Kultura

"Nie obchodzę żadnych Dni, Dni Dziadka, ani Kobiet, ani Leśnika, ani Teatru", mówi Jan Englert

"Nie obchodzę żadnych Dni, Dni Dziadka, ani Kobiet, ani Leśnika, ani Teatru", mówi Jan Englert
Jan Englert
Fot. AKPA

"Kiedyś brałem więcej, niż dawałem. Dziś jest odwrotnie", mówi Jan Englert. I dodaje, że oglądamy świat w zależności od tego kogo kochamy, kim jest osoba, którą kochamy albo kogo nienawidzimy, jak nam się wiedzie w zawodzie, jak nam się wiedzie w życiu.

Rola Tadeusza w filmie „Skrzyżowanie”, jest jedną z trzech ofert fabularnych, którą przyjął Pan na przestrzeni dwudziestu lat. Dlaczego?

Zagrałem ponad sto ról, ale takiej oferty, w takim momencie mojego życia, mając już 81 lat nie spodziewałem się.

To film o wielopokoleniowej rodzinie, w której jedno, tragiczne wydarzenie burzy uporządkowane dotąd życie najbliższych, komplikuje relacje między nimi, odziera z kłamstw...

Mam już takie doświadczenie po rozmowach z widzami filmu, że każdy z nich zwrócił uwagę na inny szczegół, relację, która pokrywa się z jego rodzinnymi relacjami, z jego doświadczeniami. Nie można w kilku zdaniach streścić „Skrzyżowania”, nie da się go sklasyfikować. Nie jest wikipedią, wybiórczymi informacjami. I nawet jeśli nie jest efektowny, a na pewno nie jest efekciarski, to każdy gdzieś tam znajduje odprysk w swoim życiu, przynajmniej jednego z tych tematów. Powiem Pani jeszcze jedno, ten film niektórych wkurza.

Wierci dziurę w człowieku i zmusza do rozliczeń z przeszłością, jak głównych bohaterów, przede wszystkim Tadeusza.

I okazuje się, że te rozliczenia, które prowadzimy, są zwykle zerojedynkowe. W gruncie rzeczy to szukanie alibi na siebie samego. My na każdy grzech mamy alibi. A umiejętność znalezienia alibi dla partnera czy dla przeciwnika? To jest właśnie prawdziwa empatia. Jeśli człowiek pod koniec życia uświadomi to sobie, to jest jego wielki sukces. Historia Tadeusza, to jest też historia o tym, jak ważne jest w życiu słowo „przepraszam”. Myślę, że szczególnie Ci, którzy są twardzi, mocni, mają z tym słowem kłopot.

Przed laty wydał Pan razem z Kamilą Drecką biografię „Bez oklasków”. Wiele tam punktów wspólnych z Pana bohaterem Tadeuszem. Czy ta rola to również Pana rozliczenie z przeszłością?

Wiele rzeczy jest tam podobnych, ale książka też nie do końca była biografią. O czasach sprzed kilkudziesięciu lat opowiadam w trzeciej osobie, rozmawiam z nim, nie z sobą. Jeżeli człowiek żyje świadomie, to wie, że nie składa się tylko z jednej formuły. I nie tyczy się to tylko powiedzenia, że „tylko krowa nie zmienia zdania”. Nie chodzi o zmianę zdania, tylko o oglądanie świata w inny sposób, w zależności od tego kogo kochamy, kim jest ta osoba, którą kochamy albo kogo nienawidzimy, jak nam się wiedzie w zawodzie, jak nam się widzie w życiu. Spectrum świata determinuje naszą osobowość. Bardzo się zmieniamy, czasem na korzyść, czasem na niekorzyść, w różny sposób. I to jest bardzo ciekawie, znalezienie momentów, w którym następują zmiany.

Pan się zmienił na lepsze?

Nie wiem czy na lepsze, ale na pewno więcej daję niż biorę. A kiedyś brałem dużo więcej, niż dawałem.

Pisze Pan o tym w biografii, wspominając lata 70-te – czas Pana młodości, sławy, szalonego życia.

No więc wydaje mi się, że tajemnicą spokoju i pewnego powodzenia w życiu jest piekielnie trudna do wyłapania równowaga między braniem, a dawaniem. Jak uda nam się znaleźć balans między tymi dwoma przeciwieństwami – światopoglądu i funkcjonowania w życiu, wszystko się nagle zaczyna układać. Wielką frajdą jest dziś dla mnie dawać, nawet czasami swoim kosztem. Oczywiście nie należy przesadzić, bo się przegra,

Pana dzieci obejrzały film?

Tak, było dużo rozmów, różnych: akceptujących, atakujących. Myślę, że „Skrzyżowanie” będzie dotykało wielu rodzin i wielu relacji rodzinnych. Ale nikogo nie karci, nikogo nie oskarża, prowokuje do przemyśleń i właśnie do szczerych rozmów.

Został doceniony przez młodych ludzi, bo na Międzynarodowym Warszawskim Festiwalu Filmowym otrzymał nagrodę Young FIPRESCI.

Bardzo mnie to zaskoczyło, bo krytycy mieli po 20 lat i nagrodzili film o „dziadkach”, o starzeniu się, odchodzeniu, o rozliczaniu się z całym życiem. Uczę młodzież w szkole aktorskiej i wiem, że to jest fajne i dobre pokolenie, ale żeby mieć jeszcze ich uznanie – mówię o roli Tadeusza, nie o sobie – żeby docenili film, w którym nie ma emotikonów uczuć, to jest to dla mnie wielkie zaskoczenie.

Jak się Pan dziś czuje?

Prywatnie?

Zdrowotnie. W biografii napisał Pan, że wykryto u Pana tętniaka.

Podchodzili potem do mnie ludzie na ulicy i pytali o zdrowie. A z czego to wynikło? Napisałem, że niedawno znaleziono u mnie tętniaka, który okazał się „znaleziskiem” i że nikt tego nie potraktował poważnie, nawet lekarze. I że się nie boję śmierci. Ma Pani jeszcze jeden dowód na to, że autoironia, kpina i żart, w tej chwili nie funkcjonują. Ja jestem autorem powiedzenia, za które płacę cenę w tej chwili, a kiedyś wydawało mi się bardzo inteligentne: „Jestem zbyt zarozumiały na to, żeby się obrażać”.

To jeszcze zapytam, bo mamy dzień Babci i Dziadka – wywiązuje się Pan z roli?

Nie obchodzę żadnych Dni, Dni Dziadka, ani Kobiet, ani Leśnika, ani Teatru. Nie obchodzę też jubileuszy, nawet własnych. Jestem za autentycznymi, nie okolicznościowymi relacjami.

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również