Portret

Maria Rodziewiczówna diametralnie różniła się od egzaltowanych bohaterek swoich romansów. Opowieść o życiu pisarki

Maria Rodziewiczówna diametralnie różniła się od egzaltowanych bohaterek swoich romansów. Opowieść o życiu pisarki
Fot. Domena publiczna

W czasach gorsetów i sukien z trenem Maria Rodziewiczówna ubierała się jak mężczyzna.  Jakie było życie prywatne jednej z najpoczytniejszych pisarek? Kojarzona z egzaltowanymi bohaterkami swoich romansów, Maria Rodziewiczówna była ich przeciwieństwem. Ciosy od losu nie robiły na niej wrażenia.  Mówiła, że trzeba chodzić słoneczną stroną życia, ale tylko tą wybraną przez siebie. 

Maria Rodziewiczówna: "Nigdy nie wyjdę za mąż" 

Szlachcianka Marysia z warkoczami po pas ucieka w pole, gdy ma zmartwienie. Tego dnia w roku 1881 też. Ma 17 lat, właśnie zmarł jej ojciec. Patrzy na rodzinny dom z oddali. Solidny biały dwór z kolumnami, stawiany w 1825 roku przez pradziada Antoniego, chorążego kobryńskiego. Szmat lasu, łąki, pastwiska, ziemia orna, sad, ponad 1500 hektarów. Obejmie go – postanawia.

Jej brat się do tego nie nadaje, siostra ma już dwór na Wołyniu. – Kto weźmie Hruszową, z tym do końca zostanę – oznajmia matka. Maria Rodziewiczówna jest przekonana, że to jej misja. Wie, że nie będzie lekko. Marzyła o medycynie, studiach za granicą, ale widać pisane jej zarządzanie majątkiem.

Nigdy nie wyjdę za mąż. Ocalę dom! – składa przysięgę Maria Rodziewiczówna.  

Ten moment decyduje o jej życiu. Wychowanka pensji, teraz pani na Hruszowej. Kocha tę ziemię, chociaż mieszka tu dopiero od czterech lat.

Maria Rodziewiczówna – dzieciństwo w Warszawie

Maria Rodziewiczówna urodziła się w majątku Pieniucha w roku 1863, ale dwór rodziców władze carskie skonfiskowały w odwecie za udział Rodziewiczów w powstaniu styczniowym. Ciężarnej Amelii Rodziewiczowej pozwolono w lutym urodzić dziecko i zaraz potem musiała iść za mężem na zesłanie. Malutką Marysię wychowują dziadkowie i ciotki.

Maria Rodziewiczówna ma siedem lat, gdy rodzice wracają z Syberii dzięki powszechnej amnestii. Nie mają nic, osiedlają się w Warszawie. Henryk Rodziewicz przyjmuje posadę zarządcy kamienicy przy ulicy Szeroki Dunaj. Amelia idzie do pracy w fabryce papierosów. Zarabiają mało, przy trójce dzieci pełen obiad przypada każdemu co pięć dni.

Ale zdarza się cud: przez Szeroki Dunaj jedzie pyszny powóz, zatrzymuje się przed kamienicą. Elegancki hrabia Pusłowski, dżentelmen z laską i w cylindrze, idzie prosto do mieszkania Rodziewiczów. Zacny kuzyn wiedziony uczuciem patriotyzmu i rodzinnej solidarności proponuje Henrykowi administrację swoich warszawskich nieruchomości i mieszkanie w Alejach Jerozolimskich.

Byt Rodziewiczów znacznie się poprawia, Marysia może zacząć edukację na pensji pani Kuczyńskiej. Ma zamiłowanie do nauk przyrodniczych i literatury. I znów scena jak z powieści: Rodziewiczowie deliberują w salonie nad każdym groszem, a tu pan Henryk dostaje telegram. Bez słowa podaje żonie: na dalekim Polesiu zmarł jego jedyny brat Teodor. Bezdzietny. Rodzinny majątek Hruszowa należy teraz do niego.

Maria Rodziewiczówna – życie w majątku Hruszowa

Jest rok 1876: wielka przeprowadzka. Życie miejskie zmienia się na ziemiańskie. Maria Rodziewiczówna jest szczęśliwa, a rodziców stać, by umieścić ją w Zakładzie Sióstr Niepokalanek w Jazłowcu. Dobra szkoła w dawnym pałacu Poniatowskich, biblioteka pełna starodruków, nauczycielki, dzięki którym zaczyna pisać literackie próbki – dla zabawy, ani myśli zostać pisarką. Maria Rodziewiczówna chce raczej zostać lekarzem lub botanikiem, kocha wieś.

Marzenia o dalszej edukacji ucina śmierć ojca. Ten, kto weźmie majątek, musi spłacić rodzeństwo i matkę: po 25 tysięcy rubli każdy. Maria Rodziewiczówna godzi się na te warunki – Hruszowa przechodzi w ręce siedemnastoletniej panny.

Maria Rodziewiczówna jest zajęta od świtu: wydaje obrok, dogląda dojenia, wydaje polecenia parobkom. Idzie w pole za pługami, zwykle bez śniadania. Szerokie, falbaniaste spódnice przeszkadzają, długie włosy rozsypują się i plączą, bluzki z koronkami są niepraktyczne: nie ma gdzie włożyć ołówków i notatnika, próbek ziaren. Potrzebny jej męski strój i męska fryzura.

Ściąć włosy? W XIX wieku na to trzeba nie tylko odwagi, ale i zgody rodzicielki. Maria Rodziewiczówna staje przed matką i prosi o zezwolenie. Amelia Rodziewicz wie, że córka i tak postawi na swoim, wyraża zgodę. Marysia ścina włosy... na jeża. Sprawia sobie męski żakiet z kieszeniami, krawat, skraca spódnice – spodni poza domem nosić nie może, tego jednak świat by wtedy jeszcze nie zaakceptował. Ale otoczenie przyzwyczaja się, że panna z Hruszowej od pasa w górę wygląda jak mężczyzna.

Maria Rodziewiczówna ma w głowie dewizę matki: "chcesz mieć, to dawaj". Nie toleruje lenistwa ani nieuczciwości. Na czułe serce jaśnie panienki nie ma co liczyć – zasad trzyma się twardo. Kto zbierze w lesie trzy dzbany jagód, jeden musi oddać właścicielce, to samo z koszami grzybów i drewnem na opał.

Kiedy przyłapie kogoś na łamaniu reguł, nie ma litości. Egzekwuje swoje prawa do tego stopnia, że w roku 1890 grożą jej dwa tygodnie aresztu "za czynne zelżenie" pastucha (za złodziejstwo). Incydent kończy się opłatą pięciu rubli. Maria nie wykazuje skruchy, uważa, że odpowiada nie tylko za nakarmienie czeladzi, ale także za ich moralność.

Otoczenie oczekuje, że wyda się za mąż, ale ona nie bierze udziału w balach i spotkaniach towarzyskich. Woli spędzać noce na połowach ryb z Poleszukami. Łowi z łodzi szczupaki. Zajmuje się też pasieką – u niej każdy ul ma inny kolor. Osobiście dogląda wybierania miodu.

Goszczą w jej domu przyjaciółki: Helena Wejchert z Warszawy, Jadwiga Skirmunttówna z sąsiedztwa. Gdy koleżanki z pensji powiadamiają o swoich ślubach i pytają: "a u ciebie jeszcze nic, Marysiu?", odpowiada: "nic, bez jeszcze". Co innego jest dla niej ważne.

Majątek zadłużony, las mocno przecięty, dwór potrzebuje inwestycji. Plony nie przynoszą zysków, które starczyłyby na to wszystko. Maria wieczorem czyta magazyn "Świt", redaktor naczelną jest poetka Maria Konopnicka. Ogłasza konkurs na powieść. Jest nagroda pieniężna!

Maria_Rodziewiczówna_(Kłosy,_1889)_v3
Maria Rodziewiczówna 
Źródło: Domena Publiczna

Maria Rodziewiczówna  i książki 

Od tej chwili każdego wieczoru Maria Rodziwiczówna zasiada przy sekretarzyku i pisze. "Straszny dziadunio", jej pierwsza książka, zdobywa główną nagrodę. To mobilizuje dziewiętnastoletnią autorkę – zabiera się do następnej powieści. Tańczy z radości, gdy odbiera honoraria. Wszystkie pieniądze inwestuje w dwór.

Rok 1888. W redakcji "Kurjera Warszawskiego" gwar, ruch, dym z cygar, chłopcy odbierają naręcza gazet do roznoszenia, dziennikarze stukają na maszynach do pisania teksty. W kącie stoi skromna osoba, kapelusz źle się trzyma na krótkich włosach, widać, że pragnie zapaść się pod ziemię. Ktoś wreszcie pyta o nazwisko. Maria Rodziewiczówna. Przyjechała po odbiór nagrody literackiej za powieść "Dewajtis". Całe 500 rubli!

Potrzebuje ich, chce zbudować łaźnię i uruchomić gorzelnię. Odbiera honorarium i z ulgą ucieka na wieś. Tu pisze nocami, o świcie wstaje zza biurka, przeciąga się i biegnie do stajen. Pada na kilka godzin snu po porannych obrządkach, potem żyje rytmem dworskim, wieczorem dogląda ksiąg i znów przelewa na papier historie, które podpowiada jej wyobraźnia.

Maria Rodziewiczówna nie uznaje brudnopisów ani poprawek, nie czyta swoich tekstów, nie uważa się za pisarkę. Jej książki sprzedają się świetnie, i o to chodzi. Do końca XIX stulecia stworzy 18 powieści i nowel. Najbardziej znane książki Marii Rodziewiczówny to – oprócz wspomnianej już wcześniej "Dewajtis" – "Kwiat lotosu", "Między ustami a brzegiem pucharu", "Błękitni", "Hrywda", "Anima vilis", "Pożary i zgliszcza", "Jerychonka", "Ryngraf", "Barcikowscy", "Magnat", "Nieoswojone ptaki", "Wrzos", "Czahary", "Byli i będą", "Atma", "Barbara Tryźnianka", "Lato leśnych ludzi" oraz "Florian z Wielkiej Hłuszy".

Nazwisko Marii Rodziewiczównej zna cała Polska. Na Polesiu staje się osobą poważaną, a jej dwór – ośrodkiem kultury. O Hruszowej mówią: "druga Warszawa". Bywają tu sławy i osobistości świata kultury, polityki. Trzydziestoletnia Maria głosi zasadę: są dwie potęgi, którym trzeba dać wszystko i nic w zamian nie żądać: Bóg i Ojczyzna. Nie przygotowuje buntu zbrojnego, ma lepszy pomysł: otwiera w Warszawie sklep z ludowymi wyrobami.

Maria Rodziewiczówna - kontrowersyjny styl pisarki 

Warszawianki chętnie kupują ręcznie tkane lniane płótna, haftowane serwety, suszone grzyby i lipcowe miody. Maria ma rękę do interesów, czegokolwiek dotknie, rozkwita. Na początku XX wieku Hruszowa funkcjonuje jak sprawna fabryka. Maria częściej bywa w Warszawie, wstępuje  do Towarzystwa Ziemianek Polskich, zakłada filię o nazwie "Unia" w swoim majątku na Polesiu. Panie spotykają się na hasło, co miesiąc w innym dworze. Przewodniczy im Maria Rodziewiczówna.

W roku 1911 buduje w głębi boru drewnianą chatę, w której zaszywa się na kilka miesięcy z przyjaciółkami lub sama. Chałupa kryta gontem, kilimy na ścianach, białe obrusy na stołach, proste ławy. Drewniana miska i stajenka dla krowy, która daje mleko. Po co kobiecie pięćdziesięcioletniej dzika chata bez wygód w głębi lasu? By pożyć prostym życiem, blisko przyrody. Obserwować ptaki i szukać inspiracji, bo Rodziewiczówna pisze nieustająco.

Z leśnej głuszy jeździ do stolicy. Na salonach warszawskich zwą ją rogatą duszą: pani jak pan, w kostiumie z czarnego sukna, pod krawatem, sztywny kołnierzyk i mankiety. Podpisuje listy jako Mar. Rodziewicz, pali papierosy. Nie uznaje kompromisów, używa mocnych słów i opowiada cięte dowcipy.

Maria Rodziewiczówna walczy o prawa kobiet, które "mają wszelkie obowiązki obywateli, a żadnych prerogatyw". Pierwsza wojna światowa zastaje ją w Warszawie. Rodziewiczówna nie siedzi bezczynnie: organizuje szpital przy Miodowej, jest jego intendentką, zajmuje się finansami Koła Zjednoczonych Ziemianek.

Gdy w mieście zaczyna panować głód, organizuje kuchnię ludową i schroniska dla osieroconych przez wojnę dzieci. Ale kiedy mówi się o nadchodzącej okupacji niemieckiej, wraca do Hruszowej, chce być na swojej ziemi, gdy nadejdą obce wojska. Najpierw jednak nadciąga fala uchodźców, wygłodniałych, trawionych dyzenterią.

Dwór przypomina szpital i sierociniec, bo Maria przyjmuje trzynaścioro dzieci. Szczęśliwy rok 1918 przynosi wolność ojczyzny. Maria Rodziewiczówna wkracza w nową epokę jako uznana autorka, zamożna i pożądana przez wydawców. Kupuje sobie Wyraj, folwark pod Warszawą.

Jadwiga - przyjaciółka Marii 

Późna noc, Maria Rodziewiczówna jest sama w Wyraju. Huk – dwaj mężczyźni wyważają drzwi, żądają pieniędzy, jeden strzela jej w twarz, związują ręce, rabują dom. Kiedy znikają, Rodziewiczówna indiańskim sposobem przecina więzy o ostrze siekiery i przedostaje się do stajni po pomoc.

Kula na szczęście nie uszkadza oka ani kości policzkowej, ale rana goi się długo. Pisarka dochodzi do siebie w ukochanej Hruszowej z przyjaciółką Jadwigą, która nie odstępuje od jej łóżka. Decydują się zamieszkać razem. Rok 1920, znów wojenny, wypędza je do Warszawy.

Wracają po sierpniowym zwycięstwie i zastają dwór splądrowany, zaśmiecony po postojach wojsk, drzewa połamane, zniszczone kwiaty. Panie zakasują rękawy. Trzeba sprowadzić inwentarz, który hruszowscy ludzie zdołali wygnać do lasu. Wydobyć z ukrycia meble i zastawy.

Gospodarują ramię w ramię: Jadwiga bierze na siebie obowiązki pani domu, dba o róże i ogród oraz leczy, bo wsie trapią kolejne epidemie – malaria, tyfus. Maria Rodziewiczówna objeżdża pola, dogląda inwentarza i finansów. Własnoręcznie remontuje meble, maluje porcelanę i plecie kosze.

Na ścianie wiesza słynne "przykazania domowe": "Pod tym dachem ma panować pogoda ducha, czystość, przyjaźń wobec zwierząt, szacunek dla pracy. Gadanie o kalectwach, kryminałach czy smutkach zakazane, zwłaszcza przy posiłkach. Nie ma tu miejsca na szatańską moc pieniądza". Obok zapisów wzniosłych jest i jeden praktyczny – na gwoździu wisi kij, obok pouczenie" "A komu gniewno, niech bierze to drewno i biega po dolinie, aż mu gniew minie...".

Zimą w hruszowskim domu w jadalni zbierają się ludzie, bo ciepło, na środku stołu zawsze pachnie bochen chleba, każdy sam sobie kroi, ile chce. Panie czytają głośno książki. Wdzięczny za odroczenie spłat dłużnik przynosi rokrocznie "gęś na Świętego Marcina, indyka na Wielkanoc". "Sprawiedliwej Pani i Matce za 50 lat wspólnej pracy”– dziękują w albumie na półwiecze jej pracy w roku 1937 sąsiedzi. Lata trzydzieste płyną lekko jak w "Panu Tadeuszu", ale wrzesień 1939 burzy sielankę.

Maria Rodziewiczówna wita powstanie warszawskie

Na Polesiu żniwa, ale na niebie samoloty, w radiu straszne wieści z Warszawy. Tam Niemcy, tu Sowieci. 21 września zajmują Hruszową. Kradną, niszczą. Siedemdziesięciopięcioletnia Maria Rodziewiczówna z Jadwigą muszą opuścić dom. Ruszają w stronę Kobrynia, w Brześciu fabrykują dokumenty i uciekają pod niemieckimi nazwiskami.

Obóz przejściowy w Łodzi, czekają na bryczkę od przyjaciół. Maria Rodziewiczówna zziębnięta na krzesełku pod ścianą. Ludzie ją rozpoznają, przychodzą z podziękowaniem za książki, całują po rękach. Kiedy przybywa bryczka, strażnicy stają na baczność przed sędziwą pisarką.

Po sześciotygodniowej tułaczce obie docierają do Warszawy. Maria ma świadomość, że historia znów odbiera jej dom, tym razem na zawsze. Wydziedziczona, bez dochodów. Bieduje, ale nie to ją trapi, śledzi i odnotowuje ruchy wojsk, straty Niemiec, kalkuluje szanse na zwycięstwo.

Dostaje informacje z Polesia: Hruszowa spalona, sąsiednie dwory też. Meble i ściany, w których żyła 60 lat, obrócone w popiół. Sąsiedzi wymordowani. Ale twarda z niej sztuka, ociera łzy i mówi: –Wszystko to nic, byle Polska znów była.

Maria Rodziewiczówna powstanie warszawskie wita entuzjastycznie chociaż ma 80 lat. Po kapitulacji ewakuuje się z uchodźcami, ale jest zbyt słaba, by iść o własnych siłach. Transportują ją na noszach wśród gruzów i dymu.

Zawsze trzeba iść słoneczną stroną życia! – powtarza ukochaną dewizę.

Miasto za nimi płonie, ale przecież nie są ranne ani kalekie, żyją! To dar w porównaniu z tragediami dookoła. Znajdują schronienie w gajówce przyjaciół – Piastowej Izbie za Skierniewicami. Przypomina ich dawną, leśną chatę. Maria i Jadwiga z ulgą kładą głowy na siennikach wypchanych świeżą słomą. Jest woda i czyste powietrze, umilkł huk bomb.

Niestety jesień, listopad, zimno, pluskwy. Osłabiony organizm Marii Rodziewiczówny nie wytrzymuje tych warunków, rozwija się zapalenie płuc. Rodziewiczówna, świadoma końca, całuje na pożegnanie Jadwigę i mówi: – Szkoda. Tak chciałam doczekać... Odchodzi 6 listopada 1944, kilka miesięcy przed wyzwoleniem.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również