tematowi, robi to całkowicie - przytacza argument. - I to rozumiem, bo jest dla niej ważny. Ale Ewa chciałaby, żeby ten temat był równie ważny dla wszystkich. (śmiech) Chcesz żyć swoim życiem, a ona nie odpuszcza: „Ale porozmawiajmy o tym. Musisz zobaczyć ten film”. Człowiek ma na końcu języka: „Wiesz, Ewa, mam tysiąc innych filmów do obejrzenia”, ale nie chcę, by było jej przykro, więc mówię: „Tak, tak, Ewa, rzucam wszystko, przestaję zajmować się wojną w Ukrainie i poświęcę czas temu ludowi w Papui Nowej Gwinei, który walczy z koncernem amerykańskim”. Węglarczyk przyznaje jednak, że wszystkie dokumenty, które zrobiła Ewart, obejrzał, niektóre kilka razy. Również ostatni, „Do ostatniej kropli”.
Ewa przyznaje, że zdarzają się jej gorsze dni. Ale ma na to sposób. - Pozwalam sobie na zły nastrój - zdradza. - Oczywiście zastanawiam się, skąd się wziął, ale nie zawsze znajduję przyczynę. Bronienie się przed gorszymi dniami to strzelanie sobie samobója, bo każdy je ma. Trzeba przyjąć, że bywają, pogodzić się z tym i przetrwać. Życie ją nauczyło, że wszystko mija, i dobre, i złe. Wystarczy poczekać. - Nie zawsze trzeba być silną - mówi. - Czasem siłą jest właśnie pozwolenie sobie na słabość.
Nie znosi poniedziałków. – Zawsze są „usłane” jakimś pośpiechem, którego nie lubię - mówi Ewa. Znalazła i na to sposób, czasem poniedziałek robi sobie w niedzielę, a niedzielę w środę. To się sprawdza. Bo kiedy pracuje w niedzielę, ma ciszę i spokój, nikt nie dzwoni, nie pisze, nikt niczego od niej nie chce. Może skupić się tylko na pracy, bo w ten dzień ludzie żyją rodzinnie. Za to odpoczynek robi sobie w środę i idzie na spacer do lasu. - Nie ma wtedy takich tłumów jak w weekend - mówi. - Mogę rozkoszować się przyrodą, ciszą i naprawdę odpocząć.
Wstaje o 5, najpóźniej 5.30 Lubi ciszę poranka. – Dzień zaczynam od rytuałów tybetańskich, to pięć ćwiczeń, które ustawiają mnie na cały dzień – opowiada. Nie je mięsa ani ryb, za to dużo warzyw. Lubi pasty, często bierze przepisy z Youtube’a. - Im prostsze danie, tym lepsze - mówi. - Kupuję niewiele produktów, wszystko, co ma więcej niż dwa składniki, jest dla mnie przetworzone. Takiego jedzenia unika. Gościom nie gotuje, zaprasza do restauracji.
- Dom to moja twierdza. Z przyjaciółmi wolę spotkać się na mieście - wyjaśnia. - Mieszkam w niewielkim mieszkaniu, jest bardzo intymne. Miało być na chwilę, ale się zasiedziałam. Jasne, pastelowe kolory, minimalistyczny wystrój, każdy przedmiot ma uzasadnienie. Najbardziej lubi dużą wygodną kanapę. Zapada się na niej z książką. - Przez ostatnie dwa lata czytałam tylko o wodzie, bo przygotowywałam się do filmu - śmieje się. - Lektury dla przyjemności muszą poczekać. Wszystko robię pod prąd. Również tak żyję, ale inaczej nie potrafię.
Nawet na wakacje jeździ w maju lub we wrześniu, żeby uniknąć lipcowo-sierpniowych tłumów. – Nie znoszę chodzić utartymi ścieżkami i według scenariusza. A wakacje oczywiście żadne all inclusive – mówi. Nie dla niej wylegiwanie się przy basenie z drinkiem z palemką. I choć po dwóch miesiącach spartańskiego życia w dżungli lub na wojnie mogłoby się wydawać, że to najlepsza rzecz: nic nie robić – ona tak nie ma. Ewę Ewart wciąż nosi. Odpoczynek kojarzy się jej z drogą. Lubi zajrzeć w nieznane miejsca, posmakować nowych smaków, porozmawiać z tubylcami. - Kiedyś lubiłam bycie w spa, otulenie się luksusem - opowiada. - Ale od kilku lat mam wymarzone, idealne miejsce na wakacje. Co roku jeździ do Brazylii, w to samo miejsce, w tym samym gronie. Nie ma basenu, tylko dżungla, warunki dość spartańskie, choć z pewną dozą komfortu, plaże i morze. Brazylijska dziura, w której naprawdę można odpocząć.
Dziś uważa, że szkoda czasu na ludzi, którzy na jej czas nie zasługują. Na zabieganie o rzeczy, których nie potrzebuje. Na spotkania, które nic nie wnoszą w jej życie. Szkoda jej czasu na bylejakość.