Jej miłość do ogrodów zaczęła się od ogrodu dziadków pod Warszawą, z cudownym sadem i krzakami agrestu, którym się zajadała, nawet gdy nie zdążył jeszcze dojrzeć. Potem, za tatą-leśnikiem zjeździła najpiękniejsze obszary Wielkopolski i Pomorza Zachodniego. Dziś śmieje się, że jest trochę z lasu, trochę z ogrodu, ale też z miasta, bo lubi pochodzić po centrum Warszawy, popatrzeć na ludzi, posiedzieć w knajpce, zjeść coś dobrego. Ale jej bazą zawsze jest natura.
Lubi pani zacząć wcześnie dzień?
Pod warunkiem, że się wyśpię! Dziś, gdy zobaczyłam prószący śnieg, zerwałam się, bo uwierzyłam, że w końcu zobaczę zimę. Jak zwykle pojawiły się ptaki, więc w ogródku zrobiło się gwarno. Pod Warszawą, gdzie mieszkam, ornitolodzy zauważyli ostatnio niezwykle rzadkie u nas sikorki lazurowe. Wypatruję więc, bo może do mnie też zawitają?
Rano nie piję kawy. Zaczynam od kubka ciepłej wody z cytryną i paru ćwiczeń rozciągających, które staram się regularnie robić. Potem w miarę wcześnie staram się zjeść śniadanie z rodziną. Teraz, gdy mamy ferie może być ono później, ale nie lubię chodzenia po domu w piżamach, choć moja rodzina uważa inaczej. Jestem bardzo obowiązkowa i lubię sobie wypisać rzeczy, które mam do wykonania w ciągu dnia, na kartce czy w swoim magicznym notesiku, a potem je z satysfakcją wykreślić. Wtedy mam poczucie, że coś dobrego zrobiłam. Ale też coraz częściej lubię sobie odpuścić, poleżeć i porobić... nic. Mam wrażenie, że w tej chwili większość z nas usiłuje być doskonała. W pracy, w domu, w związku... To nas niszczy. Zabija potrzebę refleksji i lenistwa, które też są potrzebne. Sama się tego uczę, choć z różnym skutkiem. Ostatnio dostałam od syna zestaw do malowania z dedykacją: „Żebyś zapomniała na chwilę o nas i skupiła na tym, co lubisz”. I właśnie to chciałabym zrobić. Usiadłam parę dni temu z akwarelami, uczę się malować tymi farbami.
Chłopców dzieli dziesięć lat. Czy ta duża różnica wieku ma wpływ na ich relacje?
Oczywiście chciałabym, żeby starszy syn spędzał z młodszym więcej czasu, ale studiuje i realizuje się sportowo, więc ma go niewiele. Ale cieszę się za każdym razem widząc ich razem, uwielbiam te momenty, gdy tarzają się po podłodze. Starszemu powtarzam tylko, żeby nie zachowywał się jak tatuś, tylko jak brat, że ma zawiązać z młodszym komitywę i nawet jeśli to będzie czasem przeciwko nam, ja się nie obrażę. Na razie są blisko, wierzę, że to się utrzyma.
Stosuje pani zasadę wyniesioną z rodzinnego domu: „Chcesz czegoś, to zapracuj na to”. Teraz dzieci często nie zdążą pomyśleć, że czegoś chcą, a już to dostają...
Wydaje mi się, że to jedna z większych pułapek, bo przez to w pewnym momencie dzieciaki tracą umiejętność określenia swoich potrzeb. Wszystko podstawione mają pod nos. A ja chcę reakcji, wyrażenia potrzeb mojego dziecka. Jeśli wyprzedzę każdą jego myśl, wrzucając mu sweter i ciepłą herbatę do szkolnego plecaka, pozbędę go możliwości dbania o siebie. Nadopiekuńczy rodzic nie zbuduje, nie przygotuje młodego człowieka do trudów życia. Zaczyna się od spraw drobnych, np. zeszytów, zatemperowanych kredek. W końcu puknęłam się w głowę – na szczęście dość szybko – niech myśli, pamięta, troszczy się o swoje i siebie. Zapomniałeś stroju gimnastycznego? Trudno, następnym razem zapamiętasz. Niektórzy uznają, że to okrutne. Z perspektywy czasu mogę z całą pewnością powiedzieć, że nie, i że działa!
Cała rozmowa z Mają Popielarską w najnowszym numerze Poradnika Domowego. W sprzedaży od 4 lutego!