Pytamy Zofię Turowską, autorkę książki "Osiecka. Nikomu nie żal pięknych kobiet", ile prawdy, a ile legendy jest w opowieściach o poetce. Jak nie ulec stereotypom, które na jej temat narosły przez lata?
O Agnieszce często opowiada się w kontekście kolejnych partnerów, miłości. Marek Hłasko, Jeremi Przybora, Daniel Passent... Lista jest długa.
Zofia Turowska: Taka opowieść na jej temat jest niewłaściwa. Jej życie to coś więcej niż kronika wypadków miłosnych. Trzeba opowiadać o niej przez twórczość, talent, kreację. Przez te piosenki, które wciąż są aktualne, bo dotykają prozy życia, a ta się nie zmieniła. Czyż nieaktualna jest konstatacja „kobieta z przeszłością, mężczyzna po przejściach”? A "Niech żyje bal"!? Wiadomo przecież, że nie chodzi o tańce. A zapisywanie się do urzędów – życia, znajomości czy miłości, jak w Małgośce? Te piosenki wciąż są nośne i jest w nich całe jej życie: dom rodzinny, miłości, teatr, estrada. W dodatku jak opisane!
Wszystko musiała sama przeżyć, żeby zamienić to w wersy?
Czasem wystarczały jej wycieczki tramwajowe czy autobusowe z przygodnymi paniami albo rozmowy w punkcie ksero. Wszędzie słyszała ciekawe historie, miała reporterskie ucho. Spotkanie ze zwyczajnym człowiekiem było jej potrzebne, żeby pisać poezję.
A może jednak bała się związków? Nęciło ją gonienie króliczka, pisanie listów, wyjazdy i powroty, a nie gotowanie ziemniaków na obiad.
Proszę nie zapominać, że po rozstaniu z Danielem Passentem Agnieszka miała partnera, pana Zbyszka, byli razem 14 lat! Rozstali się, bo on tego chciał. Nie wiedziała, dlaczego tak się stało, została z tym pytaniem, rozpaczała.
Czy była kochliwa? Może tego potrzebowała. Oczywiście, że miała powodzenie – utalentowana, inteligentna, ciekawa w rozmowie. Świeża, szczera, fascynująca osobowość, ciągle młoda. Nikt nie chce się zestarzeć, jej się udawało. Nie znosiła spotkań z osobami, które opowiadały o lekarzach i tym, co boli. Nie martwiła się o zdrowie, tylko o kolejną zwrotkę piosenki.
Szukała w ludziach zwyczajności, a jednak od niej uciekała.
Rozmowy o lekarstwach to przyziemna codzienność. Ona szukała nadzwyczajnej. Na tej chciała się skupić.
Była chaotyczna czy poukładana?
Miała w sobie kilka Agnieszek. Tę codzienną i tę z dobrego towarzystwa, tę średnio ubraną i tę w kapeluszu. I jeszcze tę, która nie potrafi zorganizować domu. Nie dlatego, że nie kocha dziecka czy mężczyzny, z którym jest związana, tylko że nie umie czy też nie chce być „strażniczką domowego ogniska”. Nie gotowała, nie sprzątała, nie prała. Twierdziła, że pieluchy mylą jej się z wersami. Ale z Danielem Passentem, ojcem Agaty, też miała swoją intymność, nawet po rozstaniu był powiernikiem sekretów, o których nie wiedział nikt inny. To on się nią zajmował, kiedy była już ciężko chora.
W serialu alkohol leje się szczodrze, Agnieszce było to potrzebne, bo...
Takie były czasy, „piło się”. Alkohol pomagał rozładować napięcia w chwilach emocjonalnego zapętlenia. Ale Agnieszka nie piła „do dna”. Szukała rauszu, potrzebowała go, żeby się odblokować, zyskać inne spojrzenie na zgryzoty. Pisała do przyjaciółki „groza niepicia przeraża mnie tak samo
jak groza picia”. Alkohol jako lekarstwo na rozedrganą duszę? Tak myślę.
Niektórzy twierdzą, że się w życiu miotała.
Miota się człowiek bez celu, który nie wie, czy zrobić tak, czy inaczej. Ona realizowała pomysły, dochodziła z nimi do finału.
Wewnątrz była niespokojną osobą, ciągle w ruchu, w podróży. Wciąż chciała coś opowiedzieć światu. Jeszcze jedną historię, jeszcze jedną piosenkę, żeby ludzie coś pięknego poczuli.
Odniosła sukces. W pewnym momencie ogarnęła ją pustka – poczuła się sfrustrowana tym, że większość ważnych w jej życiu osób odeszła, nie miała z kim rozmawiać o wspólnym czasie. Może dlatego niektórzy myśleli, że jest smutna i samotna.