Pracoholizm to zaburzenie, które wciąż nie ma jednoznacznej psychologicznej definicji. Terapeuci są jednak zgodni, że zapracowanie bywa wygodną przykrywką dla samotności i konfliktów rodzinnych. Zamiast je rozwiązywać, zostajemy po godzinach. A to jeszcze bardziej komplikuje nam życie. O pracoholizmie rozmawiamy z dr. psychologii, Jackiem Bucznym.
Coraz częściej skarżymy się na przepracowanie. Pracujemy za dużo?
DR JACEK BUCZNY: Nie, jeśli chodzi o liczbę godzin. Pracujemy około 41 godzin w tygodniu, czyli w zasadzie równo z europejską średnią: niewiele ponad 8 godzin dziennie. Natomiast badania pokazują, że czujemy się przeciążeni pracą. Jest to najczęściej spowodowane rosnącą liczbą obowiązków i pojawianiem się oczekiwań większej wydajności. Pensje nie rosną lub rosną minimalnie, zatem jako pracownicy czujemy frustrację: mam coraz więcej pracy, a zarabiam tak samo. Staramy się więc jeszcze bardziej, żeby zwiększyć dochody. Stąd coraz więcej ludzi przemęczonych. A od przepracowania do pracoholizmu droga nie jest długa.
Mówi się o pracoholizmie, ale czy on w ogóle istnieje? Nie ma go w międzynarodowej klasyfikacji chorób ICD-10. Może używamy tego terminu na wyrost?
Psychiatrzy i psycholodzy różnią się w ocenach istoty tego zaburzenia. Wciąż nie mamy jednoznacznej psychologicznej definicji pracoholizmu, bo dane są nieusystematyzowane. Mimo tych rozbieżności umiemy opisywać ten stan, by pokazać, czym się różni na przykład od wypalenia zawodowego. Myślę, że pracoholizm trafi na oficjalną listę zaburzeń, to tylko kwestia czasu. Jeśli pewne tendencje na rynku pracy wynikające ze wzrastających wymagań i silnej konkurencji nie ulegną zmianie, może się to stać dość szybko.
Czym pracoholizm różni się od zapracowania? Mam wrażenie, że czasem używamy tych pojęć zamiennie.
Na pewno występuje rzadziej, niż się powszechnie sądzi, z uwagi na często używane potoczne znaczenie słowa „pracoholik”. Żeby można było mówić o uzależnieniu od pracy, muszą występować, ogólnie sprawę ujmując, jednocześnie trzy symptomy: pracoholik nieustannie myśli o pracy, nie może przestać pracować, a kiedy przestaje, czuje nieprzyjemne napięcie, które jest w stanie zredukować tylko pracą. Może się bowiem okazać, że ani alkohol, ani wysiłek fizyczny czy nawet seks nie działają tak relaksująco jak praca. Bo w życiu pracoholika tylko ona niesie ukojenie. Aktualne dane sugerują, że jest to uzależnienie, które rozwija się długo, czasem kilka lat. I przepracowanie bywa pierwszym stadium uzależnienia.
Jak to się dzieje? Czy nie jest tak, że zaczynamy zostawać po godzinach, kiedy mamy problemy w życiu prywatnym?
Tak, można powiedzieć, że pracoholizm zaczyna się od „używania” pracy do poprawiania sobie nastroju, tamowania napływu nieprzyjemnych myśli. To może łatwo prowadzić do jej nadużywania. Tym bardziej że ona jest czymś relatywnie dobrym – myślimy: chyba lepiej, żebym robił coś pożytecznego, niż topił smutki w alkoholu. No a potem, gdy ten schemat powtórzymy wielokrotnie, już nic innego nie przynosi ulgi.
Czyli zapracowanie bywa wygodną przykrywką dla samotności, konfliktów rodzinnych?
Dla wszystkich tych problemów prywatnych, które rodzą stres, bo wtedy powstaje pokusa ucieczki. Zamiast je rozwiązywać, co bywa trudne i wymaga wysiłku, a czasem pomocy z zewnątrz, na przykład psychoterapii, zdarza się, że wybieramy relatywnie łatwiejsze wyjście – zagłębiamy się w pracy.
Terapia mogłaby zapobiec pracoholizmowi?
Tak, jeśli ułatwiłaby usunięcie źródeł stresu, który klient redukuje poprzez pracę. Na pewno warto rozważyć psychoterapię, i to już na początku, kiedy pojawiają się kłopoty rodzinne z pracą w tle i czujemy chęć ucieczki w czynności zawodowe. Tym bardziej że z relacji pacjentów wynika, iż granica między zaangażowaniem w pracę a pracoholizmem jest cienka. Wydawałoby się, że to łatwo dostrzec, że ktoś za dużo pracuje. Ale tak nie jest. Ludzie zdają sobie sprawę, że mają poważny problem dopiero wówczas, gdy ich stan psychofizyczny znacząco się pogarsza albo gdy przepracowanie doprowadza ich do bezsenności i wypalenia zawodowego.
Są inne tajemnice kryjące się za ucieczką w pracę?
Przyjmuje się, że wystąpieniu pracoholizmu sprzyjają pewne cechy osobowości. Oczywiście nie ma genu, który by kodował predyspozycje do uzależnień behawioralnych, takich jak pracoholizm. Ale badania pokazują, że wiąże się on z silną motywacją osiągnięć i chęcią uzyskiwania przewagi nad innymi. Inną „tajemnicą” jest brak umiejętności regulowania stresu w konstruktywny sposób.
Pomocne są medytacja i techniki mindfulness, możemy się ich nauczyć u profesjonalnych psychologów. Zresztą w wielu firmach organizuje się specjalne sesje dla pracowników, właśnie żeby zapobiegać skutkom przepracowania. Ale za pracoholizmem może się też kryć niestabilna samoocena. Jeśli ktoś ma przekonanie, że praca to jedyny wyznacznik sukcesu, bywa, że nadmiernie się w nią angażuje, aby w ten sposób podnosić poczucie własnej wartości. Tu z kolei może pomóc terapia – jest szansa, że rozszerzy perspektywę, pokaże, że istnieje wiele źródeł poczucia własnej wartości, a praca nie jest jedyną formą samorealizacji.
Może znaczenie ma też jej rodzaj? Nigdy na przykład nie słyszałam o fryzjerach pracoholikach, a pan?
Też nie słyszałem. Rzeczywiście, trudno o pracoholizm w zawodach, w których są bardzo jasne wyznaczniki sukcesu. Klient jest zadowolony lub nie, zarobiłem dużo lub mniej, droga między wykonaniem dzieła a satysfakcją z jego zakończenia jest stosunkowo krótka. Inaczej jest w przypadku menedżerów, bankierów, maklerów, prawników, lekarzy czy pracowników umysłowych w korporacji. Ich sukces zależy od szeregu czynników, które trzeba zgrać: współpracowników, rywali, specjalistycznej wiedzy, technologii lub rynku. Pracoholizm zagraża tam, gdzie istnieje szansa na permanentny rozwój, efekty pracy nie są widoczne od razu, a na sukces i satysfakcję trzeba pracować długo. Tam, gdzie jest konkurencja i stres: ocena jakości pracy zależy od zdania i działań innych ludzi.
Jeśli to, co robimy, wiąże się z wysiłkiem fizycznym, trudniej też nie zauważyć, że się przepracowaliśmy. Po prostu czujemy zmęczenie mięśni po wysiłku.
A w przypadku pracowników umysłowych jest inaczej, można wypić kawę, skorzystać z używek i nie dostrzec, że przekroczyło się granicę. Znane są ciekawe badania dotyczące ludzi pracujących w domu. Wynika z nich, że są bardziej efektywni: nie dojeżdżają, nie stoją w korkach, mniej kosztują pracodawcę, są w stanie wykonać zadanie szybciej, bez dodatkowego nakładu sił. Ale jest i druga strona medalu – przepracowują się i wypalają, bo w domu pracuje się na okrągło. Właśnie oni nie zauważają, że są zmęczeni, bo przecież w każdej chwili mogą odpocząć, zrobić przerwę. Tylko że jej nie robią. Nie wychodzą z pracy, nie mają tego momentu oderwania się, rozdziału między sferą prywatną a zawodową.
Zła organizacja pracy może prowadzić do pracoholizmu?
Nie wprost. Ale z pewnością brak przerw, złe zarządzanie czasem powodujące kumulowanie się obowiązków może prowadzić do przepracowania. Szczególnie przerwy są niezwykle ważne, zaleca się, żeby były w ciągu dnia coraz dłuższe.
System 90 minut pracy, 20 minut przerwy jest dobry?
Tak, choć jak mówiłem, rano mogą być krótsze, za to lepiej, żeby popołudniowa przerwa była dłuższa, co najmniej 40 minut. Warto przyjąć ograniczenie czasowe: pracuję 8 godzin i ani chwili dłużej. Ważną wskazówką jest jakość naszej pracy. Jeśli zauważamy, że nie tyle pracujemy, ile spędzamy w pracy czas, przeciągamy go, żeby nie wracać do domu, to ważny sygnał, że powinniśmy przeprowadzić zmiany w życiu prywatnym.
A jeśli często wychodzimy na kawę?
Jeśli mnożymy przerwy, zajmujemy się rzeczami niezwiązanymi z pracą, to znak, że potrzebujemy odpoczynku, resetu, bo utraciliśmy motywację, praca wzbudza negatywne napięcie.
Urlop?
Tak. Albo zawodowa zmiana. Są badania, w których pokazano, że częściej, niż się wydaje, podejmujemy decyzje o wyborze zawodu czy pracy w dość przypadkowy sposób, bez refleksji, co naprawdę chcielibyśmy robić. To fatalna sytuacja – niedopasowane zajęcie stresuje, wymaga od nas nadmiernego wysiłku, bo nie mając odpowiednich kompetencji, musimy poświęcać temu więcej czasu. A im więcej pracujemy, tym mniej mamy czasu na refleksję i nie zadajemy sobie podstawowych pytań: czy to praca dla mnie, czy chcę to robić, czy daje mi to satysfakcję? Pytamy raczej: co szef powie, czy mnie nie zwolnią, czy zdążę? A to nie są właściwe pytania. Odpowiednia praca jest odpowiedzią na nasz potencjał, a nie tylko na chwilowe aspiracje. Ona się naprawdę przekłada na zadowolenie z życia, daje możliwość bycia entuzjastą pracy zamiast pracoholikiem.
Kim jest entuzjasta pracy?
Słyszała pani kiedyś, jak ktoś mówi, że kocha swoją pracę? On też dużo pracuje, a jednak nie prowadzi to do negatywnych efektów. Mówiąc najprościej, pracuje dla tego zajęcia, a nie z powodu ukrytych motywów. Nie dowartościowuje się pracą, nie ucieka w nią od problemów. Dlatego łatwo mu się od niej oderwać. Umie ją zakończyć, wyjść, a następnego dnia do niej wrócić. Stwierdzić, że czas na przerwę, nawet jeśli zadanie nie zostało skończone.
To takie ważne umieć się odrywać od pracy?
Bardzo ważne. Znam kilku pracoholików. Radzą sobie z tym zaburzeniem, mimo że nie trafili do psychoterapeuty. Jak? Mają rodziny i mnóstwo rodzinnych obowiązków, z których nie mogą się wymigać. Muszą jechać na urlop z dziećmi i iść z nimi na mecz. Rodzina może modulować negatywne skutki pracy, ponieważ wymaga od ludzi innej formy zaangażowania emocjonalnego. Można powiedzieć, że czasem pełni funkcję terapeutyczną, bo uczy ich odrywania się od spraw zawodowych, także myślami.
Dr Jacek Buczny - doktor psychologii, badacz samokontroli i uzależnień behawioralnych. Wykłada na Uniwersytecie SWPS w Sopocie i na Wolnym Uniwersytecie (Vrije Universiteit Amsterdam) w Holandii.