Szymon Marciniak to najlepszy sędzia piłkarski na świecie. Oficjalnie! Na boiskach był gwiazdą wcześniej, ale jako supernowa błysnął na mistrzostwach w Katarze. Twardy, męski, prawie nieomylny. Co lubi? Komedie romantyczne. Boją się go? Tak, ale dla piłkarzy potrafi być jak starszy brat. Profesjonalista doświadczony w wielkich turniejach. Mówi, że podstawą jego sukcesu jest szczęście osobiste. Poznajcie skromnego, wielkiego Szymona Marciniaka.
Spis treści
Szymon Marciniak na mundialu tuż przed finałem. W sali ponad stu sędziów z całego świata. Napięcie nie do wytrzymania. Za chwilę wejdzie Pierluigi Collina, łysy mężczyzna o niebieskich oczach, guru w świecie futbolu i najważniejszy arbiter FIFA. On ogłosi to nazwisko. Szymon Marciniak siedzi w trzeciej ławce, obok asystenci: Paweł Sokolnicki, Tomasz Listkiewicz (liniowi) i Tomek Kwiatkowski (VAR). Wchodzi Collina, trzyma w rękach kartkę. Zanim zacznie czytać, spojrzy w oczy kilku sędziów, którzy mają prawo myśleć: to mogę być ja…
Twój STYL: Co czułeś w tym momencie?
Szymon Marciniak: Wierz mi, jestem opanowanym, twardym gościem, ale z trudem tłumiłem emocje. Pierluigi potrafi budować napięcie. Zaczął powoli: „Panowie, to jest dzień, na który czekaliśmy. Za nami 63 z 64 meczów, został ostatni, najważniejszy. Zatem: finał na stadionie Lusail, godzina osiemnasta, Argentyna przeciw Francji, sędzia główny… Szymon Marciniak!”. Zrobiło mi się gorąco. Cała sala już stała, biła brawo. Spojrzałem na moich chłopaków, przytuliłem Tomka, przytuliłem Sokoła, u nich puściło – poleciały łzy.
Do kogo pierwszego zadzwoniłeś z tą nowiną?
Chciałem do żony. Ale otoczyli mnie koledzy, zaczęli gratulować. Podszedł Collina, jego zastępca Massimo Busacca, wyściskali nas. A ja myślałem gorączkowo: gdzie mój telefon? Obok FIFA TV już ustawiała stanowisko, ktoś mnie pociągnął przed kamerę, na sesję zdjęciową. Kiedy to się skończyło, zobaczyłem, że minęła godzina. Odnalazłem komórkę, spojrzałem na ekran: na moich oczach rosła liczba nieodebranych połączeń: 117, 119, 133. Szukam: gdzie to od Magdy? Oczywiście na początku. Oddzwaniam i słyszę: „Dlaczego ja się, do cholery, dowiaduję z mediów?!”. Jak wytłumaczyć żonie, że miała być pierwsza? Szybko zorganizowałem im przyjazd na finał: Magda, dzieci, kilkoro przyjaciół. Siedzieli w sektorze Argentyńczyków grubo zdziwionych na widok biało-czerwonych flag i koszulek z napisem „Kocham mojego sędziego”. Zrozumieli, o co chodzi, gdy po meczu podszedłem do barierki, żeby wziąć na boisko Natalię, moją córkę. Zbiegli, gratulowali, robili zdjęcia. Żona była dopiero trzeci raz na moim meczu. Ona i rodzina denerwują się, przeżywają mecze bardziej niż ja, czasem wolę, żeby oglądali mnie w telewizji. Ale w Katarze byli oczarowani atmosferą. Prawie trzy godziny po finale na stadionie wciąż było ponad 20 tysięcy świętujących Argentyńczyków.
Finał wszech czasów – tak pod kątem sędziowania ocenił ten mecz sędziowski autorytet Howard Webb. Nawet ludzie słabiej znający się na futbolu pytali: kim jest ten facet z Polski? Mam wiele koleżanek, które są tego ciekawe. Opowiedz, gdzie jest początek twojej fascynacji sportem?
W dzieciństwie tata zaraził mnie pasją do wyścigów kolarskich. Do 16. roku życia byłem półprofesjonalnym zawodnikiem, nawet na tym zarabiałem. Kolarstwo to ciężka dyscyplina. Mając 12, 13 lat robiłem po 100 km dziennie, nieważne: deszcz czy słońce. Najgorzej było zimą. W połowie lat 90. nie mieliśmy odzieży termicznej. Mama albo tata zawijali mi gazety wokół nóg, na to szły reklamówki, potem but. Gdy wracałem, mama czekała z gorącą wodą, żeby rozmrozić mi nogi i... płakaliśmy oboje. Ale tak nauczyłem się nie poddawać. Wiem, jak to jest, kiedy nagle zostajesz sam na trasie, bo zespół ci uciekł, przed tobą jeszcze 30 kilometrów, wieje z lewej, wieje z prawej, a ty opadłeś z sił. Masz dwa wyjścia: zejść z roweru i poczekać na nyskę, która cię zabierze, albo walczyć ze sobą. W tym byłem dobry, nigdy nie odklepywałem.
Myślałam, że od dziecka grałeś „w nogę”.
Tak też było. Po treningu kolarskim biegłem na boisko, mimo że mama goniła do książek. Występowałem jako Diego Armando Maradona. Jego plakat wisiał u mnie na ścianie. Na przerwie w szkole zbierałem ekipę i był mecz – miałem skłonności przywódcze. Grałem w Wiśle Płock, Kujawiaku Włocławek, byłem niezły. Raz dostałem czerwoną kartkę za to, że odepchnąłem przeciwnika, który mnie sfaulował. Nie zgodziłem się z decyzją sędziego i w nerwach strasznie mu nawsadzałem. Na boisku byłem kłopotliwy, pierwszy do utrudniania życia sędziom. Tamten powiedział: Jak jesteś taki mądry, to weź gwizdek i sam spróbuj. Odparowałem: jasne! Na kurs sędziowski zapisałem się z bratem. Tomek sędziuje dziś pierwszą ligę, często jest u mnie asystentem technicznym, idziemy ramię w ramię. Trafiłem na sprzyjający czas. W polskim futbolu wybuchła afera korupcyjna i by oczyścić atmosferę, ktoś na górze postanowił: weźmy do sędziowania chłopaków, którzy mają czystą kartę i potrafią grać w piłkę. Rzucono nas na głęboką wodę. Miałem 27 lat. Przede mną była droga przez sędziowską dżunglę.
Te przepisy są skomplikowane. Robiłam sondę, wiele moich znajomych tylko udaje, że rozumie na czym polega spalony.
Potem ci wytłumaczę. Ale nie przepisy mam na myśli. Raczej relacje z ludźmi. Najpierw sędziuje się dzieciom. Co oznacza, że toczy się bitwy z rodzicami. Wielu z nich uważa, że mają w domu przyszłego Lewandowskiego czy Szczęsnego, a często ich motywacją są własne niespełnione ambicje. Trzeba mieć mocną konstrukcję psychiczną. Znam młodych sędziów, którzy może zrobiliby kariery, ale ze względu na nieprzyjemne sytuacje skończyli na tym etapie. Potem są rozgrywki w lidze okręgowej, gdzie ludzie teoretycznie grają dla przyjemności. Ale często przychodzą na mecz z osobistymi problemami, a sędzia jest odgromnikiem dla ich stresów spoza boiska. To też obciążające. Wyżej jest szczebel centralny, czyli: trzecia, druga, pierwsza liga i ekstraklasa. Ja awansowałem szybko. W efekcie jestem chyba najmłodszym sędzią, który sędziował finał mistrzostw świata. Na ogół mecz takiej rangi dostaje się na koniec kariery. To kwestia ochrony sędziego. Błąd popełniony w finale mundialu może oznaczać ogromny kryzys. Trzeba być ukształtowanym profesjonalistą, ale też człowiekiem, żeby unieść ciężar ewentualnej krytyki, nawet ostracyzmu.
Ty masz 41 lat, a jednak uznano, że podołasz. Na czym opierasz przeświadczenie, że jesteś gotowy na najtrudniejsze wyzwania?
Na doświadczeniu, bo wielokrotnie radziłem sobie na poważnych turniejach. Ale też na najważniejszej bazie, którą jest uporządkowane, szczęśliwe życie osobiste. Kiedy jadę na mecz i wiem, że w domu mam spokój, nie muszę się martwić, czy dzieci dotrą do szkoły i z niej wrócą, czy będą nakarmione, odrobią lekcje, mogę myśleć tylko o decyzjach sędziowskich. Rodzina daje wsparcie. Mimo że nie chcę przynosić napięć z boiska do domu, żona i rodzice wszystko widzą pierwsi. Jest miło, kiedy wszyscy klepią cię po plecach, chcą się pogrzać w twoim świetle, dostajesz – jak po finale w Katarze – dwa tysiące wiadomości z gratulacjami. Nie jestem próżnym facetem, ale lubię to. Jednak kiedy wracasz do domu rozżalony albo wściekły na siebie, możesz liczyć tylko na bliskich. Oni przejmują twój stres, to zawsze było dla mnie najcięższe. Uważam – podobnie jak koledzy z zespołu – że ten finał i medal są również dla naszych żon, rodzin. Dlatego zależało nam, żeby nasi kibice numer jeden byli z nami na finale.
Cały wywiad można przeczytać w marcowym wydaniu Twojego STYLu.