Nie spodziewałam się, że ukraińskie korzenie nowej polonistki syna będą początkiem rozmów o zmianie nauczyciela.
Pierwsze trzy lata nauki naszego syna wspominam jako spokojne. Norbert uwielbiał swoją wychowawczynię i dobrze dogadywał się z kolegami w klasie. Chętnie się też uczył i robił postępy. Czesne w szkole było wysokie, ale placówka miała świetne notowania, niemal gwiazdorską kadrę i wysokie miejsca w rankingach. Trudności zaczęły się w klasie czwartej. Nowa sytuacja, podziały na przedmioty, inny wychowawca, nowi nauczyciele…
Gdy przedstawiono nam polonistkę naszych dzieci, nic nie wskazywało nadchodzącej burzy. Doskonale wykształcona Pani Julia dopiero zaczynała pracę w szkole, ale mogła pochwalić się doskonałymi kwalifikacjami. Obco brzmiące nazwisko nie zwróciło niczyjej uwagi. Do czasu.
Pani Julia była wymagającym nauczycielem, mimo to udało się jej zbudować dobrą relację z klasą. Problemy zaczęły się po pierwszym sprawdzianie. Obok kilu szóstek w dzienniku pojawiły się trójki.
"Antek nie opuścił żadnej lekcji, wydawało mi się, że jest świetnie przygotowany" - żalił się jeden z rodziców. Już chciałam odpisać, że następnym razem na pewno pójdzie Antkowi lepiej, gdy na ekranie mojego telefonu wyświetlił się wpis mamy jednej z dziewczynek: "Zuzia mówi, że Panią trudno zrozumieć. Podobno jest z Ukrainy".
Tego dnia mój telefon był rozgrzany do czerwoności. Jedni rodzice zapewniali, że Pani Julia mówi bezbłędną polszczyzną, inni, że słyszeli "wschodni zaśpiew".
Grupa rodziców błyskawicznie zrobiła dochodzenie. Pani Julia urodziła się we Lwowie i do czasu studiów mieszkała na Ukrainie. Jej matka jest Polką, a ojciec Ukraińcem. Od dziecka była dwujęzyczna.
Nie wszystkich to uspokoiło. "I co jeszcze? Może jeszcze szkoła zacznie zatrudniać Niemców, żeby uczyli nasze dzieci historii?", pytał jeden z oburzonych ojców. "Skoro to szkoła prywatna, chyba mamy prawo współdecydować o kadrze…", wtórowali inni. "Czy Ukrainka będzie potrafiła zupełnie obiektywnie podchodzić do kontekstu historycznego? Czy wczuje się literaturę narodowowyzwoleńczą? Przeszłość Polaków i Ukraińców była trudna, krwawa…", zastanawiano się, a ja przecierałam oczy ze zdumienia.
Czy to jest jeszcze ta sama słynąca z otwartości placówka, do której kilka lat temu wysłałam syna? Czy ci, którzy teraz rozprawiali o zasadności zatrudnienia Ukrainki w polskiej szkole to ci sami ludzie, którzy tak wspaniale wsparli swoich sąsiadów, gdy wybuchła wojna?
– Pani Julia ma znakomite kompetencje, a na tym państwu zależało, gdy zapisywaliście dzieci do naszej szkoły – z ust dyrektora padł koronny argument. – Ukończyła polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, najlepszym w rankingu, jeśli chodzi o polonistykę, i uzyskała ocenę bardzo dobrą, a jej praca magisterska o Żeromskim zdobyła nagrodę rektora. Aktualnie szykuje się do obrony doktoratu na temat Zuzanny Ginczanki, polskiej poetki. Ukończyła kursy…
Im dłużej mówił, tym trudniej było mi zaakceptować postawę części rodziców. Możemy się różnić, ale w tej szkole nie powinno być miejsca na dyskryminację z jakiegokolwiek powodu, myślałam.
Syn o swojej polonistce mówił z uśmiechem. Wszystkie dzieci ją lubią, zapewniał. Na każdego zwraca uwagę, chwali, ale też wymaga pracy na lekcji. Dziesięciolatek niewiele więcej potrafił mi powiedzieć. Ja, choć byłam pod wrażeniem jej dorobku, również nie miałam kompetencji, by ocenić kwalifikacje nauczyciela. Bo przecież wyłącznie one podlegają ocenie. Pozostawało zaufać dyrekcji. Nie zatrudniliby niekompetentnej osoby. Nie każdy nauczyciel ma tytuł naukowy.
Skąd zatem dyskusja o narodowości? Czy po tym, jak wybuchła wojna i wielu uchodźców przyjechało do Polski, po pierwszym solidarnościowym zrywie, teraz chęć do pomagania osłabła? Do współpracy też? Niezadowolenie z obecności Ukraińców przestawało być tematem tabu.
Postanowiłam przyjść do polonistki na konsultację, by porozmawiać o swoim synu. Pani Julia ze spokojem odpowiadała na wszystkie moje pytania dotyczące Norberta. Choć od niedawna uczyła jego klasę, kojarzyła już wszystkie dzieci. Bez trudu wskazała, co jest mocną stroną mojego syna, a nad czym powinien popracować. A co do akcentu, nie wychwyciłam żadnego wschodniego zaśpiewu.
Tymczasem na forum rodziców dwie frakcje rodziców wciąż ścierały się między sobą. Gdy podczas jednej z dyskusji stanęłam w obronie Pani Julii i wyraziłam uznanie dla ciekawie poprowadzonej przez nią lekcji, przeczytałam odpowiedź mamy jednego z najbliższych kolegów Norberta: "A skąd pewność, że osoba, która dorastała w innym kraju, potrafi w pełni zrozumieć ducha polskiej literatury, istotę polskiego języka, wczuć się emocje autorów i czytelników? Ja tej pewności nie mam i nie chcę, by ten edukacyjny eksperyment odbywał się kosztem mojego dziecka."
Dyskusja trwa, rodzice chcą głosowania. Na szczęście pani Julia uczy również w innych klasach i tam takich kontrowersji nie wzbudza. Tylko my chcemy innego nauczyciela. Jest mi wstyd. Wczoraj po raz pierwszy zapytałam męża, czy to my nie powinniśmy rozważyć zmiany klasy...