Dlaczego Francuzki (prawie) zawsze wyglądają pięknie? Dlaczego (podobno) nie tyją? Czy Francja to nadal elegancja? I dlaczego „french manicure” budzi nad Sekwaną zdziwienie? Tyle pytań i tyle wątpliwości w nawiasach, bo rzeczywistość coraz częściej daje prztyczka w nos stereotypom. A prawdziwy sekret urody Francuzek to… Proszę doczytać do końca. Będzie!
Spis treści
Jedną z najbardziej ikonicznych – i znajomych z bliska – Francuzek jest dla mnie pani S. I już po pierwszym zdaniu dopada mnie dygresja. Bo zamiast nadużywanego dziś słowa „ikoniczny” powinnam może powiedzieć, że S. jest wzorcem elegancji na podobieństwo metra z Sèvres. Jednak i tu czai się wątpliwość. Przecież wzorzec z Sèvres – poczciwy XIX-wieczny pręt z platyny – to już obiekt muzealny, teraz oficjalnie 1 metr to droga, którą światło przebywa w próżni w czasie 1 / 299792458 sekundy. Ale te dygresje nie były na darmo, bo z metrem jest trochę jak z wizerunkiem Francuzek w naszych oczach. Reguły stylu z epoki Chanel czy Diora swoje, a ponowoczesny brak reguł swoje.
Wyświetl ten post na Instagramie
Wróćmy do madame S., która z racji zawodowych obowiązków (praca w dziale PR renomowanego francuskiego domu mody z silnym departamentem kosmetycznym) co jakiś czas przyjeżdżała do Polski na konferencje prasowe. Zawsze uśmiechnięta, długowłosa brunetka – Francuzki zazwyczaj całe życie trzymają się okolic tego koloru włosów, który dała im natura. Starannie umalowane oczy i usta (wbrew poradom, że elegancja nakazuje skoncentrować się albo na jednym, albo na drugim). Tak, była szczupła (wszak „nie tyją” te Francuzki, spryciary). Przy którymś spotkaniu dowiedziałam się dlaczego. „Je ne prends jamais de dessert” („nigdy nie biorę deseru”) – powiedziała mi, kiedy kelnerzy wnieśli dizajnerskie okazy sztuki cukierniczej, na które większość gości, w tym niżej podpisana, skusili się, a jakże, i to niejednokrotnie. Pani S. podzieliła się ze mną też informacją ze swojego życia, w której – jak sądzę – kryje się jeden z sekretów urody Francuzek. Otóż mając trójkę dzieci, zawsze starała się wyjechać na wakacje z nimi, owszem. Ale każdego lata jeden tydzień przeznaczony był na wyjazd tylko i wyłącznie z mężem. Wyjazd romantyczny.
Zmysłowość to słowo klucz w świecie francuskiej elegancji. Jemu w znacznej mierze podporządkowana jest narracja dotycząca kosmetyków i perfum, a słowa „séduction” i „séductif” (uwodzenie, uwodzicielski) pojawiają się często w reklamach, nawet preparatów aptecznych. I oczywiście w rozmaitych poradnikach. Jako osoba od lat mocno zanurzona w kulturze francuskiej zgromadziłam około tuzina takich książeczek, po naszemu i w języku Moliera. Jedna z ulubionych? „La beauté des paresseues” („Uroda dla leniwych”). Oczywiście tytuł jest mylący – publikacja, choć kosztowała tylko 5,61 euro i jest formatu notesiku, ma ponad 200 stron zapisanych maczkiem, a realizacja zawartych tam poleceń to niezła harówa, z lenistwem niemająca nic wspólnego. Są rozdziały o twarzy, ciele, włosach, zabiegach, odżywianiu. Na koniec każdego – 20 złotych rad. I co się tam powtarza? Słowa „faire l’amour”, czyli kochać się! Podbudowane naukowym tłumaczeniem, że po 25. roku życia tracimy rocznie średnio 200 g masy mięśniowej, która – jeśli nic z tym nie robimy – jest zastępowana tłuszczem, zwłaszcza na twarzy i szyi. Dlatego autorka radzi: regularna aktywność seksualna pozwala zachować wigor i poprawia możliwości naszego układu oddechowego – co dostarcza więcej tlenu skórze. W innym rozdziale każe „faire l’amour régulièrement” (bo pieszczoty zmniejszają ryzyko przedwczesnej śmierci o 36%), a w kolejnym („20 sposobów, aby zbojkotować chirurgię plastyczną i mimo to być superlaską”) figuruje porada, aby uprawiać seks co najmniej raz w tygodniu. Ktoś jeszcze pyta o sekrety urody Francuzek?
Książka ta dostarczyła mi też innych mocnych wrażeń. Bo czy osoba, która pracuje w miesięczniku kobiecym i wysłuchała wielu prelekcji firm kosmetycznych, może zachować spokój, czytając (w sekcji: „20 porad, jak mieć piękną skórę”), że… można pójść spać w makijażu. Jak to? Od czasu, gdy mam dowód osobisty, ZAWSZE zmywam makijaż (i jestem z tego dumna; i wierzę, że przedłużam młodość twarzy!). A tu – herezje. Autorka pisze, że owszem, pościel może ucierpieć i widok w lustrze na drugi dzień rano może być wyzwaniem, ale makijaż, „który tak dobrze chronił za dnia, nie zrobi z ciebie w nocy czarownicy”.
Mówiąc serio: myślę, że nonszalancja to kolejny klucz do wiedzy o tym, dlaczego Francuzki wyglądają pięknie. Brak napinki, pozwalanie sobie (od czasu do czasu, oczywiście) na skok w bok od programu, luz – wszak to też służy urodzie, piszemy o tym w TS od lat. Paryżanki są, owszem, „zrobione” – umalowane, uczesane. Ale jakoś tak nie do końca, nie na ostatni guzik i wysoki połysk. Żeby nie pokazać, że im zależy. Dlatego dobrze rozumiem myśl, którą zapamiętałam z innego poradnika („Bądź paryżanką, gdziekolwiek jesteś”). O tym, że – nomen omen – french manicure jest dla tamtejszych kobiet… pomysłem dziwnym. „Paryżanka nie rozumie, po co miałaby go robić. Bo to trochę tak, jakby się przyznała, ile trudu kosztowała ją praca nad własnym wyglądem”, piszą autorki książki (cztery paryżanki – koneserki tamtejszego lifestyle'u). Podobnie rzecz ma się pewnie z tzw. warkoczem francuskim, u nas znanym jako dobierany – ile to zachodu, panie! W innej książeczce („Comment devenir une vraie Parisienne – „Jak zostać prawdziwą paryżanką”) znajduję dewizę: w kwestii makijażu dyskrecja ma moc ustawy. Efekt nieudany albo zbyt mocny jest gorszy niż brak efektu w ogóle. I dalej: uroda ma nie być wypracowana, ale „spontaniczna”.
Wyświetl ten post na Instagramie
Lubię wieczorny rytuał demakijażu i mimo dyspensy od francuskich guru nie pójdę do łóżka mając puder, tusz i takie tam na twarzy. Ale inne rady z książeczki za 5,61 euro już mi się spodobały: np. po demakijażu dać skórze pooddychać – odczekać dwie godziny, zanim użyjemy kremu na noc. Albo rozgrzać krem w dłoniach przed nałożeniem go na twarz. Czy wreszcie ta, żeby w ramach pielęgnacji włosów rozciapkać sobie na głowie banan (obrany, potem spłukać!). Francuzki lubią znać różne „truc” – sztuczki. To też składowa ich urodowego alfabetu.
Nad Sekwaną jedną z najznamienitszych arbiterek elegancji jest modelka Inès de le Fressange. Kilka lat temu wydała serię poradników, które trafiły na listę bestsellerów New York Times, a – przetłumaczone na polski – wabiły amarantowymi i oranżowymi okładkami także u nas. Najciekawszy w kontekście urody jest tomik „Paryski szyk jeszcze raz!” napisany z Sophie Gachet, ozdobiony szalenie francuskimi w stylu rysuneczkami samej Inès. Zaraz na wstępie sekcji urodowej pani de la Fressange wyznaje, że często wybiera krem… dla opakowania. „Lubię, kiedy coś, czego używam, wygląda pięknie. Nie kupuję kosmetyków, które opakowano nieatrakcyjnie. W mojej łazience muszą stać śliczne pudełeczka i tubki. Są dekoracyjne i wprowadzają w radosny nastrój”. Inès, przybijam pani piątkę! Mam tak samo. Moja francuskość idzie nawet dalej: wysmukły flakonik żelu do kąpieli "J’adore" Diora trzymam wciąż przy wannie, mimo że zawartość skończyła się trzy lata temu. Bo „wprowadza mnie w radosny nastrój”. Podobnie jak miniaturki perfum Yves Rocher, które na studiach kupowałam w sklepie firmowym przy bulwarze Saint-Germain. Byłam wtedy przewodnikiem wycieczek po Paryżu i zawsze z kilkoma paniami z grupy szłyśmy tam, aby nabyć za nieduże (z dzisiejszej perspektywy) pieniądze skrawek francuskiej elegancji: wody Pivoine, Vie Privee, Sfahali… Tak, to były lata 90. i to było nasze wyobrażenie o luksusie. Podobało nam się: malutkie buteleczki miały wdzięk, dopracowane były jak te duże. Bo we Francji liczy się styl, estetyka, obcowanie z pięknem na co dzień. To moim zdaniem kolejny klocuszek do układanki pod tytułem „Dlaczego Francuzki są takie piękne”.
Wyświetl ten post na Instagramie
A z perfumami to w ogóle ciekawa sprawa. Inès de la Fressange stawia na kompozycje sprzed wieku (Cuire de Russie Chanel, 1924, Mitsouko Guerlain 1919). Ulubione zmienia… raz na dziesięć lat. Jeszcze bardziej radykalne są te cztery dziewczyny, autorki książki „Bądź paryżanką, gdziekolwiek jesteś”. Nakazują: „Zdecyduj się przed trzydziestką na jedne perfumy i używaj ich przez następne trzydzieści lat”. Choć na innej stronie życzliwie dopowiadają: „Bądź niewierna. Dopuść się zdrady wobec swoich perfum. Ale tylko wtedy, gdy jest zimno”. Tak czy siak oba pomysły to killery dla marketingu. Gdyby wszystkie kobiety na świecie zastosowały się do tych rad, przemysł perfumeryjny musiałby się przedefiniować i rzadziej wypuszczać nowości. Co, swoją drogą, może nie było takie złe? Może Francuzki mają rację – w kontekście tego, że kolejne perfumiarskie kompozycje zaskakują nas coraz rzadziej? I wiele z nich nie różni się mocno między sobą? Temat do dyskusji. Jeszcze a propos zapachów: w nieco złośliwej książeczce „Poradnik ksenofoba – Francuzi” trafiłam na ciekawą teorię. „Zabijanie dezodorantem odoru spoconego ciała Francuz odbiera jako żałosną próbę przeciwstawiania się siłom natury. Nie ma przecież lepszego afrodyzjaku od zapachu rozgrzanego ciała”.
Wracając do Inès. Jej książka też zawiera herezje, np. „Korektor pod oczy to strata czasu”. Co na to dziewczyny, które mają go niemal za bazę makijażu? Co na to fanki najbardziej słynnego korektora Touche Eclat YSL, który jest jednym z francuskich towarów eksportowych? Ale pani de la Fressange jest patriotką i poleca też wielkie klasyki: puder brązujący Terracota Guerlaina, błyszczyk Chanel, cień do powiek Lutensa. Jest również myśl, która spodoba się wszystkim kobietom „w pewnym wieku”. Inès (rocznik ’57) nie zwraca uwagi na zmarszczki, bo… po prostu nie podchodzi zbyt blisko lustra. A co z „faire l’amour”? Jest, oczywiście! Po pierwsze ta ikona stylu radzi: „Zakochaj się w jakimś mężczyźnie, projekcie, domu. To działa jak lifting!” A po drugie – cytuję – „godzina snu albo seksu jest lepsza niż zabieg z botoksem”. Tu można dyskutować – bo o ile godzina snu wydaje się być czasem dość krótkim (wszak powinniśmy spać 7 – 8 na dobę), to godzina seksu wydaje się trudno osiągalna. Przeciętna długość aktu miłosnego w Europie wynosi 7 – 13 minut. No, ale czego się nie robi dla urody. Zwłaszcza we Francji.
Wyświetl ten post na Instagramie