Martyna Wojciechowska i Elżbieta Dzikowska to dwie najsłynniejsze polskie podróżniczki. Mówią o sobie "mamuniu" i "córuniu" i wspierają się wzajemnie w trudnych chwilach.
„Podróżować to znaczy żyć. A w każdym razie żyć podwójnie, potrójnie, wielokrotnie” – pisał Andrzej Stasiuk.
Elżbieta: Trafne. Z Martyną różnił nas cel podróży. Jako historyk sztuki nie wyjechałam w świat z powodu kobiet, tylko zabytków i cywilizacji. Chciałam się rozwijać, wiedzieć więcej. Oczywiście przy okazji poznawałam kobiety. W świecie, do którego miałam dostęp, ich los często był marny, na ogół były biedne i podrzędne wobec mężczyzn. Jednak twórcze. Miały przepiękne stroje, nie szyły ich domy mody, tylko one same. Tworzyły wspaniałą biżuterię, która była ozdobą, a jednocześnie chroniła przed dopustami. Nosiły sznury korali przeciwko chorobie, pożarowi. U nas takie korale wisiały w muzeach, tam były częścią codzienności.
Martyna: Czasem żartuję, że moja córka Marysia jest nieodrodną wnuczką Elżbiety, bo tak samo jest zafascynowana sztuką, architekturą, zabytkami. Dzięki niej zaczęłam obserwować świat przez ten pryzmat, bo mnie na krańce świata pognali ludzie, a kobiety w szczególności – są wielowymiarowe, a ich wybory bar-dziej złożone. Otoczenie traktowałam jak scenografię. Miałam podobne pasje jak Tony.
Wyświetl ten post na Instagramie
Elżbieta: To prawda. Nawet mówiliśmy, że mnie interesuje to, co stoi, a Tony’ego to, co się rusza. Czyli zwierzęta i ludzie.
Martyna: Z czasem nasze drogi się zbliżyły. Zrozumiałam, że bez kontekstu historyczno-kulturowego nie sposób zrozumieć jednostki. Z kolei twoimi śladami pojechałam do Chin, do kobiet Mosuo, które nie uznają ślubów, wolą związki, o których mówią „małżeństwa chodzone”. Mężczyzna przychodzi o zmroku i wychodzi przed wschodem słońca. Nikt nie wie, kto jest czyim dzieckiem. Nie używają słów takich jak mąż i ojciec, bo nie ma takich funkcji społecznych. W grupie etnicznej Lama w północno-zachodniej części Nepalu kobiety mają dwóch, trzech, a nawet siedmiu mężów jednocześnie, którzy są rodzonymi braćmi. Tsepal, nasza bohaterka, zastanawiała się, jak my sobie radzimy z jednym mężem. Uważała, że nasze życie musi być bardzo ciężkie: „Jak masz kilku mężów, możesz podzielić obowiązki, z jednym to dramat, co?”. Swoją drogą trudno odmówić jej racji. (śmiech) Zaszokowało ją, że nie mam męża. Wydawało jej się to niepojęte. „Przykro mi, że nie masz dziecka” – powiedziała. Ja na to, że dziecko mam. Kolejny szok. „Ale skąd?!”. Tłumaczyłam, że w naszej kulturze zdarza się, że męża nie ma, ale dziecko jest.
TS: Co cennego może dać swojej córce mama podróżniczka?
Martyna: Otwartość, tolerancyjność, ciekawość świata i drugiego człowieka. Ale moja mama, która nigdy nie podróżowała, pracowała w domu, poświęciła swoje życie mężowi i wychowywaniu dzieci, zaszczepiła we mnie ciekawość świata i zostawiła mnóstwo przestrzeni na jego eksplorację. Nigdy mnie nie krytykowała. Potrafiła tak umiejętnie przedstawić minusy moich pomysłów, że sama zmieniałam drogę. Uchroniła mnie przed wieloma błędami. Jej wiara we mnie dała mi skrzydła. W życiu nie pomyślałabym, że mogę być lepszą czy ciekawszą mamą niż moja, która nie podróżowała w niedostępne rejony świata. Sama staram się raczej nie przytłoczyć Marysi moimi pomysłami i moim doświadczeniem. Ludzie często pytają: „A córka idzie w ślady mamy?”. Mam nadzieję, że nie. Uważam, że powinna dokonywać własnych wyborów. Chcę ją zwolnić z odpowiedzialności bycia „córką Martyny Wojciechowskiej”. Zawsze jej powtarzam: „Maniu, nie oglądaj się na mnie. Rób, co chcesz”. Po babci Joannie jest bardzo wrażliwa, po babci Elżbiecie pasjonuje się malarstwem. To nie jest moja domena. Maluje, tworzy, planuje studiować na ASP i zajmować się sztuką.
Wyświetl ten post na Instagramie
Elżbieta: Tylko sztuka cię nie oszuka. Najważniejsze, żeby zawsze chciało jej się chcieć. Wtedy życie jest pasjonujące. To was łączy. Obie macie niespożytą energię, pasję, zapał. Elżbieta: Nie wiadomo, jak długo jeszcze, bo Martyna jest o połowę młodsza.
Martyna: W ogóle tego nie czuję.
Elżbieta: Ja swojego wieku też nie czuję. Niedawno odebrałam telefon z propozycją, żebym została patronem jakiegoś festiwalu seniorów. Odpowiedziałam, że nie mogę. Dlaczego? Bo nie jestem seniorem. Owszem, mam 85 lat. I co z tego? Prowadzę dom otwarty, mam wielu przyjaciół. Cztery, pięć razy w tygodniu przyjmuję gości na obiedzie albo na kolacji. Choroba oczu zabrała mi część wolności, bo musiałam pozbyć się samochodu, ale dzięki przyjaciołom nie odczuwam tego do-tkliwie. Kiedy chcę zrobić zakupy, mam sąsiada, który służy pomocą. Na wystawy wozi mnie przyjaciel Mariusz. Niedawno widzieliśmy Witkacego, teraz wybieramy się na Canaletta.
Martyna: Nie warto w życiu odkładać planów na później, bo to „później” często nigdy nie nadchodzi. Jest tu i teraz. Nas z Elżbietą łączą nie tylko podróże i doświadczenie odkrywania świata, ale też głęboka, przyjacielska więź. Równie często rozmawiamy o facetach, o codziennych, życiowych sprawach. Kiedy wpadam w ostre zakręty, Elżbieta zawsze z czułością pyta: „Jak się czujesz? Jak sobie radzisz?”. Wiesz, jak rzadko słyszę takie słowa? Ludziom się wydaje, że jestem silna, twarda, niezniszczalna. A nie jestem. „Dasz sobie radę. Bo kto, jak nie ty” – mam dosyć takiego gadania innych. Elżbieta dzwoni i pyta o moje uczucia. Zawsze mogę liczyć na jej wsparcie. I na moją mamę Joannę, która tak jak ja była i jest fanką Elżbiety. Poznałyście różne kultury, obyczaje, tradycje.
TS: Co jest najważniejsze w relacji między mężczyzną a kobietą niezależnie od szerokości geograficznej?
Elżbieta: Miłość i lojalność. W tym zawiera się też wolność. Tony mówił, że po górach skaczą tylko kozy i rogacze, więc w ukochane Bieszczady musiałam jeździć sama. Ale kiedy mu powiedziałam, że chcę pojechać tropem katedr romańskich, Tony kupił przyczepę Niewiadów i przejechaliśmy przez całą Europę aż do Santiago di Compostela w Hiszpanii, mimo że nie miał takich zainteresowań. A ja mu towarzyszyłam, gdy chciał jechać do Kenii kręcić film o lwach. Partnerstwo to podstawa dobrego związku.
Martyna: Cieszę się, że Elżbieta doświadczyła takiego małżeństwa i partnerstwa. Przeżyła prawdziwą, głęboką, dojrzałą miłość. Nie twierdzę, że każda kobieta musi być w związku, tak jak nie każda musi mieć dzieci. Nie to nas definiuje. Ale taki związek, jaki miałaś z Tonym, oparty na wspólnej pasji, zainteresowaniach i wewnętrznej wolności to chyba optymalna wersja dojrzałej relacji.
Elżbieta: Życzę tego każdej kobiecie!
TS: Jaki jest świat, który zobaczyłyście?
Elżbieta: Bardzo różnorodny i podobny zarazem. Dzięki ludziom. Jedna z moich najważniejszych publikacji to "Uśmiech świata". Wszędzie można się uśmiechać. To uniwersalny język.
Martyna: I międzynarodowa waluta. Ludzi może różnić wiele: kolor skóry, wy-chowanie, język, orientacja seksualna, ale w skali świata znacznie więcej nas łączy, niż dzieli. Podstawowe pragnienia człowieka, choć wyrażane w różny sposób, w gruncie rzeczy wszędzie są takie same. Każdy chce być bezpieczny, kochać i być kochany, być wolny.
TS: Czego życzycie polskim kobietom w te święta?
Elżbieta: Więcej samodzielności! Walczcie o partnerstwo w związku i nie bójcie się uczestniczyć w życiu publicznym. Uważam, że wśród rządzących powinno być więcej kobiet, to my najlepiej znamy nasze potrzeby.
Martyna: Kobiety mają szerszą perspektywę, mniej dbają o własne interesy, o swoje ego, potrafią zadbać o dobro ogółu. Pamiętajmy, że to my mamy też wpływ na świat i na mężczyzn przez to, jakimi jesteśmy matkami. Wydaje mi się, że kobiety w Polsce zbyt często wyręcza-ją synów, zwalniając ich z wielu obowiązków. Czas to zmienić.
Cała rozmowa ukaże się w grudniowym wydaniu Twojego STYLu.