Relacje

"Przypominał mojego eksmęża. A przecież obiecałam sobie trzymać się od takich mężczyzn z daleka"

"Przypominał mojego eksmęża. A przecież obiecałam sobie trzymać się od takich mężczyzn z daleka"
Fot. 123rf

Czy warto skreślać mężczyznę tylko dlatego, że przypomina o eks, z którym nam nie wyszło? Czy kobieca intuicja czasem zawodzi? 

"Oni też są rozwiedzeni" 

Ściemniało się. Byłam bliska wszczęcia poszukiwań, gdy mój dwunastolatek wreszcie się pojawił. Mokry od stóp do głów.

– Super było! Jutro też pójdę na górkę. Już się umówiłem.

– Z kolegami?

– Nie. Z Jasią i jej tatą. Oni też są rozwiedzeni! – oznajmił radośnie.

Też mi rekomendacja…

– Ostrzegałem cię przed zawieraniem znajomości z obcymi.

– Nie są obcy. Leszek mówił, że mieszkają na naszym osiedlu, że zna cię z widzenia i że jesteś ładna – zaraportował.

– Nie powinieneś mówić do dorosłego po imieniu – upomniałam go, tłumiąc zakłopotanie. – Poza tym prosiłam, żebyś uważał, a ty wyglądasz…

– Bo ty tak zawsze! Wiesz, jak mnie chłopaki nazywają? Laluś! Przez ciebie!

– Wychowuję cię na dżentelmena.

– A ja nie chcę! Wolę być tacy jak inni! – wykrzyczał, po czym zamknął się w łazience.

Co to za ambicja być takim jak inni? Rozumiałam, że jest zawiedziony. Nastawił się na wyjazd z ojcem, ale temu w ostatniej chwili coś wypadło. Jak zwykle. Stefan nie dorósł do małżeństwa ani rodzicielstwa. Ale czy rozczarowanie tłumaczy ten wybuch Marcina? A może to nowi znajomi namieszali mu w głowie?

Lepiej sprawdzić, co to za jedni.

Nowi znajomi: koleżanka syna i jej tata

Nieogolony, w śmiesznej czapce i za luźnych spodniach, z miejsca wzbudził moją nieufność. Wyglądał jak mój były mąż. Czterdziestolatek, który na siłę się odmładza.

– Cześć, Leszek – przywitał go Marcin.

– Cze, chłopie! Przybij piątkę. A to kto? Starszą siostrę przyprowadziłeś?

Marcin spłonął rumieńcem, ja pod makijażem również.

– To moja mama. A gdzie Janka?

– Już pędzi! Słyszycie?

Nim zdążyłam się obejrzeć, dobiegł mnie piskliwy anons:

– Z drogi śledzie, bo król jedzie!

Odwróciłam się i zdrętwiałam. Rozpędzony sanki sunęły prosto na mnie. Zamiast się ruszyć, zacisnęłam zęby i powieki, przygotowując się na wstrząs...

Coś wyrwało mnie z miejsca, obróciło w powietrzu i umieściło na czymś miękkim i twardym zarazem.

– Jak ci się na mnie leży, piękna? – Ciemne oczy wpatrywały się we mnie. 

Czego nie dokonały sunące na mnie sanki, zrobiła ta krępująca sytuacja. Przyczyna zamieszania zamiast przeprosić, wydała rozkaz mojemu synowi:

– Chodź zjeżdżać! Odkryłam nowy tor, kończy się płotem i trzeba ostro hamować. Ekstra!

Momentalnie ocknął się mój system alarmowy.

– Z tego, co słyszę, ten tor nie jest bezpieczny…

– Leszek? – Dziewczynka nawet nie raczyła na mnie zerknąć.

Marcin też unikał mojego wzroku. Poczułam się przykro zbędna.

– Chodźmy wszyscy – zaproponował Leszek. – Urządzimy sobie wyścigi na tym łagodniejszym, dłuższym stoku. Co wy na to?

– Mama nie jeździ na sankach – stwierdził Marcin.

Racja, nie nęciła mnie jazda na sankach, a już zwłaszcza w trybie wyścigowym. Ale czułam, że bardzo wiele stracę w oczach syna, jeśli będę tylko krytykować i zabraniać.

– Spróbujmy…

Uśmiech Marcina był jak medal.

Szkoda, że zgubiłam go w trakcie trzeciego zjazdu, który zakończyłam twarzą w śniegu. Mój makijaż został w zaspie, co Leszek podsumował złośliwym: „tak lepiej”.

– Teraz idziemy na tę drugą górkę – oznajmiła Janka, wykorzystując sytuację i ciągnąc za sobą Marcina.

Za nimi ruszył Leszek, ja człapałam na końcu.

– Córka mówi do pana po imieniu?

– Ty też byś mogła. Życie jest zbyt krótkie, by marnować je na zbędne ceregiele.

– Nie szkoda ci?

– Niby czego? Utraty autorytetu? Nie zdobywa się szacunku, każąc dziecku całować się w dłoń i nazywać panem ojcem.

Znowu ta drwina... Co za męczący człowiek.

– Ile jest osób na świecie mogących mówić do ciebie „tato”? Zgaduję, że tylko jedna. A ty ograbiasz i siebie, i ją z takiej możliwości.

Sądząc po jego minie… punkt dla mnie.

Niemniej unikałabym górki i Leszka, gdybym mogła. Ale dziecko miało ferie i cieszyło się, że jest śnieg. Miałam mu kazać siedzieć w domu? Wolałam się poświęcić i towarzyszyć synowi, który… odwdzięczał się przesadną wylewnością. Wygadał temu nieznośnemu mężczyźnie, że „jesteśmy rozwiedzeni”, że „pracuję w podatkach”, a rok temu usuwali mi ślepą kiszkę.

– A na urodziny kupiłem mamie czterdzieści dwie kokosanki – pochwalił się. – To jej poprawiacze nastroju.

Ja też dowiedziałam się tego i owego o Leszku, choć wcale nie pytałam; na przykład, że jest dwa lata starszy ode mnie, na co dzień zajmuje się projektowaniem stron internetowych, a od święta Jasią. To wiele tłumaczyło…

Mężczyzny zupełnie nie w moim typie 

– A czemuż to nasza piękność taka skwaszona dzisiaj? Skończyły ci się kokosanki?

– Mama starła się z sąsiadką – odparł za mnie Marcin.

Zignorowałam obu.

– Dzień dobry – zwróciłam się do Jasi, która przyglądała mi się spode łba. Nie wiem, czemu uparła się widzieć we mnie konkurencję. Nie wzięłabym jej ojca nawet za dopłatą.

– Dzień dobry – mruknęła, pewnie wyłącznie ze względu na Marcina.

On też ją polubił. Patrzyłam, jak wspinają się pod górkę. Janka podskakiwała, wymachując rękami. Marcin spokojnie ciągnął dwie pary sanek. Ona rozgadana, on milczący i zasłuchany. Jak na złość usta otwierał się tylko przy Leszku.

– Wyglądają jak rodzeństwo – usłyszałam szept koło ucha. – Ciekawe, czy my wyglądamy na parę? Ty śliczna, ja przystojny…

Odwróciłam się zbyt gwałtownie i całym impetem usiadłam na oblodzonej ścieżce. Zabolało.

– No i proszę, znowu nogi ugięły się pod tobą na mój widok.

Przesadził, miałam dość.

– Nie pochlebiaj sobie! Sama wstanę. Przywykłam. – Odtrąciłam jego wyciągniętą rękę. – Nasze dzieci się lubią, my nie musimy. Nie przychodziłabym tu, ale jestem odpowiedzialnym rodzicem, a nie takim niedzielnym tatuśkiem jak ty! Nawet nie chciało ci się wysilić i zorganizować córce ciekawszych ferii niż górka na osiedlu.

Z satysfakcją obserwowałam, jak kpiący uśmiech spływa z jego twarzy.

– Ty też nigdzie nie wysłałaś syna, ale samotna matka to bohaterka, a ojciec po rozwodzie jest tylko do płacenia alimentów. Myślisz, że nie chciałbym być przy córce każdego dnia? Patrzeć, jak rośnie, zmienia się, być obok, kiedy mnie potrzebuje? Jasne, że wolałbym pojechać z nią w prawdziwe góry, ale moja była żona zwodziła mnie przez pół roku, wciąż zmieniając zdanie. W końcu tuż przed feriami podłapała atrakcyjny wyjazd służbowy i zostawiła mi małą. Jakie twoim zdaniem miałem szanse na znalezienie w dwa dni hotelu po sensownej cenie?

– Zerowe – przyznałam niechętnie.

– Właśnie. Zgaduję, że od dawna zmuszona jesteś radzić sobie sama, a twój były mąż to palant.

– Jasnowidz? – Teraz ja posłużyłam się ironią.

– Nie, po prostu mam oczy. Traktujesz mnie jak wroga, choć nic ci nie zrobiłem. Z kolei twój syn wyraźnie do mnie lgnie. Brak mu ojca, wchodzi w trudny wiek, mógłbym ci pomóc, gdybyś nie była taka nadęta i przeświadczona o własnej nieomylności.

A ja już zaczynałam mu współczuć!

– Wypraszam sobie! – Stuknęłam go palcem w pierś. – Marcin ma mnie i nie potrzebuje nikogo innego. Mogłam się pomylić w sprawie ferii, ale to nie zmienia faktu, że szkodzisz swojej córce, spełniając każdy jej kaprys.

Spojrzał w bok. Pewnie przeszkadzało mu, że robię publiczną scenę.

– Nie widzę Janki...

– Nie zmieniaj tematu!

– Kłócicie się? – Marcin wyrósł jak spod ziemi. – A tam Jasia leży z rozwaloną głową! Zawsze, kiedy dorośli się kłócą, są z tego same problemy! – krzyknął oskarżycielsko.

Leszek już biegł w stronę miejsca wypadku. Pospieszyłam za nim, poganiana przez syna i wyrzuty sumienia. Sprowokowałam tę kłótnię, oceniając go przez pryzmat własnego rozgoryczenia. Nie on mnie zawiódł, nie on zostawił własne dziecko. Przeciwnie. Widziałam, jak bliski ma kontakt z Jasią. Mimo tego bezwiednie parłam do konfrontacji i odwróciłam uwagę Leszka od córki. Na chwilę, ale wystarczyło.

– Co… się… stało? – wydyszałam, przyklękając przy małej.

– Nie wyhamowała w porę i… – Leszkowi załamał się głos. – To moja wina, miałaś rację, nie powinien pozwalać jej tu zjeżdżać.

Janka siedziała na sankach i nadrabiała miną. Krew z rozcięcia na podbródku ściekała na kurtkę, ale rana nie wyglądała na poważną. Jako matka syna wiedziałam co nieco o skaleczeniach.

– To nic wielkiego. Zdarza się.

– Nic wielkiego?! Musimy jechać na pogotowie. Może trzeba będzie szyć. Zostanie jej blizna!

Zraniona bródka zaczęła drżeć. Ostrzegawczo ścisnęłam Leszka za ramię.

– Dzielna dziewczynka – pochwaliłam ją. – Tata bardziej się przestraszył niż ty. A ty nawet nie płaczesz. Zuch.

Jasia wpatrywała się we mnie wielkimi, sarnimi oczami...

Nowy początek?

Tak jak podejrzewałam, obyło się bez szwów. Wystarczył porządny plaster.

Marcin zabrał Jasię do swojego pokoju, a my usiedliśmy w kuchni. Zaparzyłam nam ziołowej herbaty, a on mi się przyglądał. Czułam jego wzrok na sobie, tak intensywny, jakby mnie dotykał. Albo to jego obecność – bardziej natrętna w zamkniętej przestrzeni – tak na mnie działała.

– To moja specjalna mieszanka uspokajająca.

Spojrzał mi w oczy.

– Dodałaś tam też lubczyku? Wiesz… nie musiałaś.

Gdy dotarł do mnie ukryty sens tego zdania, zarumieniałam się.

– Gdy się rumienisz, jesteś jeszcze ładniejsza. Już po mnie…

Nie brzmiał, jakby kpił czy ironizował. Raczej jakby ogłaszał kapitulację.

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również