Wywiad

10 lat filmu "Bogowie". Krzysztof Terej: "Piotrek Woźniak-Starak chciał zrobić film uniwersalny"

10 lat filmu "Bogowie". Krzysztof Terej: "Piotrek Woźniak-Starak chciał zrobić film uniwersalny"
Kzysztof Terej i Piotr Woźniak-Starak
Fot. mat. prasowe

10 lat temu miała miejsce premiera filmu "Bogowie" o kardiochirurgu Zbigniewie Relidze. Z Krzysztofem Terejem, współproducentem filmu i szefem Watchout Studio rozmawiamy o kulisach tego przełomowego filmu oraz o wchodzącym jesienią na ekrany kin filmie "Kulej", ostatnim przy którym pracował Piotr Woźniak-Starak.

Spotykamy się w wyjątkowym dla Watchout Studio momencie. W tym roku wypada 10. rocznica premiery filmu „Bogowie”, pierwszego filmu fabularnego Pana i Piotra Woźniaka-Staraka jako współproducentów. Czy mógłby Pan przybliżyć kulisy powstania tego filmu? Jak narodził się pomysł na niego?

Krzysztof Terej: Jak wracam myślami do 2012 i 2013 roku, przypominam sobie, że wtedy w Watchout Studio pracowały tylko cztery osoby. Piotrek, założyciel i pomysłodawca Studia, Adrian Włodarski, pełniący funkcję asystenta Piotrka, Krzysztof Rak, producent i scenarzysta, oraz ja, jako czwarta osoba, która dołączyła do zespołu. Początkowo moim zadaniem było przełożenie doświadczenia marketingowego i komunikacyjnego na świat filmu, ale w bardzo szybkim czasie te cele i obowiązki się zmieniały i tak przy “Bogach” byłem współproducentem.

Kopia BOGOWIE7
Tomasz Kot, kadr z filmu "Bogowie". 
mat. prasowe

Pamiętam doskonale, jak pojawiły się pierwsze pomysły związane z "Bogami". To Krzysiek Rak odkrył tę historię i uznał, że to świetny pomysł, aby przedstawić kardiochirurga w sposób, który dotąd nie był w Polsce pokazywany. Aby przekonać Piotrka do tego pomysłu, Krzysiek posłużył się analogią: kardiochirurdzy są jak piloci myśliwców F-16. Ciśnienie, pod jakim pracują, i balansowanie na granicy życia i śmierci to wartości, które można przedstawić w sposób uniwersalny. Przekonało to Piotrka. Postać profesora Religi była nam bliska, ale chcieliśmy ją przedstawić w nieco innym stylu, w takim amerykańskim ujęciu, niejako “kowboja”. Tak go widzieliśmy. Profesor Religa lubił muzykę Jamesa Browna, palił papierosy i był bezkompromisowy w dążeniu do celu. Myślę, że te cechy spowodowały, że Piotrek widział w tej postaci ogromny potencjał i zdecydował się na realizację tego filmu.

Pojawił się pomysł na bohatera, a jak wyglądał proces budowy scenariusza?

Krzysiek Rak wykonał ogromną pracę badawczą, spotykając się z prof. Bochenkiem, prof. Zembalą oraz z rodziną prof. Religi. Przeprowadził szeroki wywiad środowiskowy, a majstersztykiem tej historii był wybór okresu, o którym miał opowiadać film. Biografie zazwyczaj zaczynają się od narodzin bohatera i kończą jego śmiercią, z jednym znaczącym elementem po drodze. Krzysiek uznał jednak, że powinniśmy skupić się na dwóch latach (1985-1986), kiedy w życiu zawodowym profesora działo się najwięcej. Co do samego pomysłu na film, tego, jak on ma wyglądać, to myślę, że postawiliśmy sobie ambitne cele. Nie chcieliśmy iść w kierunku kina niszowego, stricte artystycznego, Piotrek chciał stworzyć film dla szerokiej publiczności, zarówno tych, którzy doskonale pamiętają postać profesora Religii z lat 80-tych, ale też młodej widowni, dla której ten wybitny polski kardiochirurg był mało lub zupełnie nieznaną historią. Zatem mieliśmy trudną misję, którą zaproponował Krzysiek, a Piotrek wyznaczył: stworzyć kino środka, uniwersalny film, który będzie zrozumiały dla 20-latków, ale też dla 30-, 40- czy 50-latków, którzy widzą w profesorze Relidze wzór do naśladowania, kogoś, kto walczy, przełamuje bariery, działa wbrew systemowi i budzi w nas emocje.

Jak zatem stworzyć taki film?

Jak już wcześniej wspomniałem, pomysł na film o Zbigniewie Relidze wyszedł od Krzyśka, Piotrek wyczuł w nim ogromny potencjał, wiedzieliśmy, że chcemy zrobić ten film, stąd zaczęliśmy zaszczepiać tę ideę kolejnym osobom, najlepszym twórcom w branży, którzy stopniowo dołączali do naszej ekipy i wnosili swoje pomysły, wiedzę i pracę. Byliśmy otwarci na sugestie, chcieliśmy czerpać z doświadczenia najlepszych, aby wspólnie stworzyć produkcję, z której będziemy dumni. Z pewnością nasze podejście do produkcji filmowej odbiegało od tych realizowanych w amerykańskim stylu, bo u nas było nastawienie na współtworzenie, słuchanie, wypracowywanie pomysłów i wspólne podejmowanie decyzji, a nie wyznaczanie z aptekarską precyzją kto, co i jak ma robić, ale dzięki temu było powietrze i przestrzeń na tworzenie.

Teraz, po 10 latach, widzę jeszcze lepiej, jak niesamowity był to wysiłek i jak ta współpraca wszystkich osób zaangażowanych w projekt przyczyniła się do powstania wyjątkowego filmu, który nadal jest aktualny, porusza i daje do myślenia. To był niesamowity czas. Może to zbieg okoliczności, a może przeznaczenie, że akurat w tamtym momencie dane było nam pracować w takim, a nie innym gronie. Oczywiście tym, co miało ogromny wpływ na wykreowanie tej historii, był doskonały wybór i praca twórców, reżysera Łukasza Palkowskiego, autora zdjęć Piotra Sobocińskiego oraz Tomasza Kota, który wcielił się w postać profesora Religi.

Czy teraz, z perspektywy 10 lat doświadczenia w branży filmowej, wprowadziłby Pan jakieś zmiany w „Bogach”?

To był mój pierwszy film. Nie byliśmy wtedy do końca świadomi, co się dzieje na naszych oczach, że budujemy historię polskiego kina. Wiem, że żaden z nas, głównych twórców, nie spodziewał się tego, co osiągnie ten film, że otrzyma w Gdyni trzy wyjątkowe nagrody: publiczności, dziennikarzy i jury. To się chyba zdarza raz na kilkanaście lat, aby film trafił w gusta tak zróżnicowanych widzów. Żaden z nas się tego nie spodziewał, a jeśli ktoś mówi, że przeczuwał taki sukces, to mu nie wierzę, bo pamiętam nasze oczekiwania przed konkursem w Gdyni. Marzyliśmy o jednej czwartej tego, co otrzymaliśmy, więc z perspektywy czasu powiem, że niczego bym nie zmienił. „Bogowie” są tacy, jacy powinni byli być. Oczywiście to jest moje zdanie. Każdy po obejrzeniu filmu może mieć swoje odczucia, że np. chciałby zobaczyć więcej ujęć dotyczących życia prywatnego profesora. Tylko czy wtedy byłoby lepiej? Nie wiem, czy wtedy widz wychodziłby z kina z takim poczuciem radości, sukcesu, spełnienia. Zrobiliśmy film według naszych założeń. Chcieliśmy pokazać szerzej rodzaj życiowego doświadczenia profesora Religi, z którego można cały czas czerpać i które można cały czas analizować. Czasami podpytuję ludzi, czy np. jakby było więcej o żonie czy dzieciach Zbigniewa Religi, cenie za sukces, jaką musiał zapłacić, to czy według nich byłoby lepiej? Nie spotkałem jeszcze osoby, która by powiedziała, że tak. Raczej wszyscy mówią: daj spokój, przecież tam wszystko było idealnie.

Przez 10 lat Watchout Studio wypracowało swoją jakość, swój kanon. Jedną z zasad jest tworzenie wspomnianych przez Pana filmów środka. Co jeszcze uznałyby Pan za wyróżnik filmów pod szyldem Watchout?

Rzeczą numer jeden, której nauczył mnie Piotrek, jest robienie filmów nie dla siebie. Robimy filmy dla widzów. Zawsze myślimy o widzach. Kiedy pojawia się pomysł na film, to pytamy się każdego, kto do nas przychodzi na kawę, co o tym sądzi. Nie można przecież tkwić w założeniu, że samemu wie się najlepiej, co widzowie chcą oglądać, czego potrzebują. To się cały czas zmienia, tak jak zmienia się świat wokół nas, rozrywka. To, co parę lat wcześniej wydawało się nam dobrym kierunkiem przy planowaniu produkcji, dzisiaj może być lub jest już nieaktualne. To jest właśnie pułapka tego, co robimy, bo pracujemy bardzo długoterminowo. Nasze projekty trwają 4-5 lat. Jakiego zatem rodzaju trzeba mieć historię, aby mieć pewność, że za kilka lat będzie ona równie ważna i aktualna? Drugim takim wyróżnikiem jest to, że są to filmy robione wspólnie. Tylko pracą zespołową jesteśmy w stanie zrobić najlepszą możliwą rzecz. Jeśli ja, jako producent, zacznę wchodzić z butami w pracę reżysera czy kostiumografa, to jest to błąd. Oczywiście wspieramy się, pomagamy sobie, ale jesteśmy zespołem. Sam mam doświadczenie sportowe. Przez lata grałem w koszykówkę, w różnych drużynach i na różnych poziomach, również byłem kapitanem drużyny, stąd doskonale rozumiem, co to znaczy morale zespołu. Wiem, kiedy jestem potrzebny i muszę stanąć na wysokości zadania, chociaż sam mogę nie mieć siły. Wiem, kiedy powinienem popchnąć pracę do przodu czy kiedy i jak kogoś zmotywować. Watchout Studio to przede wszystkim praca z ludźmi i dla ludzi, to są relacje i gra zespołowa, tutaj każdy jest ważny w całym procesie tworzenia produkcji, czy to tych reklamowych, czy dużych projektów filmowych. Mam poczucie, że to jest coś, o czym bardzo łatwo zapomnieć, zwłaszcza kiedy pojawia się sukces i złudne przekonanie, że teraz to ja już wiem najlepiej. Ważna jest pokora, ale też twórczy głód i otwartość na inne zdanie.

Krzysztof Terej
Krzysztof Terej
mat. prasowe

Jak znaleźć historie, które się nie starzeją? Mają Państwo na to jakiś przepis?

Niestety nie. To jest praca u podstaw. Ludzie przysyłają teksty do naszych czytaczy. My również codziennie dyskutujemy o tym, kto jaką książkę czy artykuł czytał, czy poznał ciekawą historię. Nie ma jednej recepty, dlatego tak trudno jest zaplanować dokładny harmonogram. Na przykład, nie możemy zdecydować, że co dwa lata będziemy wypuszczać historię taką jak „Bogowie”. To nierealne. Od czasu „Bogów” i „Sztuki kochania” otrzymaliśmy ponad setkę propozycji filmów biograficznych, ale nie zdecydowaliśmy się na ich realizację. Żadna z nich nie poruszyła nas na tyle, aby poczuć ten magiczny czynnik, który sprawia, że ludzie się w niej odnajdą.

Dopiero po „Sztuce kochania” napisał do mnie Waldek Kulej, syn Jerzego Kuleja, z pomysłem na film o jego ojcu. Jako fan boksu i legendy Jerzego Kuleja, zaintrygowało mnie to. Przekazałem ten pomysł Piotrkowi Woźniakowi-Starakowi, który mimo, że wcześniej nie był blisko zaznajomiony z postacią Jerzego Kuleja, od razu powiedział: „O, to jest nasz kolejny film, ale zajmie to czas”. I rzeczywiście, od razu zaczęliśmy rozmowy z Waldemarem i zaczęliśmy to „spinać”, kolejny film.

Jak długo pracowaliście nad tym filmem?

Waldemar Kulej skontaktował się z nami w 2017 roku, a premiera filmu planowana jest na jesień 2024 roku. W 2019 roku doszło do tragedii… i choć rozpoczynaliśmy pracę nad “Kulejem” razem, to niestety musiałem dokończyć ją sam. Film „Kulej” był ostatnim tytułem, który Piotrek namaścił.

Praca nad bohaterami i zastanawianie się nad tym, jak opowiedzieć tę historię, zajęła nam dwa lata. Szukaliśmy esencji, “mięsa”, które przykuje uwagę widzów. Rzadko zdarza się znaleźć tak barwnego bohatera, jak Jerzy Kulej, czerpiącego z życia pełnymi garściami, a jednocześnie zrozumiałego dla widzów. Jerzy Kulej emanował pasją, motywacją i wolą walki. Wydawało nam się, że w tym aspekcie jego historia jest podobna do naszej pracy jako producentów.

Właśnie to lubimy w filmie – kiedy widzowie, którzy wcześniej nie znali danej postaci, przychodzą i mówią nam, że ta historia ich “złapała”, że widzą w niej własne doświadczenia. Im więcej osób utożsamia się z historią, rozmawia o niej, tym bardziej film zaczyna żyć. Wtedy też wiadomo, że warto było zrobić taki film i poruszyć tę konkretną historię.

„Kulej” to kolejny film Watchout Studio umocowany w PRL-u. Czy to jest część Państwa misji, aby tworzyć filmy o tamtej epoce?

To nigdy nie było naszym celem, aby odczarowywać PRL. Jakkolwiek by to nie brzmiało, tak po prostu wyszło. Najlepsze historie, które do nas trafiały, pochodziły właśnie z tamtego okresu. Mimo to marzy mi się film o współczesnym bohaterze. Obecnie mamy kilka projektów w rozwoju, więc może się to wydarzy. Z moich obserwacji wynika jednak, że łatwiej jest przedstawiać postać z perspektywy lat. Możemy wtedy pozwolić sobie na więcej.

Jak Pan sądzi, dlaczego tak lubimy właśnie filmowe biografie?

Na ludzi działa fakt, że dana historia wydarzyła się naprawdę. Oglądając na ekranie fikcyjną historię, często myślimy, że twórcy mogli coś “podkręcić’ w historii, że jest mało prawdopodobne, aby coś się wydarzyło. Kiedy jednak okazuje się, że bohaterowie naprawdę musieli zmierzyć się z takimi, a nie innymi problemami czy dylematami, poziom naszej uwagi jest zupełnie inny. Realne wydarzenia i autentyczne doświadczenia bohaterów dodają opowieści głębi i wiarygodności, co sprawia, że bardziej angażujemy się emocjonalnie.

Piotr Woźniak-Starak stworzył Watchout Studio, mocną markę w branży filmowej, jak teraz wygląda firma, którą Pan kieruje, jaki ma kierunek i cele, czy coś się zmieniło od początków jej powstania?

Po śmierci Piotrka mieliśmy dylemat w którą stronę pójść, jednak wiedzieliśmy, że ustanowione przez niego fundamenty są uniwersalne, niezależnie od zmieniającego się świata i chcieliśmy to dalej budować. Ludzie wciąż potrzebują emocji i rozrywki w kinie. Tutaj z Piotrkiem byliśmy jednomyślni i doskonale rozumieliśmy naszą misję, dlatego łatwo było mi ją kontynuować. Ta misja to robienie dobrych filmów dla ludzi i dbanie o swoich współpracowników. Po prostu bycie dobrym człowiekiem.

Z kolei odpowiadając na to pytanie w odniesieniu do konkretnych projektów i ich realizacji, z pewnością nowością jest nasze zaangażowanie w produkcję seriali premium. Od ostatnich pięciu lat w Polsce powstaje coraz więcej dobrych seriali, my również chętnie się angażujemy w ich produkcję. Jako Watchout Studio zaczynaliśmy od filmów, ale i reklam - teraz jesteśmy jednym z najpoważniejszych graczy w branży reklamowej. Zakładając firmę zgadzaliśmy się z Piotrkiem, że musimy łączyć w naszej działalności wymiar artystyczny, ale i biznesowy, stąd tak, jak widzieliśmy potencjał w reklamie, tak dostrzegamy go również w serialach. Stawiamy na rozwój i również w tym obszarze chcemy mocno zaznaczyć swoją obecność. Już teraz pracujemy nad kilkoma tytułami.

Może Pan coś zdradzić na temat tych produkcji?

Nie chciałbym jeszcze za dużo mówić o konkretnych realizacjach, ale mamy szeroki zakres projektów – od ekranizacji bardzo znanych książek po zupełnie autorskie koncepty. Kierujemy się dwoma parametrami. Na pierwszym miejscu jest widz i to, co sami jako widzowie chcielibyśmy oglądać. To wyzwanie, ponieważ obecnie rzadko zdarza się, że pytając kogoś, co oglądał wczoraj, trafimy na ten sam serial. 15 lat temu wszyscy oglądaliśmy to samo, dziś wszystko jest bardziej sprofilowane. Musimy znaleźć oryginalne pomysły w poszczególnych gatunkach.

W przypadku seriali jesteśmy nieco bardziej zachowawczy niż przy filmach. Filmy są nasze, autorskie. Bierzemy na siebie wszystkie wyzwania, w tym finansowanie. Natomiast seriale są produkowane na zamówienie. Serial jest własnością stacji czy platformy. Musimy przyjąć, że zamawiający najlepiej wie, czego jego subskrybenci czy widzowie szukają. Możemy proponować i rozwijać pomysły, ale potem wchodzą niuanse, jak profil widza – starszy, młodszy itd. Seriale są gdzieś w połowie drogi między reklamą, którą robimy na zlecenie klienta, a filmami, które tworzymy od podstaw zgodnie z własnym pomysłem.

Od czasu „Bogów” polski rynek filmowy mocno się zmienił. Pojawiło się o wiele więcej dobrych polskich filmów, konkurencja o widzów jest zatem większa. Czy działa to motywująco?

Bardzo nas to cieszy. Dzięki temu wszyscy muszą podnosić swój poziom i dwa razy zastanowić się, jak najlepiej opowiedzieć daną historię. Jeśli wszyscy będziemy wkładać więcej pracy, polscy widzowie będą bardziej doceniali polskie kino i chętniej na nie chodzili, co z kolei pozwoli na powstawanie większej liczby filmów. To leży w naszym wspólnym interesie. To nie jest tego typu konkurencja, że jeśli mój film powstanie, to twój już nie. Taka sytuacja dotyczy raczej seriali, gdzie są zamawiający i określona liczba tytułów na rok. Tworzenie filmów jest tyle trudną dziedziną, że musimy się wspierać. Zawsze staram się pomóc, jeśli ktoś prosi mnie o zawodową radę. Szkodliwe dla naszego środowiska jest, kiedy ludzie mówią, że polskie filmy są słabe i nie będą na nie chodzili. Naszym zadaniem jest odwrócenie tego stereotypu i zachęcenie jak największej liczby polskich widzów do powrotu do kin.

Pozostając jeszcze w temacie branży. Watchout Studio zaangażowało się w upamiętnienie dziedzictwa Piotra Woźniaka-Staraka poprzez wsparcie filmowców, zwłaszcza scenarzystów. Czy może Pan powiedzieć coś więcej o tej inicjatywie?

Piotr miał pasję do filmu, wizję, odwagę. Miał twórczy głód i kino leżało mu na sercu. Razem z rodziną Piotra szukaliśmy pomysłu, aby jakoś kontynuować jego ideę. Zastanawialiśmy się, co możemy zrobić dobrego dla polskiego rynku filmowego, co jest takim elementem, który warto wesprzeć. Doszliśmy do wniosku, że jest to storytelling – historie, które chcemy opowiadać i które jako widzowie chcemy oglądać. Stwierdziliśmy, że istnieje już kilka konkursów na scenariusze, ale my chcieliśmy wesprzeć pomysły na filmy, a nie tylko konkretne scenariusze. Napisanie scenariusza to wyzwanie wymagające olbrzymiego warsztatu, a my chcieliśmy trafić do ludzi, którzy przychodzą do nas z pytaniami: dlaczego nie robimy filmów o takim bohaterze czy nie opowiadamy tej historii? Do osób z branży i spoza niej. Chcieliśmy dać szansę każdej kreatywnej osobie na podzielenie się swoim pomysłem na film. W ten sposób narodziła się idea Konkursu „Wyobraź Sobie”. Do tegorocznej edycji zgłoszono aż 763 pomysły na film! Jury wybrało 12 finalistów, spośród których 15 czerwca zostanie wyłoniony zwycięzca. Dlatego już teraz zachęcamy wszystkich do wzięcia udziału w kolejnej edycji Konkursu “Wyobraź Sobie”: napisz 10 stron opowiadania i zainteresuj nas swoją historią. Ten Konkurs to okazja do zaistnienia w świecie filmowym, do zdobycia wiedzy, czerpania z doświadczenia wybitnych twórców, nawiązania nowych kontaktów z przedstawicielami branży, a przede wszystkim szansa na twój własny film.

Ważną częścią gali Konkursu “Wyobraź Sobie” jest Nagroda im. Piotra Woźniaka-Staraka dla Najlepszego Producenta Roku. Uznaliśmy, że przy tej nagrodzie decyzje powinni podejmować sami producenci, dlatego głosowanie odbywa się w ramach Polskiej Gildii Producentów. Producenci w Polsce nie są rozpoznawalni, a nawet jeśli są, to często nie mają dobrej prasy. Jeśli zapytać na ulicy, kto jest producentem filmowym w Polsce, pewnie usłyszelibyśmy, że Lew Rywin. Mało osób jednak zna Ewę Puszczyńską, Mariusza Włodarskiego czy Annę Kępińską, którzy reprezentują światowy poziom i są doceniani na międzynarodowym rynku. Nagroda Producenta Roku to okazja, aby pokazać sylwetki polskich producentów. Często producenci mają tendencję do chowania się za twórcami, choć są niezbędnym elementem procesu powstawania filmu. Bez nich nie ma ani filmów ani seriali, a jednocześnie często mało kto wie, czym dokładnie się oni zajmują i co robią, stąd poprzez Nagrodę imienia Piotra Woźniaka-Staraka dla Producenta Roku chcemy skupić uwagę na osiągnięciach poszczególnych twórców, ale też na samym zawodzie, jakim jest producent filmowy.

Piotr Woźniak-Starak
Piotr Woźniak-Starak
mat. prasowe

W takim razie muszę zapytać jak Pan widzi rolę producenta?

Zapewne gdyby zapytać członków Gildii, powstałoby tyle definicji, ile jest osób. To bardzo pojemne pojęcie. W mojej definicji producent jest osobą, która bierze odpowiedzialność za całość przedsięwzięcia. To właśnie producentowi partnerzy finansowi i instytucjonalni powierzają środki. Z drugiej strony producent odpowiada przed wszystkimi twórcami, aktorami, reżyserami czy operatorami za to, że projekt zostanie zrealizowany. Producent musi rozumieć zarówno świat finansów, jak i potrzeby artystów, a poprzez swoją pracę te światy połączyć.

A jakie były dla Pana najlepsze i najtrudniejsze momenty w pracy producenckiej?

Każdy plan filmowy jest inny, z unikalną energią i wyzwaniami. Na pewno wyzwaniem była produkcja filmu „Kulej”, który miał największy budżet spośród naszych dotychczasowych projektów. Film zawierał sceny tańca, bijatyk, boksu, olimpiady i był osadzony w określonej epoce. Jednak po pierwszych reakcjach widzów wiem, że te trudności były tego warte. Widzom się podoba, więc nie mógłbym być szczęśliwszy.

Jednym z najlepszych momentów w mojej karierze był Festiwal Filmów Fabularnych w Gdyni, gdzie prezentowaliśmy film „Bogowie”. Był to mój pierwszy raz w roli producenta filmowego na tym festiwalu, a to, co wydarzyło się po pokazie, było niezwykłe. Ludzie nie chcieli wychodzić z sali, tylko oklaskiwali film. Następnie zaczęli opowiadać swoje historie o kontaktach z profesorem Religą lub o swoich bliskich. W pewnym momencie wstał człowiek i powiedział, że jest pilotem, który wykonał pierwszy lot z Religą i sercem do przeszczepu. Wtedy zrozumiałem, że film jest czymś więcej niż tylko przedsięwzięciem biznesowym. Podczas premiery „Bogów” w pełni pojąłem, dlaczego Piotrek zdecydował się zostać producentem filmowym. Film oddziałuje na wielu płaszczyznach i potrafi zostać z człowiekiem na bardzo długo. Rozmawialiśmy o tym przez długie lata. Mnie nie paliło się do świata filmu, miałem inne pasje, ale Piotrek cierpliwie tłumaczył, że to jest miejsce dla mnie, że mam do tego predyspozycje. Chciałem doświadczyć pracy przy filmie „Bogowie” i zobaczyć, jak to jest i wiem, jak to jest i dobrze mi w tym miejscu.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również