Wywiad

Paulina Krupińska-Karpiel: "Wszyscy bali się, że przyjedzie tutaj wymalowana modelka z Warszawy i będzie miała dwie lewe ręce do roboty".

Paulina Krupińska-Karpiel: "Wszyscy bali się, że przyjedzie tutaj wymalowana modelka z Warszawy i będzie miała dwie lewe ręce do roboty".
Fot. akpa

Często pomieszkuje z rodziną na Podhalu, ale chce się tam przeprowadzić na stałe, żeby dzieci nasiąkały od małego góralską tradycją. Bo wyznawane przez górali wartości są jej bardzo bliskie.

Co w wielkanocnych zwyczajach zrobiło na tobie, urodzonej warszawiance, wrażenie?

Kosze ze święconką. Bo w Warszawie każdy niesie maleńki koszyczek, w nim jajko, kiełbasa, kawałek chleba, cukrowy baranek. A w górach gaździny szykują wielki kosz, taki, z jakim ja chodzę na targ. Ale nie ma co się dziwić, tam świętuje się całymi wielkimi rodzinami, więc żeby każdemu starczyło święconki, musi być dużo. Do święcenia niesie się więc dwadzieścia jaj, kilka pęt kiełbasy, bochen chleba i koniecznie babę wielkanocną i cukrowego baranka. Do kościoła idą oczywiście w odświętnych strojach. Ja też zakładam haftowany strój, białą chustę i kierpce. Taka tradycja. U nas w Kościelisku, wielkanocna msza jest szczególna  – to maleńki, drewniany, ponadstuletni kościółek. Gdy górale śpiewają pieśni, kobiety białym głosem, to aż drży w posadach. 

Czego dowiedzieliście się o sobie nawzajem podczas pandemii i przymusowych izolacji?

Że lubimy ze sobą być. Nie zawsze było słodko! Czasem dochodziło do spięć – to naturalne, bo oboje mamy wybuchowe charaktery (śmiech). Dawniej Sebastian jechał na trzy dni w trasę koncertową i wracał stęskniony, a teraz byliśmy ze sobą cały czas. Dla niego był to o tyle trudny, że artysta nie robi muzyki dla siebie, tylko chce się nią dzielić. Tymczasem wszystkie koncerty zostały odwołane. Za to w czasie pandemii zaczęła się moja przygoda z Dzień Dobry TVN i wyjeżdżałam sama do Warszawy, by prowadzić program, a wtedy mój mąż zajmował się dziećmi. Przekonałam się też, jak cudownym i cierpliwym jest ojcem. Dzieci przepadają za zabawami z nim, bo jego wyobraźnia jest nieograniczona. A ja doświadczyłam, jak to jest być tym rodzicem, na którego dzieci z utęsknieniem czekają i biegną z otwartymi rękami. Dotąd było oczywiste, że mama zawsze jest, to tata był świętem. I jeszcze w tej pandemii Sebastian nauczył nasze dzieci jeździć na nartach niemal jak zawodowców. Oboje jeździmy na ski-tourach, to takie specjalne narty przystosowane zarówno do zjazdów, jak i do podchodzenia. W czasie, gdy są zamknięte wyciągi to jest rozwiązanie, tyle że najpierw dwie, trzy  godziny idziesz pod górę, a potem 15 minut zjeżdżasz (śmiech). Nasze dzieci już marudzą, że chcą dołączyć do naszych górskich wypraw.

Jeszcze niedawno mówiłaś mi, że przeprowadzisz się na dobre w góry, gdy dzieci będą szły do szkoły…

Pandemia szybciej wymusiła tę decyzję. Bo od dawna wiedzieliśmy, że chcemy, by nasze dzieci wychowywały się na Podhalu. Pamiętam, jak powiedziałam Sebastianowi, że jestem w ciąży. Zapytał: „Gdzie my to dziecko poślemy do szkoły?”. Zawsze mówił, że chciałby aby tutaj, na miejscu nasiąkały góralską tradycją.

Myślisz, że ta pandemia na coś się nam w ogóle przyda?

Wreszcie dzieci spędzają więcej czasu z rodzicami, bo wszyscy się zatrzymaliśmy w tym wyścigu o sukces i pozycję. Myślę, że słowem 2020 roku była „obecność”. Coraz więcej z nas zrozumiało też, że nie warto gonić za rzeczami, że nie potrzebna jest kolejna sukienka czy najmodniejsze szpilki. Że szczęście jest zupełnie gdzie indziej. I że tak naprawdę do życia człowiek nie potrzebuje wiele, a na pewno potrzebuje miłości i bliskości. Pandemia przewartościowała naszą hierarchię ważności, stała się testem na to, co jest tak naprawdę ważne i cenne. Wiesz, że w pandemię zaczęłam malować obrazy? Siedziałam na wiosnę przed chałupą, przede mną cudny widok na Giewont otulony słońcem i zaczęłam malować. Część to widoki, ale też sporo abstrakcji. Sebastian nawet pochwalił (śmiech), ale przede wszystkim sprawia mi to ogromną przyjemność. Za malowanie wzięły się również nasze dzieci - robi się z nas, jak mówi Tosia, prawdziwa artystyczna rodzina (śmiech).

Górale to hermetyczne środowisko. Jak udało ci się do niego wejść? Co zrobiłaś, że cię zaakceptowali i traktują jak swoją?

Na Podhalu jest taka znana postać babcia Bułeckula, niestey zmarła w zeszłym roku. Ale bez niej, żadna porządna impreza nie mogła się odbyć – była zapraszana na wszystkie śluby, chrzciny i pogrzeby. Wiesz co powiedziała? Że wszyscy bali się, że przyjedzie tutaj wymalowana modelka z Warszawy, będzie miała dwie lewe ręce do roboty, ceperka, która nic nie ogarnie. A tu się okazało, że przyjeżdża zwyczajna dziewczyna. Myślę, że zdobyłam ich serca otwartością i serdecznością. I poprosiłam, żeby mnie nauczyli swojej tradycji, kultury, zwyczajów, bo chcę być ich, bo mi się to podoba.

Cała rozmowa z Pauliną Krupińską-Karpiel w najnowszym numerze Świata KobietyW sprzedaży od 5 marca!

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również