Western wydawał się gatunkiem dawno zapomnianym. Trzy dekady temu wzruszaliśmy się na "Tańczącym z wilkami" a potem format zaczął zanikać. Były pastisze, filmowe hołdy, ale dopiero teraz kowboje i Indianie wrócili z taką mocą. Piszę to zarywając kolejną noc przy "Yellowstone". Oglądam, nie mogę przestać, uwielbiam. I zastanawiam się, dlaczego...
Spis treści
Western to struktura, proste zasady, walka dobra ze złem, prawo i wszechobecna natura. Dobro wygrywa, a świat działa według jasnych zasad. Czy dziś, w czasach nieustających zmian i chaosu mamy jasne i proste reguły? Raczej nie. Wartości takie jak prawda, dobro, sprawiedliwość każdy interpretuje na swój sposób. I choć elastyczność w życiu jest niezbędna, to w tym szalonym pędzie pojawia się czasem tęsknota za poukładanym światem. Takim, jak w westernach.
Tyle, że dziś westernowe kino w styli "Dyliżansu" zupełnie nie odpowiadałoby życiu. Odczytywalibyśmy je jak bajkę. Dlatego współczesne westerny muszą z jednej strony przywracać porządek świata, z drugiej uśmiechać się do zmian, jakie następują w dzisiejszych czasach. I właśnie takim hitem stał się serial "Yellowstone", a także nowa saga Kevina Costnera "Horyzont". Tu, obok prawa, silnych mężczyzn i walki o sprawiedliwość są mocne kobiety. Do tej pory westerny opisywały archetyp mężczyzny, faceta z powołaniem i mocnym charakterem (kowboj, stróż prawa, osadnik). Teraz stają obok nich kobiety z krwi i kości, które wielokrotnie są od mężczyzn silniejsze. Czasem wręcz bezczelne i nie można od nich oderwać oczu.
"Zagadnieniem, którego nie widziałem wcześniej w westernach, jest sytuacja kobiet. A przeważnie były zmuszane do podróży na drugi koniec świata wbrew swej woli. Wiele z nich umierało podczas tej drogi, inne w wyniku pracy ponad siły, jeszcze inne padały ofiarą przestępstw, także seksualnych. Umierały, rodząc dzieci w nieludzkich warunkach lub usiłując zapewnić tym dzieciom dach nad głową, pełny brzuch lub czyste ubrania. Ich walka o przetrwanie to były 24-godzinne zmagania. Chciałem to pokazać, a nie zatrzymać się na ładnym obrazku dam towarzyszących mężom kowbojom i pięknych dziewczyn z lokalnego domu publicznego", opowiada o przygotowaniach do stworzenia sagi "Horyzont" Kevin Costner w lipcowym numerze PANI. I dodaje, że dla niego western do amerykański ekwiwalent Szekspira. "Klasyk. Struktura, w którą można włożyć opowieść o rzeczach najważniejszych i uniwersalnych".
W świecie chaosu, przebodźcowania, zmieniającego się prawa, niepewnych granic oglądam z zapartym tchem "Yellowstone" i czuję... spokój. Już samo patrzenie na te niezmierzone przestrzenie daje odpoczynek oczom. Przypominam sobie, co mówił Kevin Costner o tzw. Dzikim Zachodzie. "Kilkaset lat temu Ameryka była nieodkrytą krainą (...) Jawiła się jako ziemia obiecana, niemalże rajski ogród, w którym naturalna roślinność była bujna i różnorodna. Rdzenni mieszkańcy nie wznosili budynków, żyli w namiotach i chodzili ubrani w skóry. Zachodnie tereny zamieszkiwało 90 milionów bizonów. Kiedy już funkcjonowała tam kolej, zdarzało się, że skład musiał czekać ponad tydzień, żeby stado przeszło przez tory. Coś niesamowitego", mówi w wywiadzie dla PANI aktor i reżyser. I tę niesamowitość oglądamy w "Yellowstone" oraz w "Horyzoncie". Patrząc na przestrzeń nad pustymi preriami mam jedną myśl: chcę tam być. Ta natura jest piękną antytezą otaczających nas plastikowych, zaśmieconych miast. Jest odpoczynkiem.
Ameryka zawsze kochała country i westerny, ale świat pokochał je ponownie całkiem niedawno i to dzięki dwóm delikatnym, pięknym piosenkarkom. Pierwsza to Lana Del Rey, która zadebiutowała w 2005 albumem "Born to Die" rozszedł się w nakładzie 7 milionów egzemplarzy na całym świecie. Gatunek ten nazwano "smutnym country" i okazał się być inspiracją dla tysięcy artystów. Do dziś nieustająco powstają piosenki, także w Polsce, w stylu "smutnego country".
Drugim, dziś chyba najgłośniejszym nazwiskiem w muzyce popularnej, które pochodzi z country, brzmi Taylor Swift (zagra w Warszawie 1,2 i 3 sierpnia). Gwiazda w 2006 wydała swój debiutancki album zatytułowany "Taylor Swift", z którym przez sześć lat utrzymywała się w czołówce listy Billboard 200.
Potem były kolejne i kolejne sukcesy aż w lutym 2024 pobiła rekord The Beatles pod względem największej liczby tygodni spędzonych w pierwszej dziesiątce listy przebojów Billboard 200 w ciągu ostatnich 60 lat. Dziś co prawda śpiewa pop, ale pobrzmiewają w nim echa akustycznego folku. A inna topowa amerykańska gwiazda czyli Beyonce nagrała właśnie płytę... country.
Wszystko to wygląda na rosnącą w nas potrzebę prawdziwych, pięknych obrazów, szczerych emocji, sprawdzonych wartości, mocnych, odważnych bohaterów i... bohaterek. Uwielbiam patrzeć na ognistą Beth z "Yellowstone". Kocham patrzeć na bezkres nietkniętych przez człowieka prerii i słuchać "smutnego country". I jeszcze coś... książka mojego wczesnego dzieciństwa to... "Winnetou". To też wiele tłumaczy.