Wywiad

Piotr Trojan o trudnej drodze do samoakceptacji: "Zmieniłem podejście do jedzenia i ciała"

Piotr Trojan o trudnej drodze do samoakceptacji: "Zmieniłem podejście do jedzenia i ciała"
Fot. Wojciech Olszanka/Eastnews

Piotr Trojan od zawsze wiedział, co chce w życiu robić. Ale był moment, gdy stwierdził, że nie przebije się do filmu, i prawie zrezygnował z zawodu. Teraz na półce ma najważniejsze nagrody filmowe i wiarę w to, że może zagrać wszystko.

Kim jest Piotr Trojan?

 

Aktor, scenarzysta, reżyser. Absolwent łódzkiej filmówki. Laureat Orła za najlepszą główną rolę męską w filmie „25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy” i dwukrotny zdobywca nagrody FPFF w Gdyni za pierwszoplanową rolę męską w „25 latach niewinności…” (2020) i w filmie „Johnny” (2022) . W Gdyni otrzymał też wyróżnienie za swój reżyserski debiut – krótkometrażowy „Synthol”.

Piotr Trojan opowiada o zmaganiach z nadwagą i drodze do akceptacji własnego ciała

PANI: Mówisz o sobie małym: „sepleniący grubasek ze Śląska, który marzył o byciu aktorem”.

 

PIOTR TROJAN: Dokładnie takim chłopcem byłem. Śląski grubasek, który bardzo lubi te wszystkie babcine kluseczki. Może też zajadałem stres? W pewnym momencie w gimnazjum przestałem akceptować swoje ciało. Miałem jechać na obóz sportowy, ale płakałem mamie na balkonie, że nie pojadę, mimo że bardzo chcę. Rozmowa z mamą dużo mi wtedy dała, zmieniła moje podejście do jedzenia i ciała.

 

Od małego robiłeś teatrzyki, ale podobno logopeda oznajmił, że z taką wadą wymowy nigdy nie będziesz aktorem.

 

Powiedział to mojej mamie i ona co jakiś czas starała mi się to delikatnie przekazać. Gdy wreszcie dotarło do mnie, że mam wadę wymowy, zacząłem chodzić do logopedy. Ja miałem 14 lat, pozostali uczestnicy zajęć siedem, ale miałem cel i wiedziałem, że absolutnie chcę sobie z tym poradzić.

 

W liceum sprzedałeś elektryczną hulajnogę od wujka z Niemiec, żeby pojechać na warsztaty teatralne.

 

Pamiętam, jak pojechałem z tatą na giełdę. Taka hulajnoga była wtedy u nas rzadkością i za te 600 zł, które za nią dostaliśmy, przez dwa tygodnie byłem na warsztatach w Gdańsku. Znalazłem tam rówieśników z całej Polski, których interesował teatr, którzy rozumieli, co mnie w tym przyciąga. Potem byłem z nimi w kontakcie, wymienialiśmy się informacjami, byli dla mnie wsparciem. U siebie, w Tarnowskich Górach, grałem co prawda w amatorskim teatrze, ale ten wczesny etap był dla mnie trudny.

Piotr Trojan opowiada o wsparciu rodziny i trudnych rozmowach

 

Rodzina wspierała cię w tej pasji? Nie mówili: chłopaku, odpuść sobie?

 

Gdybym ich teraz spytał, na ile to było wtedy dla nich dziwne, a na ile wzruszające, nie wiem, co by odpowiedzieli. Na pewno widzieli pasję. I byli za. W ogóle jesteśmy blisko, mamy swoją grupę – Trojan Family, na której piszemy, gdzie kto jest, co robi. I mamy wspólne marzenie rodzinne: że kupimy sobie dom na południu Włoch i wszyscy tam zamieszkamy. W Apulii, którą kocham i znam, i dokąd jeżdżę od studiów. Wydaje mi się, że najbardziej zżyliśmy się po filmie „Johnny”. Nagle zaczęliśmy rozmawiać o trudnych sprawach, o odchodzeniu, chorobie.

 

Film uruchomił ten proces?

 

Tak. Pamiętam, jak wtedy postanowiliśmy, że koniec z prezentami na święta. Że czas jest tym najważniejszym, co możemy dać drugiemu człowiekowi. Z okazji urodzin zabrałem więc mamę na Sycylię. Spędziliśmy tam tydzień. Bałem się, że będzie ciężko, a to był świetny wspólny czas. U Włochów lubię to, że całymi rodzinami, wielopokoleniowo wspólnie celebrują życie.

 

Po maturze zdawałeś do szkół teatralnych w Krakowie i Warszawie, tam się nie udało. Ale za pierwszym razem zostałeś przyjęty do filmówki.

 

W ogóle byliśmy nietypowym, ciekawym rocznikiem, bardzo różnorodnym. Na moim roku byli m.in. Dobromir Dymecki i Justyna Wasilewska. Przyjmował nas reżyser Jacek Orłowski. I on moim zdaniem miał bardzo reżyserskie myślenie: wyłapywał ciekawe osobowości, a nie kierował się tym, że chłopcy muszą być idealni, a dziewczyny piękne.

Piotr Trojan opowiada o niskich zarobkach w teatrze i życiu na skraju ubóstwa

 

Ze szkoły wyszedłeś triumfując: wygrałeś pierwszą nagrodę na festiwalu szkół teatralnych i dostałeś główną rolę w przedstawieniu w warszawskim Teatrze Dramatycznym.

 

Pamiętam te pierwsze wypłaty, kiedy ze łzami w oczach poszedłem do dyrektora i powiedziałem, że obiecał mi co innego. A dostaję za główną rolę w spektaklu 2 tys. zł miesięcznie i nie stać mnie na dentystę. Rozłożył ręce. Spałem wtedy w Loży Stalina w Pałacu Kultury i Nauki, w którym mieści się Dramatyczny. Brzmi świetnie, ale była to pusta sala, na której leżał mój materac, a o dziewiątej rano przychodziły wycieczki szkolne. Wtedy w teatrze taka sytuacja była normą: młody aktor zrobi wszystko, by zagrać w Dramatycznym. Dlatego da się mu żenującą stawkę, a jak sobie poradzi, to już jego sprawa. Musiałem więc kombinować. Szukałem najtańszej siłowni, żeby odreagować. Chodziłem do Pizza Hut i korzystałem z opcji: jesz, ile chcesz. A kiedy widziałem, jak niektórzy aktorzy przynoszą ze sobą do teatru jakieś caffe latte na podwójnym espresso, myślałem: „Jak można wydać tyle pieniędzy na kawę". 

 

W końcu dopadła cię frustracja?

 

W teatrze grałem dużo, ale w filmie dostawałem same epizody. I kiedy po raz kolejny odpadłem na ostatnim, trzecim etapie castingu i znowu wygrało znane nazwisko, stwierdziłem: „Nigdy się nie przebiję do filmu, rezygnuję z zawodu”. Od zawsze pisałem teksty - i do teatru, i do swoich kabaretów. Postanowiłem spróbować reżyserii. I poszedłem do Szkoły Wajdy z gotowym scenariuszem. Pamiętam, jak dostałem telefon ze Studia Munka, które finansuje wybrane projekty. Usłyszałem: „Mam dla pana wiadomość dobrą i złą. Zła jest taka, że nie zapraszamy pana na drugi etap konkursu. A dobra – tak nam się podoba scenariusz, że dajemy finansowanie”. To mnie utwierdziło w przekonaniu, że do pisania mam jakiś talent.

 

I zrobiłeś świetnie przyjęty krótkometrażowy „Synthol” – z twoim scenariuszem, reżyserią i główną rolą.

 

Wygrał festiwal Dwa Brzegi, dostał wyróżnienie w Gdyni, pojeździł po świecie. To historia o chłopaku mięśniaku, który mieszka z mamą i z jej pomocą przygotowuje się do zawodów kulturystycznych.

 

Też chciałbyś mieć sylwetkę kulturysty?

 

Nigdy w życiu. Ale zafascynowała mnie ta szatnia, ten cały teatr, to prężenie muskułów, a przy okazji olbrzymi biznes w tle. Każdy odgrywa twardziela, po czym rozmawiam z takim i widzę biednego misia – delikatnego, wrażliwego, który na koniec wywiadu mówi mi, żebym go jeszcze o coś spytał, bo on w sumie nie ma z kim pogadać. Bardzo ciekawe zderzenie. Myślę sobie: po co to sobie robicie? Po co te ogromne mięśnie, sterydy?

 

Cały wywiad przeczytacie w najnowszym wydaniu magazynu PANI

pa_09_001 _OKLADKA Sara_Aniston

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również