Tatuaż, czyli sztuka? Niedawno – nie do pomyślenia. Tatuaż wszedł na salony, ale dostrzeżono nie tylko jego urok artystyczny. Magda Sawicka, jedna z najpopularniejszych polskich tatuatorek twierdzi, że ma on także wartość terapeutyczną, więcej – potrafi zmienić życie. Na swojej skórze nosi ich wiele.
Gdy patrzę na tatuaże, które nosisz, widzę przede wszystkim zmysłową kobiecość...
Magdalena Sawicka: Interesuje mnie kobiece ciało, w ogóle ciało ludzkie. Badam je, analizuję. Na początku myślałam, że będę rysownikiem i malarzem, na ASP zrobiłam dyplom z rysunku. Ale odkryłam, że tatuaż daje coś więcej. Ma nie tylko kreskę, linię, plamę. Jest przestrzenny i podlega ruchowi, zależy od anatomii, ruchu mięśni. Żyje razem z człowiekiem, którego ciało zmienia się, starzeje a gdy umiera - tatuaż przemija razem z nim. Istnieje tyle, ile człowiek. To fascynujące.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Tatuaż dostąpił nobilitacji. Wcześniej nie cieszył się najlepszą sławą.
Choć jego początki wiążą się z pewnego rodzaju ekskluzywnością. Tatuaż powstał około 2 tysięcy lat przed naszą erą, na wyspach Polinezji. Długo zarezerwowany był dla kapłanów, wodzów plemiennych, władców. Potem zapomniano o nim na długo, a kiedy wrócił do siedemnastowiecznej Europy, nosili go nawet dworzanie. Również na Bliskim Wschodzie był przywilejem arystokracji. Później, niestety, był długo kojarzony z subkulturą więzienną, albo środowiskiem marynarzy o nie najlepszej reputacji. No i tatuowali się przede wszystkim mężczyźni.
Co mnie dziwi, bo podobno pierwsze udokumentowane tatuaże to zdobienia na zmumifikowanych ciałach egipskich kapłanek. Mężczyźni ich nie mieli. Dlaczego kobiety odstąpiły od tatuażu?
Może stroniły od cierpienia? Początkowo, nawet te nowożytne tatuaże, powstawały w wielkich bólach. Skórę nacinano żyletką, wpuszczano ołowiane barwniki, popiół. Strach myśleć, ile było po tym powikłań. Do dziś np. w Polinezji robi się tatuaże metodą nakłuwania igłą umieszczoną na końcu długiego cienkiego kijka, który wbija się w ciało młotkiem. Tam zresztą wykształcił się zawód naciągacza skóry. Robiąc tatuaż trzeba ją napiąć tak, jak płótno w bębenku do haftowania. „Stażysta” naciągał, a guru wybijał wzór. Jeśli pomocnik się nie sprawdzał, dostawał od szefa igłą. Najgorszych naciągaczy rozpoznawało się po czarnych od nakłuć dłoniach. Oczywiście nikt wtedy nie nosił rękawiczek i niczego nie odkażał. Na szczęście edukacja w zakresie higieny zmieniła wiele.
Edukacja i chyba tzw. pióro Edisona?
Brawo. To maszynka wynaleziona pod koniec dziewiętnastego wieku przez człowieka, który nazywała się Samuel O'Reilly. Pistolet, dzięki któremu możemy robić piękne linie. Linia powstaje z bardzo szybkich nakłuć – nawet do trzech tysięcy na minutę. W pistolecie znajduje się wiązka igieł. Od ich ilości i grubości zależy, czy otrzymamy linię ciągłą, czy kropkowaną. Maszynki są coraz lepsze. Tak samo tusze. Dziś prawie sto procent farb ma pochodzenie naturalne, roślinne. Kiedy zaczynałam, używano barwników zawierających proszek z kości zwierząt. Dzięki niemu np. długo i wyraźnie utrzymywała się gęsta czerń. Z boomem na wegetarianizm, trendami ekologicznymi, pojawiły się tusze wegańskie. Okazały się nawet lepsze. Warto wspomnieć, że w środowisku współczesnych miłośników tatuaży, jest masa ludzi zaangażowanych w fajne ideologie. Tatuatorzy chętnie włączają się w akcje charytatywne. W moim salonie kilka razy w roku organizujemy dzień otwarty – nie ma zapisów, zarobione pieniądze wrzucamy do puszki. Pomagaliśmy np. dzieciom z domów dziecka.
Życzliwość jedno, asertywność – drugie. Zdarzyło ci się powiedzieć: Nie, tego tatuażu nie zrobię?
Zdarza mi się odmówić ze względu na wiek. Tatuowanie nieletniego jest możliwe, jeśli wyrażą na to zgodę rodzice. Zatrważające, że często to oni nalegają, aby tatuować dziecko. Moja wątpliwość bierze się z własnych doświadczeń. Pierwszy tatuaż zrobiłam w wieku 18 lat. Pobiegłam do jedynego wtedy studia w Lublinie. Nie wiem co miałam w głowie... Nad lewym biodrem wytatuowałam rewolwer. Traktuję go jako relikt przeszłości, dzięki niemu pamiętam, że niektórych decyzji nie warto przyspieszać. Uczulam na to rodziców.
Czy między tatuatorem a klientem może powstać wyjątkowa więź?
Jestem tego pewna. Wchodzimy w delikatną, intymną relację, która z jego strony polega na zaufaniu, a z mojej na stworzeniu poczucia bezpieczeństwa. Osoba, którą tatuuję, często pokazuje mi się półnaga, obnaża lęki. Poza tym oddaje w moje ręce fragment własnego ciała. Ciężko mieć bliższy kontakt z kimś, kogo dopiero się poznało. Spędzamy ze sobą dużo czasu, kiedyś robiłam tatuaż 11 godzin. Ludzie opowiadają mi o sobie, czasem czuję, że po przekroczeniu granicy fizycznej bliskości, dotyku, bólu, pęka w nich blokada psychiczna.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Jak nauczyłaś się tatuować?
W profesjonalnym salonie. Po dyplomie przeprowadziłam się do Warszawy z Krakowa. Na Allegro kupiłam maszynkę, próbowałam ćwiczyć na... bananach. Banany i mandarynki mają skórę konsystencją zbliżoną do naszej. Poza tym są na nich zgięcia, owale. W specjalistycznych sklepach można dostać imitację skóry ludzkiej, ale ona jest płaska. Na bananach nic mi nie wychodziło, nawet proste serduszka. W końcu znalazłam studio, zgłosiłam się z teczką moich prac, powiedziałam, że chcę się uczyć. Po czterech miesiącach zrobiłam pierwszy tatuaż – mężowi.
Ludzie robią tatuaże dla funu, urody, mody?
Przede wszystkim dla mody. Teraz zdrowym snobizmem jest mieć tatuaż od konkretnego tatuatora. Ludzie w środowisku od razu widzą, zaczepiają się: O, masz tatuaż od X czy Y! Nazwisko artysty staje się marką. Ja też lubię, kiedy rozpoznają moje rysunki i chcą je mieć. Modę lansuje przede wszystkim internet - pinterest, instagram, Facebook. Trendy falują. Jeszcze niedawno była moda np. na druty kolczaste, skorpiony, konstelacje gwiazd, znaki Zodiaku. Unikam wzorów oklepanych, choć niektóre traktuję jak wyzwanie. Rozbrajam je i rekonstruuję. Mam na koncie kilka zmodernizowanych syrenek, greckich bogiń. Pracuję nad nowymi wersjami popularnych kiedyś tribali – wzorów, które pojawiały się na lędźwiach, nad linią stringów, wszystkie dziewczyny chciały je mieć. Moje tribale zwierają postaci kobiet. Ostatnio popularne stały się tatuaże malutkie. Mają ten atut, że można ich mieć dużo w różnych miejscach.
Tatuaże robimy także po to, żeby coś upamiętnić, prawda?
Tak, udokumentować zaręczyny, ślub, narodziny dziecka, wygraną z chorobą. Tatuaż bywa też pomocny w leczeniu lęków, kompleksów. Miałam klientkę, która nie cierpiała swoich ud, nawet w upały nosiła grube rajstopy. Pokazała mi wzór, a ja zaproponowałam, żebyśmy go umieściły właśnie na udzie. Zaprotestowała: nigdy w życiu! Długo ją namawiałam, w końcu się zgodziła i wyszło pięknie. Po kilku miesiącach wróciła, w szortach! Powiedziała, że dzięki tatuażowi pokochała swoje uda i już nie zamierza ich ukrywać.
Wychodzi na to, że tatuaż może więcej niż nam się wydaje. Rozmawiałam kiedyś z człowiekiem, który stracił włosy i zamiast nich wytatuował sobie ich „imitację”. Twierdził, że dzięki temu wróciła jego radość życia. Aż tak to działa?
Sama widzisz. Pamiętam świetną akcję zorganizowaną przez międzynarodową grupę tatuatorów, którzy za darmo tatuowali kobiety po mastektomii. Widziałam super realistycznie wytatuowane sutki, ale też przepiękne, najczęściej kwiatowe motywy w miejscach blizn. Te kobiety niemal od ręki odzyskiwały pewność siebie, pogodę ducha. Był też projekt „Tatuaż wolności”, dla ludzi, którzy po resocjalizacji wyszli z więzienia i w widocznych miejscach mieli szpecące, piętnujące „dziary”. To przeszkadza, gdy chce się rozpocząć nowe życie, zdobyć pracę. Koledzy zakrywali takie tatuaże innymi. Dzięki temu ci ludzie dostali drugą szansę.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Podobno do salonów przychodzi coraz więcej kobiet „czterdzieści plus”?
Zgadza się. Tatuują się nasze córki, koleżanki z pracy, mężowie, to już nie jest dziwne - więc dlaczego nie ja? Miałam młode klientki, których mamy najpierw były przeciwne ich tatuażom, ale po jakimś czasie, coraz bardziej zaciekawione, zjawiały się w salonie – najpierw się rozejrzeć, potem zrobić coś małego na próbę. I zostawały. Miałam już kilka klientek po sześćdziesiątce. Dla większości był to pierwszy tatuaż. Gdy zapytałam o motywację, za każdym razem słyszałam podobne słowa: całe życie robiłam coś dla innych, żyłam i wyglądałam tak, żeby zadowoleni byli oni – mąż, dzieci, rodzice. Ale teraz jest mój czas, robię to, co chcę. Z jednej strony super, że osiągnęły ten moment, ale z drugiej smutne, że czekały tak długo... A wracając do mam i córek – coraz częściej przychodzą na tzw. „matching”. To sesja, podczas której dwie osoby robią pasujące, nawiązujące do siebie tatuaże. Zakochani, przyjaciele. Ja mam dużo takich. Zobacz – tu jest serce, z którego wychodzi dłoń, moja przyjaciółka ma podobne, z dłonią ułożoną do oddanie uścisku. Mamy i córki chcą mieć np. takie same kwiaty, splecione małe palce rąk, a ostatnio robiłam dwie fiolki na magiczne mikstury. Takie tatuaże łączą na zawsze. To bardzo miłe.
Masz w głosie entuzjazm. Robienie tatuaży to frajda?
Dla mnie ogromna. Kiedyś myślałam, że jestem artystką-indywidualistką, która potrzebuje siedzieć w czterech ścianach wieży, w ciszy - i rysować. Ale w pewnym momencie zauważyłam, że oderwanie od rzeczywistości nie robi mi dobrze. Nie widywałam się z ludźmi, zdziczałam. Potrzebowałam kontaktu, emocji, rozmów – życie to jest kwestia przeżywania. Dziś na bieżąco komunikuję się z odbiorcami mojej sztuki, wiem, jak ją odczytują. Największym komplementem jest nie to, że ktoś kupi kawałek papieru z moim rysunkiem, ale, że chce mieć go na skórze, ze sobą, do końca życia.
Wyświetl ten post na Instagramie.