Poznaj siebie

"Kobieta powinna chociaż raz wyjechać samotnie na wakacje". Terapeutka mówi, dlaczego

"Kobieta powinna chociaż raz wyjechać samotnie na wakacje". Terapeutka mówi, dlaczego
Fot. 123rf.com

"Sama na wakacje? To smutne..." Lato jest trudne dla singli. Słyszą słowa współczucia, jakby odpocząć można było tylko w towarzystwie. Nika Vázquez Segui, hiszpańska terapeutka, przekonuje, że każda z nas choć raz w życiu powinna pojechać na wakacje w pojedynkę, żeby poczuć… kim jest! Jakie jeszcze zalety może mieć doświadczanie świata solo?

Twój Styl: We wstępie do książki porównuje pani singli do solistów w filharmoniach. Zaskakujące, jak odmiennie patrzymy na sytuację muzyka stojącego solo na środku sceny i samotnego słuchacza koncertu.

Nika Vázquez Segui: Prawda? Zazdrościmy soliście i myślimy, że jest wyjątkowy, skoro może występować sam. Ale już na ludzi, którzy słuchają go bez towarzystwa, patrzymy ze współczuciem: nie mieli z kim przyjść. A przecież życiem w pojedynkę można się cieszyć. Wymaga to tylko zmiany podejścia i pewnego treningu. Zadowolenie z bycia singlem nie przyjdzie samo. Ale… kunszt solisty też nie wziął się znikąd. Jest owocem talentu, pracy i zbiegów okoliczności. Dobre życie solo to pewien kunszt. Trzeba go wypracować. W książce wskazuję różne możliwości uprawnia solozofii, czyli sztuki życia solo. 

Czym jest solozofia?

Jak się do tego zabrać?

Pierwszym krokiem będzie przyjrzenie się, co rozumiemy przez pojęcie samotności. Charles Bukowski uważał, że to sposób na samopoznanie: „Umiejętność zachowania równowagi pomiędzy samotnością a przebywaniem wśród ludzi to taktyka, by nie skończyć w wariatkowie”. Z opowieści moich pacjentów wynika, że większość postrzega samotność w kategoriach porażki. W społeczeństwie radość kojarzona jest z byciem w towarzystwie – tak przedstawiana jest w reklamach i filmach dobra zabawa. Samotność oznacza zgorzknienie, bezczynność, porażkę. Jej konsekwencją jest bycie uznanym za nudziarza. Nie tylko przez otoczenie. Sami tak o sobie myślimy. Prawda jest inna. Radość ze spędzania czasu w pojedynkę jest łatwiej dostępna ludziom, którzy mają bogate życie wewnętrzne i oryginalne podejście do rzeczywistości. Czas ze sobą pomaga dostrzec rutyny, w jakich funkcjonujemy. Zachęca do poszukiwań, pozytywnych zmian. Moja pacjentka po rozstaniu przestała kompulsywnie dbać o czystość w domu. Odkryła, że miała obsesję na punkcie porządku, bo sądziła, że w ten sposób zmniejsza ryzyko bycia opuszczoną. Ciężko pracowała na to, by nie zostać sama. Bycie singielką było w jej wyobrażeniu bezwartościowym stanem, dopuszczalnym jedynie chwilowo – na drodze do kolejnego związku. 

Sądzę, że wiele kobiet tak to widzi. Co w tym złego?

Mówię pacjentkom, by spojrzały w lustro: osoba, której szukasz, to ta, którą widzisz w odbiciu. Jeśli dla niej nie masz ochoty kupić sukienki, kwiatów czy zmienić pościeli na świeżą, dlaczego miałabyś czuć potrzebę, by robić to dla kogoś obcego? Jeśli nie nauczymy się żyć solo i odnajdywać w tym stanie szczęścia, nigdy nie stworzymy z drugim człowiekiem relacji, o której marzymy. Bo fundamentem związku będzie lęk przed samotnością, a nie pragnienie podzielenia się dobrem z kimś, kto nas pociąga. Para to nie są dwie osoby, tylko... trzy. Jeden partner, drugi oraz oni dwoje razem jako osobny byt, mający przyzwyczajenia, pasje i problemy. Żadna z tych trzech osób nie jest ważniejsza od pozostałych. W tym sensie uważam, że solozofia to sztuka, którą powinni opanować nie tylko single. Przyda się też osobom w związku. Dzięki temu stanie się on pełniejszy, lepszy. Jean-Paul Sartre mówił: „Jeśli czujesz się samotny, gdy jesteś sam, to znaczy, że przebywasz w złym towarzystwie”. Mówię pacjentom z tym problemem: zastanów się, dlaczego tak jest? I jak to zmienić? 

Mam wątpliwości, czy praca nad przekonaniami na temat samotności wystarczy, by dobrze się czuć bez drugiej osoby.

To pierwszy krok. Droga do szczęścia w pojedynkę wiedzie przez doznania zmysłowe. Odkrywanie ich, zauważanie. Bo gdy koncentrujemy się na zmysłach, jesteśmy w kontakcie ze sobą – tu i teraz. W przeciwnym razie zatapiamy się we wspomnieniach, czego skutkiem bywa żal: „kiedyś, gdy nie byłam sama, to…” Albo fantazjujemy o sobie w towarzystwie. Zwykle wyidealizowanym. Co w końcu wywołuje tęsknotę za czymś, czego nie mamy, i smutek. Trening zmysłów chroni przed lękiem, smutkiem, iluzjami i jest zwyczajnie przyjemny! Idealny na lato i samotne wyjazdy wakacyjne. 

Poproszenie o stolik dla jednej osoby w restauracji jest dla singli trudne.

A mogłoby być rytuałem inicjacyjnym – gdybyśmy uznali, że chcemy zjeść obiad tylko ze sobą i pokontemplować tę chwilę. Na szczęście dzisiaj dzięki trendowi „solo dining” (jedzenie w pojedynkę) w popularnych miejscowościach samotny gość w restauracji postrzegany jest jako koneser, znawca kuchni, ktoś, kto potrafi delektować się smakiem dań. Andrés Pereda, szef kuchni, który prowadzi wykwintne restauracje w Lizbonie i Madrycie, powiedział mi, że przekonanie, jakoby samotni klienci byli w restauracjach niemile widziani, to mit. Każdy może być kulinarnym influencerem. Nie ma więc obaw, że zostaniemy gorzej obsłużeni niż zakochane pary. Nie chodzi jednak o to, by jeść przy pojedynczym stoliku z nosem w smartfonie. To jedynie próba zagłuszenia samotności, udawania, że wokół nas są inni ludzie – ci w mediach społecznościowych. Ale to nie jest prawda. Rzecz w tym, by doświadczać samotności świadomie, z otwartością na to, co jest w niej naprawdę wartościowe. Radzę więc telefon włożyć do torebki i skupić się na smaku dań, ich teksturze, temperaturze, kolorach składników i zapachach. Jakby zjedzenie dania było podróżą w nieznane. Co odkryjesz? Ile zauważysz? Jak głębokie doznania jesteś w stanie w sobie wzbudzić? Nazywamy to mindful eating (uważne jedzenie). Psychologowie udowodnili, że dzięki temu czujemy się nasyceni skromną porcją. Jemy mniej, za to mamy więcej dobrych doznań! 

Przyjaciółka, singielka, raz w tygodniu idzie na masaż. Mówi, że potrzebuje go do zachowania higieny psychicznej.

Mądrze postępuje. Dotyk jest jednym z ważniejszych zmysłów. Wykształcamy go wcześnie, w łonie matki. Problemem singli bywa głód skóry, nazywany głodem dotyku. Pojawia się, gdy ktoś nie ma kontaktów fizycznych z innymi. W 2020 roku w piśmie „Adaptive Human Behavior and Physiology” opublikowano wyniki badania. Naukowcy chcieli zgłębić relacje między poczuciem samotności a brakiem dotyku. Okazało się, że uczestnicy projektu pozbawieni fizycznej bliskości z drugim człowiekiem opisywali siebie jako odizolowanych i osamotnionych. Ci zaś, którzy dbali o taki kontakt, np. poprzez masaże lub przytulanie się z bliskimi osobami, ale także zwierzętami, rzadziej czuli się opuszczeni. Sposób, jaki stosuje przyjaciółka, warto polecić każdemu soliście. Można też dostarczać sobie innych doznań w tym obszarze. Świadomie dotykać tego, co nas otacza: jedwabnej apaszki, płatków kwiatów na rabacie, rozgrzanego słońcem muru itp. Takie bodźce też sycą skórę i sprawiają, że nie czujemy deficytu fizycznej bliskości. 

Jednak ten głód dotyku to przecież nie tylko potrzeba badania struktury kwiatów, ale i niezaspokojone pragnienie seksualne.

Moi pacjenci często mówią, że próbują zapomnieć o potrzebach seksualnych, wyprzeć je. Ale nie można wyrzucić z siebie potrzeb fizjologicznych. Jeśli jest pani spragniona, nie zapomni pani o tym, dopóki się nie napije. Jeśli jest pani głodna – organizm będzie o tym przypominał, aż coś pani zje. Z seksem podobnie. To instynkt, podstawowa potrzeba naszego ciała. Na szczęście zostaliśmy tak wymyśleni przez naturę, że nie potrzebujemy drugiej osoby do przeżycia ekstazy seksualnej. Możemy ją sobie sami zapewnić. W większości wypadków jest o to łatwiej, gdy troszczymy się tylko o jedną osobę i nie musimy pamiętać o satysfakcji partnera. To lepsze i zdrowsze od frustracji. 

Mówi pani o samotnych wyjazdach wakacyjnych, ale wiele kobiet wstydzi się i boi pojechać gdzieś w pojedynkę.

A szkoda. Jeździłam sama na wakacje, gdy byłam singielką. Ale też gdy żyłam w związku. Teraz też nie jestem w moim domu w Hiszpanii, tylko w Szwajcarii – sama. Przyleciałam tu na dwa tygodnie po śmierci dziadka, by przeżyć tę stratę i poukładać w głowie wiele spraw. Mam tu znajomych, ale nie zawiadomiłam ich o przyjeździe. Potrzebuję czasu dla siebie. Jak każdy, nawet ci, co unikają samotności za wszelką cenę. Kobiety mówią mi, że boją się komentarzy i pytań, które padają po informacji o samotnym wyjeździe na wakacje. „Jak to jedziesz sama? Nie boisz się? A co będziesz robić wśród par i rodzin? Będzie ci przykro, umrzesz z nudów” – ludzie często wygłaszają podobne opinie. Mam na to odpowiedź, która zamyka wszystkim usta: „Wyjeżdżam solo, bo chcę poświęcić trochę czasu ważnej dla mnie osobie, o której na co dzień zapominam: sobie”. To zabawne, że aprobujemy wyjaśnienia typu: jadę nad morze z dziećmi, żeby z nimi pobyć; wybieramy się sami z mężem, żeby spędzić czas we dwoje. Wszyscy kiwają wtedy głowami ze zrozumieniem. A co z czasem dla mnie, w którym mogłabym zastanowić się nad moim życiem, potrzebami, marzeniami, planami? Przecież to ważne kwestie! Wymagają przestrzeni i namysłu! Tego nie da się wcisnąć w napięte harmonogramy. 

W Polsce przybywa biur podróży dla singli. Niektóre mają w ofercie wyjazdy integracyjne, na których można się zabawić i kogoś poznać. Inne – zwyczajny odpoczynek dla tych, którzy są sami i nie zamierzają tego zmieniać. Chcą tylko wypocząć bez towarzystwa rodzin, dzieci.

Podobnie jak solo dining, solo female travelling to trend zyskujący na popularności. Poza biurami podróży pojawiło się też dużo blogów, stron poświęconych temu zjawisku. Ale znów: to trend nie tylko dla singli! Także dla kobiet, które są w związkach. W Hiszpanii mamy taki żart: Ktoś wraca z wakacji do pracy, a kolega pyta: „urlop się udał czy byłeś z rodziną?”. Obalmy mit, że w towarzystwie rodziny najlepiej się wypoczywa. Bywa fajnie, ale... bywa też trudno. Od rodzinnych napięć też każdy ma prawo odpocząć. Również po to, by z większą ochotą wrócić do bliskich. Osobiście przychylam się do tezy, że każda kobieta powinna choć raz w życiu wyjechać samotnie na wakacje. Kontakt ze sobą rozwija i najczęściej dobrze nastraja do życia. Bywa, że doceniamy później relacje, w których jesteśmy. 

Najszczęśliwsze singielki są po czterdziestce

Paul Dolan, profesor z London School of Economics, który przez wiele lat prowadził badania nad poczuciem szczęścia, odkrył, że grupą, która najlepiej czuje się ze sobą i swoim życiem, są singielki po czterdziestce. Jak pani to interpretuje?

Warto przełamywać stereotypy, zgodnie z którymi tylko rodzina i małżeństwo mogą dać sens życia, poczucie szczęścia. Nie jesteśmy identyczni. Mamy różne potrzeby. Konsekwencją tego jest fakt, że nie ma też idealnej konfiguracji, która gwarantuje szczęście każdemu. Można cierpieć w rodzinie lub związku i rozkwitać w pojedynkę. Paradoksem jest to, że singielki, które to potrafią, często przyciągają ludzi. Cieszą się zainteresowaniem, bo... są radosne, inspirujące, mają poczucie sensu i celu w życiu. Prawdopodobieństwo, że w ich życiu narodzi się interesująca relacja, jest wtedy większe, niż jeśli będą jej szukać z lęku przed samotnością. Osoby, które nie boją się żyć ze sobą, wchodzą w związki bardziej świadomie. Sprawdzają: czy ta osoba dobrze na mnie wpływa? Czy podziela moje wartości? Czy ma takie cechy, które cenię? Gdy nauczysz się dobrze czuć w swoim towarzystwie, będzie ci dobrze i solo, i wśród ludzi.

Wywiad ukazał się pierwotnie w TS 07/2024.

 

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 07/2024
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również