Tę rozmowę dedykuję wszystkim samotnym, chorym i przestraszonym. Nawet nie wiecie, jak jesteśmy silni, jaką mamy moc. Wiem, bo byłam po stronie bólu i smutku, i wiem, jak trudno się podnieść – mówi modelka i bizneswoman Bogna Sworowska.
Spis treści
PANI: Chciałam porozmawiać z tobą o tym, jak radzić sobie z bolesnymi, dramatycznymi wydarzeniami. Twoja osobista historia to mozolne podnoszenie się z traumy. W roku 1994 w Paryżu zginął twój partner. Wracasz czasem do tych wspomnień?
BOGNA SWOROWSKA: Nie ma roku, bym o tym nie myślała. 21 listopada jest dla mnie zawsze trudnym dniem. Moi przyjaciele wiedzą o tym i próbują odwrócić moje myśli od tamtych bolesnych wydarzeń. Zabierają mnie do kina, na wino, wernisaż, bym tylko nie wracała do tamtych dni. Moja prywatna historia była z gatunku tych, co wydarzają się tylko w kinie. I nagle w mieszkaniu, w którym byłam, zostaje zastrzelony mój ukochany mężczyzna.
Z Siergiejem planowaliście ślub?
Taki mieliśmy plan. Siergiej był biznesmenem pochodzenia rosyjskiego z francuskim paszportem. Spędził we Francji większość swojej młodości. Pośredniczył w wielu biznesowych transakcjach. To był niestety czas umacniania się we Francji zarówno rosyjskiego biznesu, jak i mafii, która przybyła do Francji z dużą ilością pieniędzy, by kupować nieruchomości i rozwijać swoje interesy. Ja robiłam karierę jako modelka i nie miałam świadomości, że mój partner, funkcjonując w oficjalnych, legalnych interesach, mógł znać ludzi z innych kręgów. Już po śmierci Siergieja dowiedziałam się, że otrzymywał on różne propozycje „ochrony”. Nie wiem, przed czym ktoś miałby nas chronić, ale być może „propozycja” nie została przyjęta. Wcześniej zaniepokoiło mnie, że Siergiej zasugerował mi ochronę i poprosił, żebym sama nie wychodziła z domu. Zapytałam, co się dzieje. Otrzymałam tylko zdawkową odpowiedź: „Wolę zabezpieczyć rodzinę, by wam się nic nie stało”.
Co się wydarzyło 21 listopada?
Tego dnia miał jechać do Moskwy na jakieś bardzo ważne negocjacje biznesowe. Wrócił późno do domu, ok. 1 w nocy. Miał służbową kolację, na którą nie poszłam, bo byłam świeżo po zabiegu implantacji zęba. Zaczęłam na dole pakować jego walizkę, on poszedł na górę sprawdzać jeszcze wiadomości.
Ktoś zadzwonił do drzwi, zbiegł z góry i usłyszałam hałas, huk. To wszystko. Potem zobaczyłam postać Siergieja zbliżającą się do naszej sypialni. Jeszcze próbował zapalić światło, ale widziałam, że coś jest nie tak, bo nie miał skoordynowanych ruchów. Zobaczyłam bardzo dużo krwi. Próbowałam go reanimować, dzwoniłam na wszystkie możliwe telefony. Ale było za późno...
Po kilkunastu minutach (dla mnie to była wieczność) na miejscu była już karetka, policja, brygady specjalne. Wypytywano mnie o wszystko, wiele razy powtarzano te same pytania. Sprawdzano, czy miałam kontakt z bronią. Tamtej nocy przyjechali w piżamach moi paryscy przyjaciele, którzy natychmiast otoczyli mnie niewiarygodną miłością i wsparciem. A ja miotałam się w rozpaczy, szoku, ale świadoma. Nie chciałam brać środków uspokajających, bo wydawało mi się, że tak będzie lepiej, że niestłumiona będę bardziej pomocna. Więc stałam tak z boku, jakbym stała na Marsie. Oglądałam to wszystko, jakbym oglądała w kinie film. Ale to nie był film. Nic do mnie nie docierało, odpowiadałam na pytania policji jak automat. Gdy potwierdzono jego śmierć, chciałam się tylko pożegnać, dotknąć... wiedziałam, że to po raz ostatni. To były tak dramatyczne momenty, że z okazji rocznic czy kiedy dzieje się coś złego na świecie, te obrazy wracają do mnie jeszcze silniej. Przez wiele lat nie byłam o tym w stanie mówić. Może dlatego, że zaraz po tym zabójstwie musiałam o tym opowiadać przez wiele godzin na przesłuchaniach. Zaczął się dla mnie kolejny koszmar. Odtwarzanie najdrobniejszych szczegółów. Niewiele to dało, bo przecież ja nic nie widziałam, będąc w sypialni.
I ten koszmar przesłuchań.
Przez pierwsze 48 godzin od zdarzenia nie pozwalano mi zasnąć, bo ponoć przez dwie doby pamiętamy najwięcej szczegółów. Pojono mnie więc kawą, coca-colą, bym tylko nie zasnęła. Analizowanie zdjęć, miliony pytań: „gdzie pani była, dlaczego pani nie poszła?”. Nie mogłam wrócić już do naszego mieszkania, bo każdy jego fragment był analizowany i sprawdzany. Przeniosłam się więc do mojej przyjaciółki. Potem do kolejnych przyjaciół. Po kilku dniach w asyście policji mogłam wrócić do mieszkania, by się spakować i zabrać swoje rzeczy. Gdy tylko mogłam i odzyskałam więcej świadomości, zadzwoniłam do Warszawy, do rodziców, bo bałam się, że usłyszą o tym, co się stało, z mediów.
Przerwałaś karierę?
Oczywiście! Wszystko się zmieniło. Postrzeganie ważności spraw, nieważności innych. Przestałam jeść, źle wyglądałam. Byłam opuchnięta od płaczu. Poza tym jak bym mogła po czymś takim robić kampanie czy wrócić na wybiegi.
Byłam cieniem samej siebie. Po pogrzebie wyjechałam natychmiast do Polski. Zamieszkałam w mieszkaniu rodziców na Mokotowie, spałam tam 14–18 godzin dziennie. Trudno mi było zauważyć jakiś sens w życiu, zmotywować się do najprostszych rzeczy.
Zawsze wiem, dokąd idę i czego pragnę, a wtedy utraciłam jakąkolwiek chęć do życia. Spałam, budziłam się na chwilę, znów zasypiałam. Rodzice byli coraz bardziej przerażeni moim stanem, bo nikt nie wiedział, jak mi pomóc. Na samą myśl o Paryżu zlewałam się zimnym potem, nie chciałam tam wracać. I choć znajomi zaczęli mnie tam znów wyciągać, nigdy już nie odzyskałam miłości do tego miasta. Pierwsze dwie wizyty od śmierci Siergieja były dla mnie okrutne. Serce biło mi jak oszalałe, gdy przechodziłam obok naszej kamienicy. Do dziś latam tam bez większej przyjemności. Mogę polecieć odwiedzić syna, przyjaciół, ale to już nie jest miłość.
Twój organizm chorował jeszcze długo. Cierpiałaś na zespół stresu pourazowego?
Psychologowie mówili mi, że moje przeżycia są porównywalne do przeżyć wojennych. Pojawiły się objawy chorobowe związane ze spazmofilią. Przypominały lekko konwulsyjne, padaczkowe omdlenia spowodowane silnym stresem. Zdarzały się nagle. W ciągu dnia, nocą miałam problemy z oddychaniem, pojawiały się napady silnego lęku.
Ratunku szukałam u najbliższych, nie w lekach, ale w książkach na temat traum i psychologii. Przyjaciele ciągle coś proponowali, wyciągali mnie z domu, za co im do dzisiaj jestem ogromnie wdzięczna. Proces zdrowienia był niesłychanie powolny. Widziałam, że moi rodzice są coraz bardziej przygnębieni moim stanem. Często widziałam moją mamę płaczącą. Dwa tygodnie po tym zdarzeniu osiwiałam. To było jeszcze w Paryżu. Byłam wtedy u moich przyjaciół – Hani i Pierre’a, Pierre był dowcipnisiem i często ratował mnie poczuciem humoru i żartem. Obudziłam się pewnego ranka i zobaczyłam w lustrze, jakby ktoś pędzlem malarskim pomalował mi włosy na biało. Byłam pewna, że zrobił to w nocy Pierre, by mnie rozbawić, ale to niestety nie był on. Okazało się, że po takiej traumie ludzie siwieją, że tak się zdarza.
Dla młodej dwudziestoparoletniej kobiety to trudne do udźwignięcia.
Pamiętam, że z tą siwą głową pojechałam do babci Irenki i dziadka Stefana. W czasie II wojny straciła oko. Ich dom był ostrzeliwany przez Niemców. Kula przeszła przez szybę, przebiła babci oko. Całe życie miała sztuczne oko. Pamiętam, jak powiedziała do mnie: „Tylko czas ukoi ten ból. Nie próbuj zmieniać tego, co czujesz. Jeżeli masz ochotę wyć – to wyj, jeżeli masz ochotę płakać – płacz, jeżeli masz ochotę bić ścianę – to bij”, bo fizyczne wyrzucenie emocji daje ogromną ulgę. I wtedy oczywiście jej nie wierzyłam. Myślałam: co ta babcia mówi? Wydawało mi się, że nigdy nie nauczę się żyć z taką traumą. Ale po sześciu latach poznałam ojca mojego syna.
Byłaś już gotowa na nowe życie?
Tak mi się wtedy wydawało, ale nie wyszło. Rozstaliśmy się po kilku latach. Oboje byliśmy ludźmi po przejściach. Każdy nosił w sobie jakiś ból. Przyjaciele namawiali: „Spotkaj się. Siergiej chciałby, żebyś była szczęśliwa”. A mnie się wydawało, że to niemożliwe, żebym kiedykolwiek mogła być szczęśliwa, poczuć motyle w brzuchu unosić się kilka centymetrów nad ziemią. Sześć lat żyłam w pustce i rozpaczy, więc chciałam dać sobie szansę, spróbować.
Zdecydowaliśmy się nawet na dziecko, ale okazało się, że mój organizm jest wyniszczony stresem. W grę wchodziła tylko metoda in vitro. I pojawił się Ivan, wspaniały lek na całe zło. Wyczekany, ukochany, który ratował moje zszargane emocje.
Wcześniej przyjaciele w Paryżu pomogli zbudować ci nową, alternatywną zawodową rzeczywistość. Wymyślili i załatwili ci pracę w public relations.
Tak, bez nich tkwiłabym w poczuciu: co ja mogę teraz robić w życiu? Poza modelingiem zero doświadczenia. Do tego te napady lęku, bezdechy... A moi przyjaciele wyciągali mnie i umawiali na kolejne spotkania. Pewnego dnia zorganizowali dla mnie przyjęcie pod hasłem „Welcome Bogna”. Zaprosili mnóstwo znajomych od bliskich po dalekich. Dostałam od nich masę wsparcia. Co chwilę ktoś podchodził i oferował mi staż, pracę. I tak trafiłam do pierwszej firmy, która zajmowała się aranżacją wnętrz biurowych i mieszkań. Mój znajomy dał mi szansę. Zostałam asystentką szefowej marketingu i ten biznes poznawałam od podszewki. Znajomy wykazał się też ogromnym sercem, bo ufundował mi różne, obłędnie kosztowne szkolenia piarowo-marketingowe.
Czułaś się bezpieczna w Paryżu?
Kilka miesięcy po śmierci Siergieja wróciłam do Paryża, by zacząć wszystko od nowa. Policja zasugerowała mi, że dobrze by było, gdybym na dwa lata zmieniła tożsamość. Wyszłam za mąż za mojego przyjaciela i zmieniłam personalia, przefarbowałam włosy. Miałam zniknąć. Ja się nie bałam i od tamtej pory już się niczego nie boję. Niewiele rzeczy może rozłożyć mnie na łopatki, jedynie utrata i choroba moich bliskich. Mam wrażenie, że jestem niezniszczalna, że nie boję się bólu, walki, czegokolwiek. Ci, którzy są ze mną blisko, wiedzą, że uwielbiam pomagać innym. Gdy ktoś poprosi mnie o pomoc, nigdy nie odmawiam. Dziś, po latach, myślę, że dzięki tym przeżyciom stałam się lepszym człowiekiem, bardziej uważnym na innych, bo wiem, jak jest po tej drugiej, ciemnej stronie rozpaczy i samotności. Oczywiście wolałabym być fantastycznym człowiekiem bez tego doświadczenia, ale skoro to się wydarzyło, to musiałam to wszystko przerobić w swojej głowie i przekuć w dobro.
Wróćmy do budowania nowego życia. Zaczynasz pracować, poznajesz tatę Ivana. Byłaś spokojniejsza, szczęśliwsza?
Pojawiło się małe światełko, ale nie wpadłam w euforię. Łapałam równowagę między stanami radości, chwilami szczęścia, ale wciąż celebrowałam rocznice tego, co się wydarzyło. Kiedy zaczęliśmy myśleć o dziecku, miałam wątpliwości, czy uniosę macierzyństwo z moim bagażem doświadczeń, z pewną zrozumiałą wtedy niestabilnością emocjonalną.
Joan Didion, amerykańska dziennikarka, która w krótkim czasie straciła córkę i męża, napisała w „Roku magicznego myślenia”: „Żal po stracie nie jest daleki, nadchodzi w postaci fal, paroksyzmów, nagłych napadów lęku, od których uginają się nogi, zamiera wzrok i znika powszedniość”.
To prawda. Trauma okrutnych przeżyć ciągnie się latami, pojawia się w najmniej oczekiwanych chwilach. Pamiętam, że w mieszkaniu, w którym zginął Siergiej, mieliśmy specyficzny rodzaj dzwonka. Kilka lat później jestem w jakimś mieszkaniu, ktoś dzwoni do drzwi, słyszę identyczny dzwonek i padam na ziemię. Tak jak stałam. Pamiętam ten rodzaj szoku i błysk wspomnień. Nagle.
Przez lata szukałam terapeuty, ale nie miałam szczęścia. Informacji i pomocy szukałam więc w książkach medycznych. Ale tak naprawdę ozdrowienie przyniosło mi narodzenie Ivana. Urodziłam go w Stanach, w moim drugim domu, bo chciałam, by syn miał amerykańskie obywatelstwo. Trzy miesiące po porodzie przyleciałam do Polski do rodziców, a potem wróciłam do Paryża. Miałam 37 lat. Macierzyństwo okazało się zbawieniem, lekarstwem, ukojeniem wszystkiego. Nigdy nie płakałam ze szczęścia tak bardzo, kiedy położono mi na piersiach malutkiego synka. I dopiero wtedy zaczęło mi się żyć lżej. Po prostu syn odwrócił moje myśli. Byłam pochłonięta karmieniem, pieluchami, wiciem gniazda, bo w naszym paryskim mieszkaniu trwał remont na przyjęcie nowego członka rodziny. Żyliśmy na dwa domy. Trochę w Polsce, trochę w Paryżu.
Cztery lata później rozstaliście się.
Tak, w czasie rozstania nie było przyjemnie, ale po roku, dwóch dogadaliśmy się i zaczęliśmy zgodnie wychowywać naszego syna. Ivan zamieszkał ze mną w Polsce, ale tata często tu przylatywał i dzielił ze mną wszystkie obowiązki i przyjemności.
Przerażała cię wizja samotnego macierzyństwa?
Mnie już nic nie jest w stanie przerazić. Oczywiście bardzo wszystko idealizowałam. Macierzyństwo jest obłędne, ale jednocześnie niezwykle trudne. Dorastanie Ivana wymagało ode mnie wielkiej odwagi i siły i przyszedł moment, że jego dorastanie, pandemia i wieczne konflikty po prostu mnie przerosły. Ivan rok temu wyjechał do taty do Paryża i tam będzie robił maturę. Oczywiście na początku miałam ogromne wyrzuty sumienia, że go wysyłam do taty, że nie dałam rady, ale moje przyjaciółki wspierały mnie w tej decyzji. „Rolą ojca jest wesprzeć cię, gdy tego potrzebujesz”, mówiły. Dostałam to wsparcie. Dziś, po roku, Ivan jest już zupełnie innym młodym facetem. Dzwoni, umie docenić mnie, powiedzieć, że tęskni, że jestem fantastyczną mamą, wcześniej słyszałam, że najgorszą. (śmiech) Od wielu lat chce być pilotem samolotów pasażerskich, ma już na koncie pierwszy sukces: kurs pilotażu samolotów jednosilnikowych. Jestem z niego bardzo dumna. Jest totalnie wolnym człowiekiem, myślę, że udało nam się go wychować na otwartego, empatycznego i kosmopolitycznego człowieka.
Kiedyś powiedziałaś: „Ivan jest punktem odniesienia we wszystkim, co robię”.
Tak było i nie było to do końca OK dla mnie. Wypełnił mój świat bez reszty i przyszedł moment, w którym żyłam tylko jego życiem, mojego było tam niewiele. Może to był cały czas mój proces zdrowienia. Nie wiem. Teraz, kiedy wyjechał i analizuję pewne sprawy, wiem, że odzyskałam przestrzeń dla siebie, nabrałam dystansu do wielu rzeczy. Kocham go ponad życie, ale ja też jestem w tym wszystkim ważna. Jak tęsknię, wsiadam w samolot i lecę do Paryża, a on w każdej chwili może przylecieć do mnie.
Od dziewięciu lat jesteś w związku. Twoim partnerem jest znany malarz i grafik Rafał Olbiński. To uczucie dojrzałych ludzi, którzy są ze sobą na swoich warunkach?
Absolutnie, wyłącznie na swoich warunkach. To jest pierwszy związek od tamtych czasów, który był niezwykle namiętny.
Połączyła nas absolutnie szalona miłość, której bym nigdy nie oczekiwała, na pewno nie w moim wieku. Oczywiście nie jestem z tych kobiet, które mówią, że czegoś mi nie wypada albo na coś jest za późno, wprost przeciwnie. Ale takiej spontanicznej namiętności w dojrzałym wieku bym się nie spodziewała.
To jest mój najdłuższy w życiu związek. Nie mieszkamy na co dzień razem, ale pomieszkujemy razem, kiedy zapragniemy być blisko. Forever dating, czyli wieczna randka to chyba najlepsze określenie naszego związku. Uwielbiam Rafała, kocham i lubię, a to szalenie ważne, bo on mi imponuje. Wiedzą, intelektem, pewnością swoich poglądów. Stanowczością w nazywaniu tego, co jest dobre, a co złe. Poczuciem humoru, dystansem do siebie. To jest facet wyzwanie. Ja cały czas muszę przy nim dużo czytać, dokształcać się, wiedzieć więcej o sztuce, polityce, biznesie.
Ty w ogóle jesteś typem zadaniowca. Pobudka o 6 rano, gimnastyka i życie cały czas z nosem w notesie.
To się chyba długo nie słyszałyśmy. (śmiech) Odpuściłam. Otwarcie mówię i nie mam z tym problemu, że jestem już po menopauzie. A to w Polsce temat tabu. Wejście w ten okres biologiczny spowodował, że schudłam ponad 8 kilogramów. Utrata wagi też pewnie wiązała się z odejściem mojego taty. Bardzo to przeżyłam. Ja jestem sową i najefektywniej działam nocą, bo wtedy przestają dzwonić telefony. Więc dziś zaczynam dzień około 8.30, a z gimnastyką bywa różnie. (uśmiech)
Zawodowo też jesteś odważna i zawsze chwytasz byka za rogi.
Tak, ale nie wstydzę się powiedzieć, że czegoś nie umiem, nie wiem albo nie rozumiem. Potrafię siedzieć przed jakimś ważnym gremium, ktoś do mnie mówi jakimś metajęzykiem, a ja natychmiast rzucam: „Przepraszam bardzo, ale proszę mi to odszyfrować”. I to rozwala wszystkich. Bo nawet ci, którzy nie wiedzą i krępują się zapytać, są mi wdzięczni za moją odwagę i brak lęku. Czasem klient reklamowy, z którym pracuję, mówi: „Słuchaj, musimy to zrobić”. Odpowiadam „Ja się na tym nie znam, daj mi chwilę, muszę się dowiedzieć”. I po jakimś czasie wracam z rozwiązaniem. Nie ściemniam, nie kluczę, nie znoszę tego.
Z domu wyniosłaś pewność siebie? Jaki był twój dom rodzinny?
Ciepły, kochający, cudowny. Czasem z nieobecnym tatą, wojskowym. Bo dwa, trzy razy w tygodniu były służby. Mój tata był geodetą kartografem i często bywał w terenie, bo robił pomiary do map. W domu był zawsze ciepły obiad, ciasto, niepracująca mama. Dom był skromny, z ogromną ilością kultywowanych wartości, które są w życiu najważniejsze. Ale nikt nam nie mówił, że jesteśmy z bratem wspaniali i wyjątkowi, tego się nie mówiło, bo istniała obawa, że dzieciom się w głowie przewróci. Wychowana byłam na pewno w wojskowym rygorze: „przyjdę za pół godziny i wszystko w szafie musi być poukładane”. Do dziś mi to zostało. (śmiech) Jakbyś wpadła do mnie, w moich szafach panuje wzorowy porządek i wszystko jest poukładane. Kolorystycznie oczywiście.
Mierzyłaś się w swoim życiu z łatką „piękna, to pewnie niezbyt mądra”. Musiałaś kiedykolwiek walczyć o swoją pozycję, niezależność, siłę?
Ja się z tym zderzałam przez całe lata. Pierwszym facetem, który namawiał mnie, bym nie pracowała, tylko siedziała w domu, był Siergiej. „Przecież nie musisz”, słyszałam. A ja musiałam. Chciałam chodzić sama z plecakiem, jeździć metrem, chciałam mieć swój samochód. I na to wszystko lata pracowałam. Tej niezależności uczyłam się, wyjeżdżając z mojego skromnego domu i zarabiając na swoje potrzeby. Drugim momentem, w którym zrozumiałam, że całe życie będę udowadniała, że nie jestem paprotką, była praca rzeczniczki TVN-u. Modelka piarowcem takiej firmy? Patrzono na mnie na początku z lekka dziwnie: jak to, skąd ona, po co? Ale to trwało krótko, potem było mi tam wspaniale.
Dziś agencja piarowa Sworowska to jest marka. Czujesz, że w swojej branży odniosłaś sukces?
Sukces. Nie lubię tego słowa. Wiesz, moją największą satysfakcją jest to, że część moich klientów to moi przyjaciele, że udało nam się wyjść poza ramy współpracy i się wspieramy prywatnie. Mamy do siebie zaufanie, cenimy się nawzajem i łączy nas przyjaźń. Wymiana dobrej energii, chemia.
Śmiało przyznajesz, że masz 55 lat i robisz kolejną woltę w swoim życiu – wracasz do modelingu.
Już wróciłam. (śmiech) Po prawie 30 latach. Moją agencją matką w Polsce jest Selective Management. Właśnie tworzymy moje nowe portfolio.
Dla pięknych kobiet upływający czas jest wyzwaniem, problemem? Jak ty to znosisz, że ciało już nie jest tak piękne, nie tak sprężyste, skóra nie tak jedwabista. Stąd ten pomysł, by wrócić do modelingu i zawalczyć o siebie?
Chyba żartujesz. Modeling to przypadek. Myślę, że bym nie wróciła do modelingu, gdyby ktoś do mnie nie przyszedł i nie powiedział „wracaj!”. Że jest rynek dla modelek 50+, że dojrzałe kobiety chcą oglądać ciuchy, kosmetyki nie na 25-latkach. Oczywiście, że mi wszystko opadło. (gromki śmiech) No i co z tego, jak oni mnie chcą z tymi moimi zmarchami. Czy mnie to boli, że będę stała z tymi młodymi na zdjęciach? Nie, boli mnie, jak wchodzę do łazienki, patrzę w lustro i mówię: „Matko, muszę zmniejszyć światło, no czas, by zapalić świeczki…”. (śmiech) Bo ten moment starzenia przychodzi nagle. Biust opada, skóra staje się wiotka, coś tam wisi. Trudno. Jak mam z czymś problem, to zrobię. Korekta powiek? Why not? Boli? Trudno, ale mam potrzebę, by moje spojrzenie nie wyglądało bardzo smutno. Botoks, wypełnienia? Tak, wszystko jest dla ludzi, tylko trzeba to robić u zaufanych lekarzy i z umiarem. I ja takie miejsce mam, u moich przyjaciół.
Gdzie będziesz za 10–15 lat?
Nie wiem i to mnie bardzo cieszy. Mogę ci powiedzieć, o czym marzę. Żeby nie wróciła pandemia, żeby było spokojnie, normalnie i żeby skończyła się wojna u naszych sąsiadów. Chciałabym, byśmy wreszcie zaczęli doceniać to, co mamy, i cieszyć się najdrobniejszymi duperelami. Żyjemy w bardzo trudnych i niepewnych czasach i myślę, że takie sprawy jak wiek, starzenie się nie powinny być dla nas priorytetem. Dbajmy o siebie. O swoje zdrowie, psychikę, dom, najbliższych. O balans w życiu. A jak zadbamy o siebie, będziemy gotowi pomagać innym. A o to w życiu chodzi, by być potrzebnym!
Bogna Sworowska - Modelka. Bizneswoman. Właścicielka agencji PR. Producentka. Wicemiss Polonia, Miss Mazowsza i Miss Foto 1987 r. Warszawianka. Karierę modelki rozpoczęła w wieku 15 lat. W 1987 r. wyjechała do pracy jako modelka – pracowała w Nowym Jorku, Chicago, Miami, Paryżu, Mediolanie i Monachium. Jedyna Polka na okładce amerykańskiego „Playboya”. Była rzeczniczką prasową stacji TVN. Mama 17-letniego Ivana. Partnerka malarza i grafika Rafała Olbińskiego. Ma 55 lat.